Minimalizm w edukacji domowej – czy jest potrzebny?

Minimalizm jest ostatnio modny. Modny, bo wygodny. Bo mniej znaczy więcej. Mniej znaczy taniej. Mniej znaczy łatwiej wybrać. Mniej znaczy mniej nosić (przechowywać, pilnować, sprzątać).

Osobiście zainteresowałam się minimalizmem, a właściwie dobrowolną prostotą (tak nazywa się ta filozofia życiowa), dzięki znajomemu z warszawskiej grupy edukacji domowej – Konradowi, założycielowi bloga „Droga do prostego życia”.

Decyzja o edukacji domowej wiąże się decyzją o określonym stylu życia. Sama edukacja domowa JEST stylem życia.

Może on oscylować między dwoma bardzo odległymi biegunami. Od całkowitej izolacji i życia w rytm natury w stylu „jesteśmy Amiszami” – do zagonionego życia miejskiego w stylu „żeby nic ciekawego nie przeoczyć”.

Oczywiście większość z nas, homeschoolersów, plasuje się gdzieś pośrodku, a ja chciałabym napisać dziś o tym, jak to wygląda w naszej rodzinie.

Mieszkamy w Warszawie (w sensie że nie w lesie ani na innym odludziu), więc chcąc nie chcąc, od początku naszej przygody z edukacją domową uczestniczyliśmy w swoistym wyścigu szczurów.

Najpierw dlatego, że odchodząc ze szkoły, chcieliśmy pokazać wszem i wobec, że nasze dzieci nie są gorsze (od tych szkolnych) – też chodzą na to i tamto.

Bo dbamy przecież o ich socjalizację, o rozwój zainteresowań i pogłębianie wiedzy. Bo nie trzymamy dzieci pod kluczem (czy pod kloszem), tak jak to sobie wyobraża przeciętny obywatel nie mający zbyt wiele wiedzy o tym, czym jest edukacja domowa.

Po wtóre dlatego, że duże miasto oferuje dużo.

Ilość muzeów, teatrów, domów kultury, klubów, znajomych i zajęć, które ci znajomi organizują, jest przytłaczająca. Właściwie mogłabym powiedzieć, że w początkach naszej edukacji domowej wpadliśmy z deszczu pod rynnę. Czyli zamiast jednostajnego codziennego chodzenia do szkoły, zafundowaliśmy sobie urozmaicone codzienne jeżdżenie w różne oddalone od siebie miejsca. Pośpiech, stanie w korkach i codzienne wygibasy związane z organizacją czasu stały się naszym chlebem powszednim. Nawet soboty – zwłaszcza soboty – mieliśmy zabiegane, bo wiele ciekawych zajęć, ze względu na dzieci szkolne, jest organizowanych w soboty.

Kiedy dowiedziałam się, że nasi znajomi edukatorzy domowi (rodzina Konrada, o którym wspominam na początku) praktykują dobrowolną prostotę, byłam na etapie, w którym czułam się jak skrzyżowanie szofera z kapralem. Z nadmiaru zajęć nie mieliśmy czasu zwyczajnie, spokojnie posiedzieć w domu. Poczytać, pograć w gry, powymyślać. Pozbyliśmy się szkoły, ale czasu wolnego zyskaliśmy niewiele.

Napisałam, że ilość propozycji ciekawego i kształcącego spędzania czasu jest w Warszawie przytłaczająca. Wahałam się, czy użyć tego słowa. Przytłaczająca? A jednak. Sprawdzam skrzynkę mejlową – propozycje zajęć. Wchodzę na fejsbuka – zaproszenia na wydarzenia. Jeżdżę po mieście – ciekawe miejsca, do których warto zajrzeć, krzyczą do mnie: „Chodźcie! Dawno was tu nie było!”. Spotykam się ze znajomymi – och, nie możemy się nagadać, fajnie byłoby się spotkać na dłużej! I tak dalej…

Z drugiej strony, w domu z regału też coś do mnie krzyczy: „Dalej! Zagrajcie we mnie! Jeszcze mnie nie przeczytaliście! Pobawcie się mną! Dawno mnie nie używaliście!” (To ostatnie to akurat mikroskop.)

