Wakacje, wakacje i po wakacjach…
Kiedy na fejsbukowej grupie „Edukacja Domowa” zapytałam, kto wraz z rozpoczęciem roku szkolnego robi ambitne plany i ma wizje „nowego początku”, otrzymałam bardzo różne odpowiedzi.
Generalnie królowało bliskie mi podejście – „Spokojnie, powoli, co nieco planujemy, ale zobaczymy co zechcą robić dzieci i co przyniesie życie”. Parę osób napisało, że obiecują sobie nie zostawać etatowym szoferem własnych dzieci i nie zapisywać ich na milion zajęć, jak to się im zdarzało onegdaj. To podejście również jest mi bliskie.
Ale najbardziej rozbawiło mnie dwóch tatusiów, z których jeden zapytał rozbrajająco: „A to już wrzesień?!”, a drugi napisał, że jeszcze są na wakacjach i żeby im głowy nie zawracać.
Cóż, bywało, że i my we wrześniu byliśmy jeszcze na wakacjach, bo lubimy jeździć poza sezonem, ale w tym roku limit jeżdżenia wyczerpaliśmy podczas dwóch wakacyjnych miesięcy. Ale tak, moi mili. Czy tego chcemy czy nie, czy zauważyliśmy czy nie – już wrzesień. Czyli, jakby nie patrzeć – koniec wakacji…
Wobec czego postanowiłam zrobić małe podsumowanie oraz opowiedzieć Wam o miejscach, w których byliśmy.
Ponieważ plany wakacyjne, jak to zwykle bywa, miałam bardzo świetlane i ambitne, i nawet zwierzyłam się Wam, mili czytelnicy, czego to ja w wakacje wreszcie nie zrobię, wyszło jak zwykle, czyli zamiast sprzątać, pisać bloga, robić porządki na blogu, robić wywiady i szyć torby, które obiecałam jako nagrodę w moim śmiesznym konkursie na śmieszne zdjęcie z torbą (uczestników było aż sześciu, więc aby nie kłopotać się z trudnym wyborem zwycięzcy, ogłosiłam, że wszyscy wygrywają, co oznacza, że mam do uszycia sześć toreb), pakowałam się, rozpakowywałam, goniłam dzieci do pakowania i rozpakowywania i ogarniałam mieszkanie po pakowaniu i rozpakowywaniu… A gdzieś tam pomiędzy wakacjowałam się w różnych miejscach, o których właśnie chcę Wam dziś opowiedzieć.
Bo nie ma to jak blogowe artykułu typu listykuły, czyli listy wszelakie. Dziś, na ten przykład, mogłabym trzasnąć listykuł na tematy następujące:
- 5 rzeczy, które planowałam zrobić w wakacje, a których nie zrobiłam.
- 5 rzeczy, które planowałam zrobić w wakacje i które zrobiłam.
- 5 rzeczy, których nie planowałam robić w wakacje, a które zrobiłam.
- 5 niesamowitych miejsc, które odwiedziłam w wakacje.
- 5 niesamowitych miejsc, które musicie kiedyś odwiedzić w wakacje.
- 5 nieciekawych miejsc, których nie radzę Wam odwiedzać.
Niestety, nie umiem się zdecydować, który z tematów wybrać, więc zrobię misz-masz.
Do rzeczy zatem. Najpierw rachunek sumienia, czyli co sobie (i Wam) obiecałam i co z tego zrealizowałam:
- Napisanie jeszcze jednego artykułu do cyklu „Edukacja domowa dla początkujących” – Juhu! Mam już napisany wstęp, czyli przeprosiny, bo namieszałam, ale o tym za tydzień.
- Uszycie pokrowca na kanapę i toreb z resztek. – Tutaj robię postępy, bo przygotowałam już tkaniny i uszyłam wczoraj jedną (!) torbę.
- Zrobienie „czystek” w szafach. – Jestem z siebie bardzo zadowolona, bo udało mi się to w jakichś 80%. Caritas i Dom Samotnej Matki też zadowolony, mam nadzieję.
- Przeczytanie „Duchowego życia zwierząt” i „Sekretnego życia drzew” Petera Wohllebena oraz „Symboli polskiej przyrody” Roberta Dejtrowskiego. – Nie przeczytałam do końca żadnej z nich. Wohllebena czyta się ciężko z powodu topornego tłumaczenia, natomiast „Symbole” są ciężkie same w sobie (jakieś 3 kg) więc nieporęczne na wakacje.
- Zawiezienie dzieci na tydzień do mojej Mamy i zrobienie wywiadu z siostrą. – Sukces połowiczny. Dzieci zawiozłam, jednak nie wszystkie naraz i nie wszystkie na tydzień, a co do wywiadu… cóż… nie udało się.
A oto (niektóre tylko, oczywiście) rzeczy, których nie planowałam, a zrobiłam:
- Ugotowałam kilka obiadów dla osiemnastu osób, co jak na mnie jest nie lada wyczynem, zważywszy na fakt, że zazwyczaj przerasta mnie ugotowanie jednego obiadu na pięć osób.
- Przeczytałam „Im mniej, tym więcej” Joshuy Beckera – najciekawszą jak dotąd książkę o minimalizmie, jaką czytałam.
- Przeczytałam dwa tomy z serii „Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy” Ricka Riordana. Pierwszy zabawny i emocjonujący, drugi już bardziej przewidywalny, więc mniej emocjonujący.
- Wydziergałam na szydełku kilka bransoletek-owijek i obmyśliłam dla nich strategię sprzedaży na Etsy, Allegro, Facebooku i Instagramie, poczynając od wymyślenia odjechanej nazwy (a nawet kilku odjechanych nazw) po opracowanie ekskluzywnego wizerunku oraz polityki cenowej. Gdyby nie fakt, że zdjęcia bransoletek wrzucone na Instagram dostały zaledwie po dwadzieścia – trzydzieści polubień, byłabym już dziś szydełkobransoletkowym potentatem i milionerem.
- Wymyśliłam strategię rozwoju biznesu okołoblogowego polegającego na:
- robieniu kursów on-line na temat zero waste, szydełkowania (bransoletek, rzecz jasna), umuzykalniania dzieci według teorii E. E. Gordona i planowania obiadów na cały tydzień,
- pisaniu książek na temat edukacji domowej, zero waste i nie wiem czego jeszcze,
- udzielaniu konsultacji indywidualnych na wszystkie powyższe tematy. Gdyby nie fakt, że zaczął się nowy rok szkolny, a ja jestem mamą w edukacji domowej… ech, robienie biznesu to przereklamowana sprawa. Czyż nie?
- Popłynęłam z mężem na spływ kajakowy Rospudą. Co było boskie. Przepiękne. Ciche. Niebieskie i przejrzyste.
Jak napisałam wyżej i wbrew temu, na co wskazywałoby to, co napisałam powyżej (ale niżej niż to pierwsze „wyżej”), nasze wakacje to było głównie pakowanie i rozpakowywanie, czyli wyjazdy i przyjazdy.
A więc czas na listę miejsc, które odwiedziliśmy (w kolejności chronologicznej):
Ośrodek wypoczynkowy Szarlota niedaleko Kościerzyny.
Byliśmy tam na warsztatach skrzypcowych Suzuki, zwanych pieszczotliwie Szarlotką, jako że przeznaczone dla młodszych adeptów gdy na skrzypcach. Same warsztaty to rewelacja – mnóstwo inspiracji, motywacji i wiedzy w niesamowitej atmosferze.
Jeśli chodzi o ośrodek, to plusem jest dobre jedzenie i świetne położenie (jezioro i las, można też podjechać do sąsiedniej wsi na spływ kajakowy Wdą).
Minusem była głośna muzyka (łup, łup, łubudubu) dobiegająca z dyskoteki odbywającej się codziennie (!) w głównym budynku ośrodka. Nie zachwycają też leśne domki kempingowe pamiętające zapewne lata mego dzieciństwa, więc już niemłode, ale za to niedrogie (w przeciwieństwie do mnie).
Jeśli będziecie w okolicy, koniecznie zwiedźcie skansen we Wdzydzach Kiszewskich. Przyznam, że bardzo lubimy skanseny!
Gospodarstwo agroturystyczne „Relax” w Perzanowie koło Różana.
Pisałam o nim tutaj, ponad dwa lata temu. W zasadzie jak na gospodarstwo agroturystyczne przystało, niewiele się tam zmieniło oprócz tego, że w oknach pokoi założono moskitiery. Całe szczęście, bo muchy i komary nie dawały spać. Poza tym są tam konie, basen i domowe jedzenie. Spokój i cisza. Nicnierobienie.
Bardzo lubię spędzić w Perzanowie parę dni albo nawet i tydzień, bo jeździ tam też moja dobra koleżanka, z którą wreszcie mamy czas się nagadać. Dodatkowo działa urok „miejsca, w które jeździmy co roku”. Dzieci to uwielbiają. Lubią powtarzalność i czują się bezpiecznie jadąc w miejsce, które już znają. Jak wiadomo z „Rejsu” – podobają się nam te piosenki, które znamy.
Ośrodek wypoczynkowy „Na fali” w Pucku.
Ten wyjazd był nieplanowany. Wróciłam z Perzanowa do Warszawy i akurat zapowiedzieli upały. Wpadłam więc na pomysł natychmiastowej ewakuacji nad morze choć na parę dni. Padło na Puck, bo droga najkrótsza. Szybki skok na nasz ulubiony booking.com i już miałam rezerwację. Wybrałam jedną z tańszych opcji, 200 m od plaży. Ośrodek „Na fali” prowadzony przez Marzenę Okońską, utytułowaną windsurferkę (oprócz pensjonatu jest tam wypożyczalnia desek i szkoła windsurfingu).
Nasz pokój określony był mianem „economy”. Łazienka na korytarzu. Schludnie, czysto. Plaża na wyciągnięcie ręki. I wszystko byłoby OK, gdyby nie fakt, że w opisie ośrodka były cuda, których nijak nie mogliśmy się doszukać na miejscu. Świetlica, która okazała się stołówką. Biblioteczka, która okazała się być prasą kobiecą wyłożoną na stolikach w korytarzu. Salon odnowy biologicznej, którego ślad wypatrzyłam na tablicy ogłoszeniowej (było to ogłoszenie o możliwości zamówienia masażu).
O czajnik musiałam poprosić. O kubki do herbaty też. W pokoju stały tylko łóżka i dwie turystyczne szafy. Ani nocnego stolika, ani krzesła, ani stołu… całe szczęście, że była ładna pogoda, więc śniadania i kolacje jedliśmy na podwórzu przed ośrodkiem. Dobrze, że choć tam stało kilka stołów z krzesłami.
W sumie wyjazd udany – prawie cały czas spędzaliśmy na plaży i w parku linowym. Pogoda miodzio, tylko raz na cztery dni padało, hihi. W stolicy był w tym czasie, zgodnie (o dziwo!) z prognozą – skwar.
Gospodarstwo agroturystyczne Puszcza Romincka w Galwieciach.
Do Galwieć pojechaliśmy sami, czyli ja i mąż. Kilka dni w ciszy, samotności, w puszczy. W stuletnim, drewnianym domu. Tutaj nie ma co zachwalać. Tutaj trzeba pobyć. Puszcza to puszcza. Aha, i spływu kajakowego Rosupdą też nie ma co zachwalać. To się rozumie samo przez się, że cuda, panie, cuda!
Gołdap – ośrodek wypoczynkowy „Babcia”, czyli dom mojej Mamy.
Gołdap to moje rodzinne miasto i temat na osobny artykuł, który na pewno kiedyś napiszę. Jest tu masa atrakcji i… naprawdę grzech nie odwiedzić tego sympatycznego miasta, w którym podobno wrony zawracają. Gołdap jest uzdrowiskiem, należy też do międzynarodowego stowarzyszenia miast Cittaslow. Zimą można tu jeździć na nartach, latem korzystać z jeziora i pięknej okolicy, a przez cały rok z tężni, grot solnych, basenu i… spokoju.
Janów koło Sokółki
Janów to miejscowość, w której się urodziłam i spędziłam pierwszych pięć lat życia. Czy muszę coś dodawać? Kocham tamtejsze krajobrazy, architekturę, pola, łąki, lasy… wszystko. A nade wszystko – spokój.
Janów słynie z unikalnego na skalę światową tkactwa dwuosnowowego. W Janowskim GOK-u znajduje się Izba Tkactwa Dwuosnowowego, można też odwiedzić jedną z pracowni tkackich, które są częścią Szlaku Rękodzieła Ludowego Podlasia.
I to już (nareszcie?) wszystko. Wiem, takie podróżowanie nie jest zero waste, ale trudno. Zero waste jest nie żyć. Nie oddychać i nie jeść. Dlatego my jesteśmy zaledwie less waste.
Jak widzicie, lubimy podróże po Polsce. Po rodzinie. Po utartych szlakach. Są takie miejsca, które nigdy się nie nudzą, a ja jestem na etapie, kiedy na wakacjach najbardziej cenię sobie spokój i ciszę. Czy to objaw starzenia się? Proszę, powiedzcie że nie!
2 komentarze