Jak nie zwariować będąc Mamą w edukacji domowej?

Kilkakrotnie już pisałam o tym (tu i tu), że Mamy w edukacji domowej są bardzo narażone na wypalenie zawodowe. 

Dzieje się tak dlatego, że Mama (zresztą nie tylko w edukacji domowej) to zawód łączący w sobie wszystkie prawie zawody, w których wymagana jest empatia. A zawody „empatyczne” są najbardziej narażone na wypalenie zawodowe.

Wiem to zresztą i z własnego doświadczenia, i z rozmów z innymi Mamami w edukacji domowej. Temat zmęczenia i wypalenia powraca jak bumerang.

W sumie – choć to trochę uogólnienie – przebywamy z naszymi dziećmi dwadzieścia cztery godziny na dobę. Na szczęście miewamy dzieci starsze, które samodzielnie uczą się i chodzą na zajęcia. Miewamy (bo rodziny edukujące domowo to w wielu przypadkach rodziny wielodzietne) jednak też dzieci młodsze. I wtedy… bywa tak, że na dźwięczny okrzyk „Maaamoooo!” cierpnie nam skóra.

Mam to szczęście, że nasze potomstwo wpadło w nałóg czytania, dzięki temu cisza w domu jest częstym zjawiskiem (dzięki, niebiosa!). Ale bywają też sytuacje (i za nie również dzięki, niebiosa!), kiedy „Mamo!” rozbrzmiewa w stereo i w kolorze. Wszyscy mówią jednocześnie i nie wiedzieć czemu zupełnie nie słyszą, że mają konkurencję.

Ba! Jeśli mówią – to jeszcze pół biedy. Jedno mówi, drugie krzyczy, a trzecie płacze. Ja za to dla odmiany – rozmyślam akurat o Bardzo Ważnych Sprawach. Albo prowadzę samochód. I jak tu nie zwariować? Albo… jak nie mieć podzielnej uwagi?

Owszem, podzielność mam wyćwiczoną rewelacyjnie. W jednej ręce trzymam niemowlaka, drugą mieszam gulasz. Śpiewam piosenkę marudzącemu trzylatkowi, a jednocześnie uważam, by do gulaszu nie wsypać cukru zamiast soli. Dodatkowo zza głowy słyszę opowiadającego mi coś sześciolatka i rozmyślam o tym, czy aby nie zapomniałam o jakiejś ważnej wizycie lekarskiej typu bilans trzylatka (jasne że zapomniałam…).

Ech, miło powspominać. Takie coś miałam już dość dawno, teraz dzieci są duże i czytają sobie grzecznie książeczki. W przerwach pomiędzy kłótniami i zapasami w stylu wolnym tudzież robieniem z domu małpiego gaju lub pracowni plastycznej, oczywiście. Dlatego teraz mam czas pisać bloga. Zaraz zaraz – mam czas? Przecież piszę po nocach. Ale o czym to ja miałam dziś pisać? No właśnie!

Miałam pisać o tym, jak nie zwariować będąc Mamą w edukacji domowej.

Bo w edukacji domowej, oprócz opisanych wyżej atrakcji, dochodzą nam inne, bardziej wyszukane. Takie jak doglądanie zadań pisemnych robionych przez starszaków przy akompaniamencie płaczu młodszaka. Czy takie jak prowadzenie lekcji angielskiego na poziomie klasy czwartej, z udziałem czwartoklasisty, pierwszoklasisty oraz przedszkolaka. Który oczywiście jest najbardziej zaangażowany w naukę i chce najgłośniej i najczęściej powtarzać słówka.

Jedną z moich ulubionych atrakcji są też próby upchnięcia w kalendarz kolejnych fantastycznych i niesamowitych zajęć, na które jedno dziecko bardzo chce, a drugie bardzo nie chce pójść. Trzecie nie ma nic do gadania.

Dodatkowo zastanawiam się, gdzie upchnąć dentystę, ginekologa i randkę z mężem. Zastanawiam się, czy lepiej poczytać wspólnie na głos czy posprzątać dom (wspólnie rzecz jasna…)? Czy lepiej iść na zakupy czy na plac zabaw (wspólnie, jak chyba już się domyślacie)?

Jeśli jesteś Mamą w edukacji domowej, to dobrze wiesz o czym mówię.

Być może masz tylko jedno dziecko, być może masz ich sześcioro. Ale tak czy siak, powiem Ci, jeśli jeszcze tego nie wiesz: potrzebujesz zrobić coś NIE WSPÓLNIE! Potrzebujesz zrobić coś sama. Pobyć sama.

Zawód „Mama” to zawód wymagający wielkiej wszechstronności. Zawód „Mama w edukacji domowej” wymaga dodatkowo wielkiej odporności psychicznej. Wynika to z tego, że w 95,6% czasu to my jesteśmy dla naszych dzieci ostoją, najwyższą instancją, pomocą w problemach wszelakich, poduszką do wypłakiwania czy workiem treningowym do bicia (w przenośni oczywiście). Że jesteśmy chodzącą encyklopedią, psychiatrą, psychoterapeutą, mediatorem, coachem, lekarzem, stołówką. Czynne 24/24, 7/7. Że wciąż dajemy siebie. Że wciąż jesteśmy dla dzieci. Tak bardzo, że zapominamy być dla siebie.

