Przepraszam bardzo, ale czy ktoś tu się jeszcze bawi?
Wczoraj na przykład miałam plan, żeby pracować. Miałam przygotować się do Poniedziałkowych Pogaduszek (o nudzie i zabawie), napisać wpis na bloga (o nudzie i zabawie)… Tymczasem mąż powiedział, że idzie na rower, i zapytał, kto z nim pójdzie. Dzieci nie chciały, zresztą niedawno były. A ja? Nagle dotarło do mnie, że dawno nie byłam na rowerze, że zaczynam w domu świrować, że potrzebuję odmiany, przewietrzenia mózgu, wyrwania się od dzieci, z domu. No więc zdecydowałam w sekundę: Idę. I poszłam.
To wyjście na rower zrobiło mi bardzo dobrze. Naprawdę. Czułam się jak nowonarodzona. Jednak musiałam się zmusić, musiałam pokonać te wszystkie „nie mogę, nie mam czasu, nie mam siły, za zimo, za daleko, za długo…” O, jak często jest tak, że walczymy i wzbraniamy się przed czymś, co jest nam bardzo potrzebne!
Nawiasem mówiąc, kiedy napisałam te słowa, dotarło do mnie, jaką szczęściarą jestem, że mogę wyrwać się na rower z mężem, w poniedziałek, o 11.00, na trzy godziny, a dzieci mogą zostać same w domu i jeszcze wyjść same do parku i zrobić obiad (ziemniaki z patelni i zupa jarzynowa na rosołku z wczoraj)! Piszę to nie po to, by Cię frustrować, droga mamo małych dzieci, jeśli mnie akurat czytasz, ale po to, by Cię pocieszyć, że i Ty dożyjesz tych czasów, kiedy Twoje dzieci podrosną na tyle, żebyś mogła spokojnie i samotnie zrobić nie tylko siusiu, ale i wyprawę na rower do lasu. A póki co, nacieszaj się, napawaj się tymi słodkimi (acz nierzadko niewinnie złośliwymi) istotkami, które niedługo zamienią się w pyskate nastolatki!
Wszystko ma swój czas.
Mnie na przykład naszła ostatnio ochota na pieczenie ciast. Trochę dlatego, że karnawał, a trochę ot tak, dla odmiany, dla przyjemności. A przecież jeszcze rok temu uciekałam z kuchni gdzie pieprz rośnie i cieszyłam się, że mąż jest w domu i może się zająć gotowaniem. Dlaczego? Bo wcześniej moim etatem było bycie mamą w edukacji domowej na 100%, a ostatnio dzielę czas i na bycie mamą, i wsparciem dla innych mam. Robię warsztaty, Pogaduszki, konsultacje, wpisy na social media, bloga (tak, czasem i na bloga, hehe) i po prostu potrzebuję odmiany. Zanurzenia się w pielęgnowanie, dosładzanie ogniska domowego.
Podobnie jak na pieczenie ciast, naszło mnie na szycie i dzierganie. Bo bardzo dawno tego nie robiłam. Ręce mi się wprost do tego rwą, i coś zaczęłam dłubać przy szydełku i maszynie do szycia. Dla relaksu, dla odmiany, dla zabawy.
Bo jest czas na pracę, ale jest też na odpoczynek i zabawę.
W dodatku mamy karnawał. Dlatego wpadłam na pomysł napisania (i gadania na Pogaduszkach) o zabawie. Tylko… czy nam zabawa w głowie? Czyż nie jesteśmy dorośli? Czy nie mamy naszych dorosłych planów, postanowień noworocznych, a przy tym – trosk, problemów, dedlajnów? Czy w ogóle zdarza się jeszcze nam – dorosłym – myśleć o zabawie, o tym, żeby się zabawić?
A może uważamy, że to nie przystoi? Że nie o to w życiu chodzi, żeby się bawić, tylko żeby pracować, rozwijać się, służyć, pokonywać trudności, stawiać sobie wyzwania (wybierz co chcesz)?
A może nie zastanawiamy się nad zabawą, nad jej obecnością w naszym życiu, tylko zwyczajnie bierzemy życie takim jakie jest, i owszem – dążymy do szczęścia, spokoju, ale żeby się bawić, to… No nie jesteśmy przecież dziećmi, prawda?
I ja oczywiście wiem, że lubicie się bawić, że oglądacie te śmieszne koty w Internecie (ja – po prawdzie – nie wiem, o co chodzi z tymi śmiesznymi kotami, ale podobno wszyscy oglądają i to tak że zapominają o bożym świecie i o ugotowaniu obiadu dla dzieci) albo kabaret Hrabi (tutaj już wiem doskonale, o co chodzi, bo kilka nocy zarwałam oglądając ich skecze, a „pobliż, pobliż” mówię czasem do dzieci, kiedy chcę, żeby jeden z drugim patrzyli na mnie, jak do mnie mówią).
