Nasze ulubione planszówki plus dygresja o Rodzynku i Kangurku.

Często w moich artykułach na temat edukacji domowej wspominam o tym, że nasi chłopcy lubią grać w planszówki. Mój Mąż jest wielbicielem gier planszowych i w ogóle gier, więc zaraża swoją pasją dzieci, a i mnie przy okazji.

Ostatnio dowiedziałam się via facebook, że Rodzynek dostał pierwszą nagrodę w konkursie Kangurek Matematyczny. Posypały się gratulacje, a ja wspomniałam, że kangurkowy sukces nie wynika z długotrwałych ćwiczeń w rozwiązywaniu zadań, lecz z… nie wiem czego? Z talentu? Na pewno tak. Ale jak wiadomo, w żadnej dziedzinie sam talent nie jest wystarczającym warunkiem sukcesu. Więc co? Możecie wierzyć lub nie, ale matematyki naprawdę nikt Rodzynka specjalnie nie uczy. (Zresztą Kangurek jest konkursem bardziej na logiczne myślenie niż na konkretną wiedzę matematyczną.) Więc jeszcze raz – co sprawiło że rozwiązał bezbłędnie wszystkie zadania?

Moja diagnoza brzmi: unschooling i planszówki.

Unschooling – bo robił co chciał. A chciał podglądać jak Najstarszy rozwiązuje zadania dla piątoklasistów. Chciał też czytać książeczki o matematyce dla dzieci i nie tylko. Mamy kilka pozycji z tych polecanych przez Bubę z Bajdocji – „Książki – matematyczne wabiki”, dodatkowo „Niedźwiadki na podwórku” Lwa Szewrina i Władimira Żytomirskiego oraz „Matematyka. Jakie to proste!” Carol Vorderman. Mamy też książki przygotowujące do Kangurka, i Rodzynek trochę zadań porozwiązywał, ale nawet „trochę” to słowo na wyrost.

Planszówki – bo jak wspomniałam – bakcyl Taty jest mocno zaraźliwy.

Nasze dzieci od momentu gdy jako tako umiały usiedzieć przy stole dłużej niż pół godziny, uczone były gier. Tak oto trzylatki grały (z naszą pomocą oczywiście) już w gry oznaczone 7+, 9+ i 12+. I nie było zmiłuj, fory to tylko mamusie dają. Tatusiowie nie. Trzeba było uczyć się przegrywać, zanim zaczęło się wygrywać.

Zatem dzieci (przyznaję że bardziej chłopcy, Gwiazda ma zainteresowania rysunkowo-bajkowo-baletowe) jak nie grają w gry, to je wymyślają.

Rodzynek szczególnie słynie z tego, że lubi grać sam. Rozkłada sobie na podłodze (to lubimy najbardziej, bo jak wiadomo wszyscy rodzice wyposażeni są w skrzydła pozwalające im przelatywać nad rozłożonymi na podłodze mieszkania grami i zabawkami) jakąś rozbudowaną grę, dajmy na to „Agricolę” i gra według sobie tylko znanych zasad. A zasady te są bardzo ścisłe i konkretne, bo nie można mu przestawić choćby jednego pionka. Oczywiście zna też zwykłe zasady, bo grywał z nami wielokrotnie.

No cóż, miał być artykuł o grach planszowych, a wyszedł o Rodzynku. Nie poddam się jednak i będzie o grach. A zatem w jakie gry gramy?

Na początek wyjaśnię, że grami planszowymi na użytek tego artykułu nazywam gry, których zasady wykraczają dość dalece poza umowne „rzuć kostką i przestaw pionek”. Zgodnie z tą definicją nie są to gry typu memo, „Piotruś” czy „Super Farmer”.

Czyli są to gry, w których element losowy odgrywa znikomą rolę. Ważna jest strategia i logiczne myślenie.

Tego typu planszówek (wliczam tu kilka karcianek) mamy w domu coś ponad 40 sztuk. Przedstawię Wam dziś listę dziesięciu naszych evergreenów. Kolejność przypadkowa.

  1. „Wsiąść do pociągu. Europa.”
  2. „Carcassonne”
  3. „Agricola”
  4. „Epoka Kamienia”
  5. „7 cudów świata”
  6. „Fasolki”
  7. „Puerto Rico”
  8. „Robinson Crusoe”
  9. „Dixit”
  10. „Neuroshima Hex”

Zaznaczam, że ta dziesiątka nie wyczerpuje listy naszych ulubionych gier. „Ulubione” to też oznacza dla każdego coś innego.

Żeńska część rodziny na ten przykład bardzo sobie upodobała grę „Dixit”, „Agricolę” i „Epokę Kamienia”, natomiast męska – „Neuroshimę Hex”, „Robinsona Crusoe” i „Puerto Rico”. Wszyscy lubimy „Wsiąść do pociągu”, „Carcassonne” i „7 cudów świata”. „Fasolki” to znów specjalność moja i Rodzynka. Pochwalę się, że to jedyna gra jaką „rozgryzłam” samodzielnie z instrukcji i nawet nauczyłam w nią grać dzieci. Męża – nie. Nie załapał. Serio.