Najgorsze są oczywiście podręczniki, które wrzeszczą: „Dlaczego nie robicie moich zadań pisemnych! Są takie interesujące!”. Jasne – tylko do mnie wrzeszczą. Nie do dzieci, o nie.

Jak sami widzicie, życie w mieście i konto na fejsbuku nas, edukatorów domowych, nie rozpieszcza. Musiałam coś z tym zrobić i Konrad ze swoją dobrowolną (no tak, moja Mama miała „za komuny” przymusową) prostotą spadł mi z nieba. Zaczęłam czytać Leo Babautę i inne książki o minimalizmie (Mama mówi, rzecz jasna, że nie potrzebowała nic czytać żeby być minimaliską. Ha, ha, bardzo zabawne, prawda?).

Dobrze, dobrze, już poważnieję.

Tak więc moim mottem stało się „Mniej znaczy więcej”.

Bo żeby wybrać mniej, musimy zdecydować co jest najważniejsze, a wiedza o tym, co jest dla nas najważniejsze, jest bezcenna.

Na przykład dla mnie najważniejsze jest, żeby mieć czas spokojnie popracować nad blogiem. Oj, przepraszam, miałam już spoważnieć. To jeszcze raz:

Dla mnie najważniejsze jest, żebyśmy mieli czas dla siebie – i dla siebie samych, i dla siebie nawzajem.

Ten czas jest ważny, bo pozwala na refleksję nad sobą i swoimi priorytetami, pozwala też na konstruktywną, kreatywną nudę, w której rodzą się pomysły. O, taka nuda to wciąż towar luksusowy.

Bycie minimalistą w edukacji domowej nie jest łatwe. Jest tak wiele aspektów, w których chcemy zaszaleć. Zajęcia, książki. Najtrudniej jest chyba przestać się martwić, że coś ważnego nas omija.

Bo cóż z tego, że nie kupię czy nie zrobię kolejnej pomocy naukowej? Dzieci zrobią sobie same, jeśli będą potrzebowały. Albo nie zrobią. Nauczą się w inny sposób.

Co z tego, że nie zobaczymy jakiejś wystawy? Że zrezygnujemy z drugiego w tym miesiącu koncertu? Czy dzięki tej wystawie czy koncertowi będziemy lepiej rozumieć nasze dzieci? Czy sprawimy, że będą szczęśliwsze? Owszem, pewnie będą, ale czy na długo? A czy nie byłyby bardziej szczęśliwe, mając te atrakcje rzadziej? Czy nie bardziej by je doceniły?

Podobnie jak ja doceniam moje prywatne, próżniacze sposoby na odwyk od wielkomiejskiego zabiegania:

Poranna, godzinna lektura w piżamie i z kubkiem kawy.
Przedpołudniowy, dwugodzinny spacer po parku.
Poobiednia drzemka nad książką.
Popołudniowy seans przytulania i czytania na głos z dziećmi.

albo

Nieśpieszne zakupy na bazarku.
Trzygodzinne pieczenie ciasteczek z wycinaniem kształtów foremkami.
Budowanie zamku z klocków lego.
Gra w „Dragon’s Ordeal” (minimum cztery godziny z głowy).

albo

Snucie się w piżamie przez cały dzień, urozmaicane czytaniem komiksów o Calvinie i Hobbesie lub słuchaniem audiobooków.

albo

Cały dzień w Centrum Nauki Kopernik!
Cały dzień w ZOO!
Cały dzień na placu zabaw nad Balatonem (Warszawa – Gocław), z przerwą na lody.

Czy zauważyliście, jak płynnie przeszłam od moich ulubionych próżniaczych zajęć do ulubionych zajęć dzieci?

A czy zauważyliście, jak ładnie połączyłam minimalizm z próżniactwem? Nie wiem co powiedziałby na to Leo Babauta, ale Tom Hodgkinson* na pewno by mnie pochwalił.