Ja wiem, że dowcipkujecie, wygłupiacie się, że oglądacie „Rejs” i filmy Barei i „Gwiezdne Wojny” i Marvela i „My Little Pony” i „Pingwiny z Madagaskaru”, że gracie z dziećmi w planszówki (najchętniej w „Agricolę”, ale „Puerto Rico” i „Navegador” a nawet „Caverna” też mogą być). Wiem, że czytacie z dziećmi „Dzieci z ulicy Awanturników” albo podkradacie im „Calvina i Hobbesa”, albo nie podkradacie, tylko zwyczajnie kupujecie im pod choinkę (a tak naprawdę dla siebie) książki Cejrowskiego i komiksy „Thorgala”. Wiem, że chodzicie na speed badmintona, na rower i na spacery donikąd, że jeździcie na żagle, że szydełkujecie, szyjecie, pieczecie ciasta, słuchacie muzyki, czytacie babskie powieści i czasopisma wnętrzarskie…
Zaraz, zaraz, co ja to miałam? Aha! Miałam już nie pisać o sobie, i o tym, co robię, kiedy chcę się zabawić, tylko tak w ogóle, o zabawie. I nudzie.
No więc ja wiem, że dorośli też się bawią, tylko inaczej niż dzieci. I może nie wiedzą, że się bawią i tak tego nie nazywają, ale fakt faktem – bawią się. Także ten. Ty też się bawisz, wiesz? I baw się jak najczęściej, albo inaczej mówiąc – baw się regularnie, traktuj zabawę jako element higieny psychicznej i fizycznej.
No i pozwalaj swoim dzieciom na zabawę. Pytaj: W co się bawicie? Uszanuj, jak mówią: Mamo, my się bawimy! A kiedy wydaje Ci się, że się nudzą, poobserwuj i zastanów się, co to za nuda? Co to za rodzaj znudzenia? Znudzenie jak mam tego dość, nie zniosę więcej, potrzebuję od tego odpocząć, czy znudzenie jak o rany, jakie to nudne i nieciekawe, czy znudzenie jak kurczę, co by tu fajnego porobić?
Bo nuda nudzie nierówna, i to, co my – dorośli – nazywamy wypaleniem zawodowym, to tak naprawdę też jest nuda. Bo to, co nazywamy lenistwem, to też jest nuda, i to, co nazywamy szukaniem guza albo wrażeń, to też jest nuda.
Te nudy wołają, każda na swój trochę odmienny sposób: „Chcę odmiany! Chcę robić coś innego! Chcę coś nowego, ekscytującego!”
Wydaje nam się oczywiste, że wypalenie dopada nas, dorosłych; wydaje nam się, że kto jak kto, ale dzieci powinny być kreatywne, aktywne i nie powinny się nudzić! Tymczasem sądzę, że dzieci też narażone są na wypalenie. Też potrzebują odmiany, nowych bodźców, wrażeń, inspiracji, i czasem wystarczy naprawdę niewiele („przysłowiowe” patyki i kamyki), a czasem potrzeba czegoś więcej. To dla nas – rodziców – zadanie.
Czasami mylimy nudę z lenistwem. Mówimy, że dziecko nie chce się uczyć, nic nie robi, snuje się po domu. A ono po prostu się nudzi, i marzy, wymyśla, co by tu zrobić. Albo czeka, żeby dorosły zagadnął, zaproponował wspólne działanie.
No i tak! Dorosły proponuje. Mówi: Weź się poucz. Zrób zmywarkę. Gimnastykę. Idź na dwór. No weź poszukaj sobie zajęcia. No weź. Daj mi spokój.
Nie rzucam kamieniem, a jeśli nawet, to w siebie pierwszą, bo też mi się takie teksty w kierunku naszych dzieci i nastolatków wyrywają. (I czasami są zasadne. Czasami pomagają. Ale częściej budzą złość i frustrację.)
A wszystko dlatego, że zapominam o zabawie. Bo gdybym zaproponowała zabawę, albo coś, czego wprost nie nazywamy zabawą, ale jest zabawne, to trafiłabym w dziesiątkę. No dobrze – nie od razu w dziesiątkę, może na początku w płot, ale trening czyni mistrza. Warto próbować. Bo jak się trafi, to potem już leci. Kurek z kreatywnością się odkręca i dziecko nie potrzebuje naszej pomocy. Przynajmniej przez jakiś czas.
Mnie na przykład – jak wspomniałam wcześniej – naszła w weekend ochota na szydełkowanie, ale nie miałam pomysłu, co zrobić. Więc zapytałam Patrycję, czy nie potrzebuje czegoś dla swoich maskotek. W ten sposób Pandusia dostała kamizelkę, a Patusia – nową inspirację, iskrę do zabawy w postaci odmienionej, wykamizelkowanej Pandusi. Moja zabawa, jej zabawa. Tak to działa.
Baw się dobrze! Bawcie się razem!
Bawcie się też pracą i nauką, ale nie zapominajcie od nich czasem odpocząć, bawiąc się… czymś innym.
Pa! Do następnego!