A teraz uwaga, uwaga, Panie i Panowie – oto mój pierwszy w życiu opis gry. Nie robię sobie wielkich nadziei co do tego, że coś z niego zrozumiecie, ale ponieważ go napisałam – niech będzie. A nóż widelec, przyda się komuś.

„Wsiąść do pociągu”

Gra składa się z:

  • dużej planszy – mapy Europy, na której zaznaczone są trasy kolejowe (narysowane jako ciągi wagoników w różnych kolorach),
  • zestawów pionków – wagoników i dworców,
  • kart – odpowiedników wagoników, które narysowane są na planszy,
  • kart – biletów.

Każdy z graczy otrzymuje swój zestaw pionków oraz zestaw kart – biletów, z których musi wybrać co najmniej jeden, który „zrealizuje”, czyli przejedzie trasę na nim widniejącą. Przejechanie trasy to ustawienie swoich pionków – wagoników na danej trasie na planszy. Wagonik na planszy możemy ustawić wówczas, gdy będziemy mieli kartę – odpowiednik wagonika na planszy w odpowiednim kolorze. Karty te wybieramy podczas swojej kolejki spośród pięciu odkrytych, wyłożonych na stół bądź z wierzchu zakrytych, na stosiku.

Wygrywa ten, kto ułoży więcej tras (czyli „zrealizuje” więcej biletów). Najwięcej punktów otrzymują trasy najdłuższe.

Dużo jest w tej grze strategicznego myślenia.

Po pierwsze, gracz musi podjąć decyzję co do wyboru biletów – czy wybrać jeden trudniejszy, dłuższy, czy kilka krótszych i łatwiejszych, czy i taki, i taki…

Po drugie, gracz podejmuje decyzję które karty – odpowiedniki wagoników wybrać z palety rozłożonych pięciu kart (ważne są tu kolory, które muszą odpowiadać kolorom wagoników narysowanych na planszy), a jeśli żaden z wyłożonych kolorów mu nie pasuje, może zdać się na los i wziąć dwie karty z zakrytego stosu.

Po trzecie, gracz wybierając karty – odpowiedniki wagoników musi cały czas kombinować, który odcinek danej trasy układać w danym momencie, tak aby nie dać się ubiec przez innego gracza, mogącego zająć ten sam odcinek (bo jego trasa też przez niego biegnie) – a wtedy będziemy musieli postawić dworzec, co powoduje utratę kilku punktów na koniec gry.

Wreszcie, gracz musi zdecydować, czy, jeśli uda mu się przed końcem gry (czyli przed wykorzystaniem wszystkich pionków – wagoników przez jednego z graczy) zrealizować swoje „bilety”, dobierać nowe bilety i próbować rzutem na taśmę je realizować (a może się szczęśliwie okazać że wylosowane bilety są na trasy które już mamy częściowo „zrobione”).

Gra jest bardzo emocjonująca i wciągająca. Przy tym – wbrew temu co możecie sądzić po moim opisie – bardzo łatwa do opanowania.

No i jak? Zrozumieliście coś? Chcecie więcej opisów w moim wykonaniu czy wolicie zajrzeć na, np.: Rebel.pl, gdzie pod opisem każdej gry znajdziecie listę linków do recenzji (a jest ich trochę)?

Poproszę Was o odzew, a tymczasem lecę grać z dziećmi w nową grę, którą dostałam na Dzień Dziecka od Męża (!). To „Terra Mystica”. Rodzynek rozgryzał instrukcję przedwczoraj, a teraz nas uczy.

P.s. Jeśli podobał się Wam ten artykuł, to proszę uprzejmie o naciskanie tych szarych kółeczek z literkami i ptaszkami pod spodem. Klik, klik. Dziękuję.

Pa! I wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Dziecka!

 

P.s. Edit z 23.09.2017 – dzieci wołają, że ich ulubione planszówki są już inne! Chyba muszę zrobić aktualizację…

Autor: Kornelia Orwat

To ja. Kornelia zwana Werką, żona męża i mama trójki nastolatków: absolwenta liceum, licealisty i siódmoklasistki. Od 2011 roku tkwię w szaleństwie zwanym edukacją domową. Lubię pisać (nie tylko bloga), spacerować, robić na drutach i szydełkować. Uczę się korekty tekstu i bycia minimalistką. Czasami śpiewam w chórze. Jestem autorką dwóch książek o edukacji domowej: „Droga w nieznane? Edukacja domowa dla początkujących” i „Edukacja domowa niejedno ma imię. Mentorzy edukacji”.

23 komentarze

  1. Wsiąść do pociągu, 7 cudów świata i dixit to też moje ulubione 😉 Ostatnio uwielbiam też iKnow – polecam, jeśli jeszcze nie macie.

  2. A którą z gier polecałabyś do grania z takim niespełna 4-latkiem? Przyznam się, że chciałabym z nim pograć, ale zawsze myślałam, że to jeszcze za wcześnie. Ale skoro mówisz, że się da, to chętnie spróbuje.