Minimalizm, prostota – pozwalają zachować równowagę i spokój.

 

*Zadeklarowany próżniak i wielbiciel starego wspaniałego świata, autor książek, m.in.: „Jak być leniwym” i „Jak być wolnym”.

Autor: Kornelia Orwat

To ja. Kornelia zwana Werką, żona męża i mama trójki: absolwenta liceum (pracującego jako grafik 3D), licealisty i ósmoklasistki. Od 2011 roku tkwię w szaleństwie zwanym edukacją domową. Uczę się korekty tekstu i bycia minimalistką. Czasami śpiewam w chórze. Jestem też autorką jednego z pierwszych w Polsce blogów na temat idei zero waste (www.odsmiecownia.pl) i dwóch książek o edukacji domowej: „Droga w nieznane? Edukacja domowa dla początkujących” i „Edukacja domowa niejedno ma imię. Mentorzy edukacji”.

9 komentarzy

  1. Świetny tekst! Zresztą nie pierwszy bardzo dobry tekst na tym blogu 🙂 U nas też wiele razy sprawdzało się, że „mniej znaczy więcej”. A te informacje jakoś tak – przy okazji – same się przyswajają przy zabawie, graniu i budowaniu z lego… Zapraszam do odwiedzenia strony naszego podcastu http://wiecejnizedukacja.pl/

    1. Dziękuję! Wierzę w to, że zabawa jest świetną nauką sama w sobie. Jednak presja zewnętrzna na „zdobywanie wiedzy” jest ogromna, i często mam wyrzuty sumienia, że „uczymy się ” za mało.

  2. Bardzo mi się podoba, jak o tym napisałaś. „(…)życie w mieście i konto na fejsbuku nas, edukatorów domowych, nie rozpieszcza.” Jakie to prawdziwe :). Ja jestem taka szczęśliwa, że po niełatwym pod tym względem początku (nie był taki krótki – trwał całe pierwsze dwa lata naszej ED…;), udało nam się wziąć oddech i powiedzieć STOP!, nie tego chcemy! to nie jest w naszym stylu! Potrzebujemy dużo więcej wolnego (od zajęć, wyjść, wycieczek…) czasu!

    1. Magdo! Ja bardzo potrzebuję spokoju, a (albo „bo”) z natury jestem trochę „narwaniec”. Do tego realia edukacji domowej z rozbrykanymi dziećmi przez cały dzień sprawiają, że oddech i czas wolny są wybawieniem koniecznością 🙂 Jesteście dla mnie inspiracją i przykładem, że tak spokojniej i mniej też się da;-)

  3. Jesteśmy zaledwie na początku naszej edukacji domowej, a już ciężko nam złapać oddech. Tak, minimalizm jest potrzebny, bo nawet w mieście dużo mniejszym niż Warszawa można się nieźle zapętlić od nadmiaru możliwości. O nadmiarze źródeł wiedzy w internecie nie wspominając… Najważniejsze to znaleźć swój sposób na to wszystko i wiedzieć w jakim celu to robimy, a nie rzucać się na wszystko na huraaa! i na siłę 🙂

  4. Kornelio,
    Jesteś moją ulubioną blogerką. Bardzo mi się podoba Twoje lekkie pióro i te żarciki powplatane po kątach ( i podoba mi się też Twoje imię- mam tak na drugie:)).
    Jesteś bardzo pozytywną inspiratorką do edukacji domowej i życia less waste…Dziękuję za Twoją robotę na tym blogu i nie tylko. Dobrze, że dziewczyny Cię wzięły do Kredy. Myślę, że masz dużo do powiedzenia i że takie głosy jak Twój powinny być widzialne i słyszalne. Dziękuję i życzę wytrwałości w dobrym.

    Monika

    1. Moniko! Bardzo Ci dziękuję za te dobre słowa! Moja samoocena i motywacja wzrosła o 1000% 🙂 Mam dla kogo pisać, juhu! Pozdrawiam Cię ciepło, imienniczko. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *