Żeby zilustrować trochę to, o czym pisałam tydzień temu (Dlaczego w edukacji domowej potrzebny jest minimalizm?), zdradzę Wam, jakie mamy zajęcia i ile czasu na nie poświęcamy.
Wiecie, że bliskie są mi idee dobrowolnej prostoty i minimalizmu. W rzeczy samej, jako rodzina, minimalistami zwać się nie będziemy, bo lubimy gromadzić książki, płyty, czasopisma, rysunki dzieci i lubimy zaszaleć, jeśli chodzi o pospolite radości typu wyjście do restauracji. Za to nie potrzebujemy do szczęścia wakacji na Hawajach czy wypasionego domu z ogrodem (hmmm… właściwie… nie pogardziłabym!).
Jak mawia moja Teściowa – umiar we wszystkim jest wskazany. Osobiście lubię mówić o złotym środku, który z kolei mój Mąż nazywa zgniłym kompromisem.
Zresztą nie o to chodzi, by się zaszufladkowywać i etykietować. Chodzi o to, by się INSPIROWAĆ.
Zatem, aby Was zainspirować i być może zaspokoić Waszą ciekawość (a jej zaspokojenie było jednym z celów założenia tego bloga), opiszę Wam, na jakie regularne zajęcia chodzą nasze dzieci i ile czasu nam one zajmują (z dojazdami).
Najstarszy:
Cztery razy w tygodniu chodzi do szkoły muzycznej. Łącznie około osiem godzin. Dwa razy w tygodniu ma trening jujitsu – cztery godziny. Trzy razy w miesiącu zajęcia różnotematyczne, zorganizowane przez znajome przedsiębiorcze Mamy. Cztery godziny.
Rodzynek:
Dwa razy w tygodniu ma szkołę muzyczną. Łącznie około pięć godzin. Trzy razy w tygodniu – trening zapasów. Cztery i pół godziny. Raz w tygodniu – zajęcia montessoriańskie. Cztery godziny. Dwa razy w miesiącu – zajęcia z cyklu „Spotkania z dziełami sztuki”. Około trzy godziny.
Gwiazda:
Raz w tygodniu zajęcia montessoriańskie – cztery godziny. Raz w tygodniu balet – dwie godziny, dwa razy w miesiącu – zajęcia z cyklu „Spotkania z dziełami sztuki” – trzy godziny. Od tego tygodnia Gwiazda zaczyna też wymarzoną naukę gry na skrzypcach – lekcje zajmą nam dwie godziny na tydzień.
Wszyscy:
Raz w tygodniu zabawa u znajomych. 2-3 godziny. Raz w miesiącu koncert domowy u tychże znajomych. Średnio raz w miesiącu wycieczka po mieście z przewodnikiem-varsavianistą oraz włóczęga po nadwiślańskich dzikich plażach i krzakach, również z przewodnikiem – tym razem – przyrodnikiem.
Staram się trzymać zasady, że w soboty i niedziele nie mamy zajęć.
Jeszcze niecały rok temu, opisując pewien zabiegany tydzień z naszego życiorysu, pod punktem „sobota” zapisałam: zbiórka skautów, zajęcia plastyczne, uniwersytet dziecięcy…
Wszystko to, każde z osobna, było fantastyczne – ciekawe, pouczające, zabawne. Jednak zebrane razem (a bywały soboty, w których wszystko się „zbiegało”) stawało się nie do zniesienia. Stopniowo rezygnowaliśmy z tych zajęć, aż w końcu soboty mamy wolne. Mamy teraz czas, żeby całą rodziną iść na rowery, na spacer, pograć w gry albo po prostu się ponudzić (o ile nie zagonię do sprzątania). Czasem pytam dzieci, czy nie chciałyby do którychś z tych zajęć wrócić, ale na razie bardziej cenią sobie czas spędzony z Tatą, którego w tygodniu widują tylko wieczorami.
Powyższy plan tygodnia uzupełniamy o inne, jednorazowe zajęcia: lekcje muzealne, warsztaty, wycieczki. Jednak muszę się pilnować, żeby nie zapisywać dzieci na więcej niż jedne, góra dwa dodatkowe zajęcia w tygodniu. I też nie częściej niż raz, dwa razy w miesiącu.
Trudno chyba to wszystko nazywać minimalizmem. Ja nazywam to dążeniem do spokoju związanego chociażby z wygospodarowaniem czasu na zjedzenie śniadania i obiadu bez pośpiechu. Przyznacie, że takie rzeczy powinny być oczywistością?
Faktem jest, że nawet przy tej ilości zajęć jaką mamy (dużo czy nie?) ciężko jest wygospodarować kilka godzin bez przerwy na jakiś domowy „projekt”. Marzy mi się (i dzieciom też) jeden cały dzień – weekendu nie liczę – bez zajęć. Taki dzień, w którym rano można zdecydować: „Dziś jedziemy na cały dzień do lasu.” albo „Dzisiaj każdy pracuje nad swoim projektem.”
Bardzo mi się podoba takie podejście. Też mi się marzy umiar i równowaga w życiu. Dzięki za inspirację!
Przeczytalam oba teksty (ten o minimalizmie tez) i tak sobie mysle, ze zainspirowalas mnie, zeby napisac jak to u nas wyglada. Mieszkamy w Londynie (tu tez ZAWSZE sie cos dzieje, a ilosc spotkan dla HE jest ogromna! Jak tylko znajde czas 😛 napisze o tym na blogu 🙂 pozdrawiamy ze slonecznego dzisiaj, ale mroznego Londynu!
Pozdrawiam również!
Kornelio, co gdzieś ostatnio coś czytam, to zaraz mnie dopada temat ED. Jeszcze trochę i zacznie wyskakiwać do mnie z lodówki… 😉
Postanowiłam więc przemyśleć temat i powoli, powoli do niego dojrzewam…
W środę idę do naszej osiedlowej podstawówki, żeby dopytać w ogóle o możliwość ED (jestem umówiona z dyrektorką). Podpowiedz mi proszę, o co mam pytać? Czuję się, jakbym błądziła po omacku… Niby szkoła zaczyna się od września, ale normalna rekrutacja właśnie do środy więc już wiem, że za późno się za wszystko zabrałam. Mam jeszcze na oku jakieś dwie prywatne szkoły, które też wspierają ED. I tylko nie jestem w 100% pewna, czy tego właśnie chcę. Liczę na podpowiedzi 🙂
Tino! Cieszę się, że Cię zainspirowałam do ED. Żeby tylko potem nie było na mnie 😉 Co do rozmowy z dyrektorką, zależy czego oczekiwałabyś od szkoły – czy tylko spokojnych egzaminów (i swojej obecności na nich! W końcu Wy będziecie nauczycielami, poza tym warto przynajmniej jak dziecko jest małe, potowarzyszyć mu, żeby czuło się bezpiecznie. W jednej ze szkół na początku naszej ed musiałam o to zawalczyć, bo nie było to oczywiste), rozłożonych w czasie, jak miałyby wyglądać? (ustny i pisemny czy tylko pisemny? Może prezentacja swoich prac?) Konkretnych wytycznych co do zakresu materiału (jakie podręczniki i czy sami wybieracie; co do podstawy programowej to jest rozpisana na etapy 3-letnie więc kwestia podręczników jest istotna żeby wiedzieć co jest w której klasie). Czy chcielibyście chodzić na niektóre zajęcia? Np. angielski albo wf to byłoby dla mnie fajne gdybym miała taką możliwość. Może kółka zainteresowań? Inna sprawa to to, że im mniej kontaktu ze szkołą, tym łatwiej się „odszkolnić”, czyli nie ulegać presji „wyścigu szczurów” zarówno w odniesieniu do wiedzy szkolnej, jak i kwestii ubrań, gadżetów, itp. Z drugiej strony, jest to jakaś społeczność, do ktorej przynależność może dawać satysfakcję i korzyści (koledzy z podwórka i ze szkoły). To tak na szybko – jeśli chcesz porozmawiać, to może napisz do mnie na mejla, dam Ci telefon i się zdzwonimy.
Jestem po rozmowie z dyrektorką w szkole rejonowej. Odczucia średnie. Tzn. kobieta nie widzi problemu, zgodę wyrazi, ale równocześnie podkreśla problemy z socjalizacją dziecka. Dotychczas nie miała żadnego dziecka w szkole z ED.
Jutro idę porozmawiać w jednej z dwóch szkół prywatnych w naszym mieście, które wyraźnie na swoich stronach internetowych informują, że wspierają ED. Zobaczymy, co się dowiem. Potem w kolejce jest druga szkoła. A potem przemyślenia i decyzja. Myślę, że będę się odzywać do Ciebie.
Na razie walczyliśmy z chorobami i Starszy po miesiącu w domu poszedł do przedszkola. Spokojniej się zrobiło w domu. Wypoczywam lepiej. To chyba argument przeciwko ED 😉
Oj tak! Jest dużo spokojniej, choć ja źle wspominam wychodzienie do szkoły i przedszkola – zawsze nerwówka, bo dzieci nie chciały wstawać, ubierać się, wychodzić itp… Ale te parę godzin ciszy się zykuje 😉