    1. Nasza najmłodsza (5 lat) bardzo lubi grać w Epokę Kamienia (grała z naszą pomocą już rok temu). Trzeba tam liczyć oczka na kostkach i przeliczać je na ilość zasobów (drewna, kamieni itp.) które można zdobyć. Uczyliśmy ją mówiąc np.: Policz ile masz „dwójek” (dwóch/par oczek) na kostkach (bo żetony jedzenia kosztują „dwójkę” za jeden żeton). I tak dalej. Cały czas oczywiście pomagaliśmy jej grać mówiąc po kolei co ma robić i jak, pozwalając przy tym podejmować decyzje wyboru akcji. Teraz sama sobie radzi.
      Carcassonne i Wsiąść do pociągu też możesz próbować z czterolatkiem, rzecz jasna cały czas „prowadząc za rękę”, co oznacza nawet że grasz za dziecko, tłumacząc cały czas co ma robić. Nasi w takich przypadkach szybko przejmowali inicjatywę mówiąc „JA SAM(A)!” ale też nie zdziwiłabym się gdyby dziecko się znudziło i uznało że nie ogarnia. Wtedy dawaj „Pędzące żółwie” 🙂 Ostatnio też kupiliśmy „Domek”, łatwa i przyjemna gra, dobra na początek. Nasi też się wciągnęli bardzo i eksytowali jakie to domki udało im się zbudować i który lepszy. Kurczę może napiszę post o planszówkach od najłatwiejszej do najtrudniejszej? 🙂

    2. Kupiłam „Epokę Kamienia”. Gra świetna, na razie z mężem zaczynamy i za każdym razem jest ciekawiej. Szukamy jeszcze 2 osób do grania. Natomiast z dzieckiem jeszcze nie można grać, bo od razu rzucił się na zasoby i rozniósł po całym domu. Myślę, że kiedy tylko uda mu się powstrzymać od gubienia wszystkiego co zgarnie ze stołu, to może być ciekawie, aledam mu jeszcze kilka miesięcy na to.

    3. Hihi, no tak, dzieci lubią się bawić tymi różnymi drewnianymi klocuszkami 🙂 u nas też giną co jakiś czas jakieś elementy i są pożyczane od innych gier a jak się znajdą – lądują w specjalnym pudełeczku na znaleziska.

    4. Chyba jeden z moich komentarzy wpadł do spamu (zawierał link) 🙁

  3. W życiu bym nie pomyślała, że 5-letnia dziewczynka może grać w Epokę kamienia o.O Szacun. Uwielbiamy z mężem grać, wszystkie z listy są nam znane, ale podobno Robinson Crusoe jest mega skomplikowaną i rozbudowaną grą i zabieramy się do niej już od wielu miesięcy, ale wydaje nam się, że na to potrzeba całego wolnego dnia. Jak to jest? Poza tym też mi się marzy edukacja domowa i granie w planszówki – toż to przecież nauka liczenia, wypowiadania się na różne tematy, układania słów, podejmowania decyzji, ponoszenia klęsk i uczciwych zwycięstw, a nade wszystko spędzania czasu z innymi ludźmi, a nie tylko z monitorem i wirtualnymi przeciwnikami.

    1. Co do Robinsona Crusoe to mąż mówi, że faktycznie instrukcja jest dość trudno napisana, ale na grę powinny wystarczyć około 3 godziny. Najlepiej zacząć od scenariusza „Rozbitkowie”. Masz rację, że planszówki to szkoła życia i wielu innych rzeczy 🙂 Tylko jak to wytłumaczyć ludziom, którzy twierdzą, że szkoła jest potrzebna by nauczyć się pracy zespołowej? inna sprawa, że czasu na planszówki wbrew pozorom nie mamy tak dużo (choć na pewno więcej niż dzieci „szkolne”). Pozdrawiam!

  4. Ponieważ jesteś moją specjalistką od gier – mam pytanie o Carcassonne. Wiem, że gra jest stara, ale ponieważ dopiero niedawno miałam okazję zagrać w wersję podstawową ( i się spodobało), to zastanawiam się, czy kupować tą grę, czy może od razu z dodatkami? Jest takie duże opakowanie i zastanawiam się, czy warto. Jak myślisz?

    1. Hej! Zasięgnęłam opinii Sergiusza, bo ja się tak naprawdę nie znam, a też dawno nie graliśmy w Carcassonne. Młody mówi więc, że dodatki warto, ale poleca Karczmy i katedry, Kupcy i budowniczowie, ewentualnie mosty. My mamy big boxa ze wszystkimi dodatkami ale nie korzystamy z pozostałych prawie wcale. Więc nie wiem czy nie lepiej kupić wersję podst. i powoli rozszerzac o jeden, dwa dodatki. Bo w big boxie jest ich chyba aż pięć. Zresztą jeśli o mnie chodzi, to mam wystarczajaco dużo radochy z grania w wersję podstawową. To nasze chłopaki lubią te dodatki, a dla mnie to już jest przekombinowanie :-). Ale co kto lubi. Pozdrawiamy!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *