Im bardziej, tym mniej

im bardziej, tym mniej
zdjęcie: Kornelia Orwat

Właściwie nigdy nie wyjaśniłam Wam, dlaczego wybrałam taki a nie inny cytat na motto tego bloga.

(Motto jest w stopce strony, jeśli nie wiecie).

Chociaż uważam swoich czytelników za bystrych i inteligentnych, to jednak doszłam do wniosku, że niekoniecznie rozumieją ot tak, sobie, co miałam na myśli, wybierając takie motto.
Cóż, bloga prowadzę od prawie ośmiu lat, a pomyślałam o tym dopiero teraz, ale trudno. Nie wiem, może więcej ostatnio myślę?

A wspomniane motto brzmi tak:

Im bardziej Puchatek zaglądał do środka, tym bardziej Prosiaczka tam nie było.

Alan Alexander Milne, Chatka Puchatka

I nie wiem dlaczego, ale ostatnio, czytając te słowa, uznałam, że ktoś może odczytać je jako manifest zgody na bylejakość.
Jako nawoływanie do tego, by się nie starać.

Nie. Nie o to chodzi. Chodzi o to, żeby nie starać się ZA BARDZO.

Bo czasem lepiej nam wychodzi właśnie wtedy, gdy się AŻ TAK BARDZO nie staramy. Także w kontekście rodzicielstwa. Także w edukacji domowej. Gdy pozwolimy sprawom biec (a dzieciom rozwijać się) w swoim tempie. Gdy nie wywieramy presji. Gdy nie chcemy więcej i więcej. Gdy cieszymy się tym, co jest, i jak rozwija się bez poganiania i nadmiernej kontroli.
Nie mówię tutaj tylko o dzieciach.
Po prostu bądźmy tu i teraz, i nie zaglądajmy tak bardzo „do środka”.

To właśnie chcę powiedzieć przez to motto. Przez tego bloga.

Chociaż pewnie nie zawsze udaje mi się tak, jak bym chciała, bo natury nie oszukasz. A moja natura jest taka, że mam tendencję do wkręcania się w różne tematy, kocham uczyć się nowych rzeczy, mam masę pomysłów na to, co mogłabym robić w życiu (w moim wieku!), a przy tym wciąż mi się to wszystko zmienia.

Trudno dążyć do prostoty w życiu, kiedy jest się tak tego życia głodnym. Głupio nawoływać do bycia tu i teraz, gdy wciąż myśli się o przyszłości swojej i swoich dzieci.

Tak sobie więc myślę, Drodzy Czytelnicy, że to motto opowiada trochę o tym, jak bym chciała żyć (bardziej prosto i minimalistycznie) i jaka być (mniej chcieć i mniej mieć), ale też trochę o tym, jak próbuję usprawiedliwiać swoją niedoskonałość.

Hm. A może to jest też o tym, jak próbuję utemperować swoje dążenie do perfekcji?


A propos dążenia do perfekcji, to kiedyś, dawno temu, dążyłam do tego, by na blogu publikować regularnie, dwa razy w tygodniu – we wtorki i piątki – i im bardziej to deklarowałam, ogłaszałam, wpisywałam w kalendarze i wszelkie terminarze – tym bardziej mi się nie udawało. Po pewnym czasie odpuściłam i przestałam przejmować się regularnością wpisów. I co? Pomogło?

Tak. Przestałam się martwić. Przestałam się denerwować tym, że ojejku, już wtorek, a ja nie mam nic na bloga!

Dlatego, choć gdzieś tam z tyłu głowy myślę o tym, żeby – jeśli mam coś do publikacji, to planować to na wtorek lub piątek, ale nie robię tego na siłę. Jak nie mam, to nie mam. A jak mam i mnie przypili, żeby już, teraz, zaraz, wrzucić, to wrzucam. I już.

Także ten. Wyluzujmy.

Tak jak wtedy (jeszcze jeden przykład z życia w edukacji domowej wzięty mi się przypomniał), gdy ciśniemy dziecko, żeby się czegoś nauczyło, a ono nic. Nie chce, nie rozumie, nienawidzi (informatyki na przykład), nie będzie (się uczyć). Więc, zgodnie z wyżej przytoczonym mottem, przestajemy cisnąć. Trudno, przyjdzie koza do woza, jak będzie trzeba. No i przychodzi. Nagle przychodzi czas egzaminu (tak, czas egzaminu zawsze przychodzi NAGLE) i dziecko przychodzi do nas, i chce się nauczyć, i uczymy się razem, i jest naprawdę całkiem miło.

Tak to działa, jak przestajemy cisnąć. Myślę, że przykładów podobnych sytuacji mogłabym przytaczać na pęczki lub pączki (piszę to w piątek po tłustym czwartku) – gdybym je wszystkie pamiętała, a nie pamiętam (za dużo pączków?) – ale zachęcam Was: poszukajcie ich we własnym życiu. Sprowokujcie takie sytuacje i zobaczcie, co się stanie. Zróbcie badania, notatki, co tam chcecie, żeby udowodnić, że naprawdę: im bardziej Puchatek zagląda do środka, tym bardziej Prosiaczka tam nie ma.

No nie ma. Po prostu go nie ma.
I zaglądanie nic tu nie pomoże.

Autor: Kornelia Orwat

To ja. Kornelia zwana Werką, żona męża i mama trójki: absolwenta liceum (pracującego jako grafik 3D), licealisty i ósmoklasistki. Od 2011 roku tkwię w szaleństwie zwanym edukacją domową. Uczę się korekty tekstu i bycia minimalistką. Czasami śpiewam w chórze. Jestem też autorką jednego z pierwszych w Polsce blogów na temat idei zero waste (www.odsmiecownia.pl) i dwóch książek o edukacji domowej: „Droga w nieznane? Edukacja domowa dla początkujących” i „Edukacja domowa niejedno ma imię. Mentorzy edukacji”.