Przekonałam się o tym boleśnie. Kilkakrotnie. Lekceważąc alarmy. Nie będę pisać jakie, bo mi wstyd. Powiem tylko, że były głośne. A recepta jest banalnie prosta:

Pamiętaj o samotności. Pamiętaj o porcji czasu tylko dla siebie.

Wiem, stwierdzenie że coś jest banalnie proste jest banalnie głupie. Bo niby banalnie proste, ale niewykonalne, prawda? Znam ten ból. Potrzebuję samotności, ale jednocześnie dzieci potrzebują kolacji, a pranie wstawienia. Hmmm, a może ja też potrzebuję wstawienia (się)?!

Jak najbardziej! Lampka dobrego wina wypita wieczorem w towarzystwie męża (albo i smartfona, a co tam) potrafi zdziałać cuda.

Cuda potrafi zdziałać też samotność. Jak szukać samotności?

I. Szukaj tam gdzie jej nie ma.

Czyli w domu z dziećmi. Albo w samochodzie, w drodze na zajęcia. Załóż słuchawki i posłuchaj audiobooka, muzyki albo podcastów (moim zdaniem powinno się toto nazywać audycja, ale niech już będzie). Najlepiej wybierz moment kiedy dzieci akurat są bardzo zaangażowane w jakąś zabawę czy lekturę. Nie będą Ci przerywać.

II. Jeśli natomiast dzieci są naprawdę bardzo, bardzo, ale to bardzo zaangażowane w zabawę (w domu, nie w samochodzie w drodze na zajęcia) – tak bardzo, że nawet ich nie słychać – weź książkę i poczytaj.

Korzystaj z okazji. No chyba że akurat musisz gotować obiad. Wtedy patrz punkt pierwszy. Słuchawki.

III. Kiedy z pracy wróci Mąż, powiedz mu że wychodzisz na pół godzinki.

Ucałuj na powitanie i ulotnij się. Szybko, bez zbędnych dyskusji i tłumaczeń. Pół godzinki minie zanim rodzina się obejrzy. A dla Ciebie te pół godzinki to dużo. Dużo, bo w samotności. Idź przed siebie. Wsiądź na rower i jedź przed siebie. Wstąp do kawiarni. Wstąp do centrum handlowego. Wstąp do kościoła. Zrób cokolwiek, co pozwoli Ci zebrać myśli albo przewietrzyć umysł.

IV. Umów się z mężem, albo w wersji hard powiedz mu znienacka, że wychodzisz do kina (teatru, kościoła, centrum handlowego, kosmetyczki, masażysty, na siłownię, pilates, basen, rower, rolki…) i… idź.

To będą błogosławione dwie godziny w których możesz nie myśleć o niczym. A już na pewno nie o tym co dzieje się w domu. Kino pod tym względem jest dla mnie świetne. Zmienia mi się „temat przewodni”. Perspektywa. Świat nabiera innych barw. Przeżywam katharsis. Podpatruję co nowego w reklamach piszczy, hihi.

V. Zarezerwuj sobie hotel na weekend, najlepiej nie za daleko od domu, i wyjedź. Sama.

Hotel – żebyś nie musiała gotować i z nikim gadać. Taki samotny weekend, najlepiej przedłużony, i najlepiej gdzieś w dziczy, to dla mnie najlepszy sposób na wypalenie zawodowe. Uwielbiam nic nie mówić przez kilka dni. Uwielbiam przez kilka dni nie słuchać gdy do mnie mówią. Wracam wtedy do domu pełna energii i chęci do życia w rodzinie, czyli do tego by bez przerwy coś do kogoś mówić lub słuchać gdy do mnie mówią. A tak na serio, to tylko na takich wyjazdach mam okazję usłyszeć własne myśli. Takie naprawdę własne, a nie jakieś tam „co ugotować na obiad” albo „jakie dziś mamy zajęcia”. Miło jest też czasem nic nie usłyszeć. Wyzbyć się myśli. To też pomaga odpocząć.

Te pięć sposobów możemy dowolnie modyfikować, łączyć i rozbudowywać.

Samotny przedłużony weekend łączymy z wyjściem do kina i na spacer, masażem i czytaniem książki do śniadania, obiadu i kolacji. Piszemy bloga zamiast czytać książki. Jedziemy rowerem do kościoła. Idziemy do centrum handlowego ze słuchawkami na uszach. Gotujemy obiad i czytamy książkę ze słuchawkami na uszach. Wyjeżdżamy na weekend i czytamy bez przerwy książki. Albo piszemy bloga. Albo szydełkujemy. Oglądamy telewizję. Chodzimy po górach. Wysypiamy się. I tak dalej. Byle samotnie.

Jeśli jesteś Mamą w edukacji domowej, z pewnością kreatywności Ci nie zabraknie.

Jeśli o mnie chodzi, potrzebuję przynajmniej raz na tydzień wyjść sama na dwie godziny. Nawet gdy mam możliwość krótkich izolacji jak w punkcie I. i II., to taka dłuższa samotność jest mi niezbędna. Co do samotnych weekendów, idealnie byłoby wyjechać raz na kilka miesięcy, albo choć raz na pół roku, ale różne z tym bywa…

A Ty? Jakie masz sposoby na to, by nie zwariować będąc Mamą w edukacji domowej? Czy w ogóle – jak nie zwariować będąc Mamą?

***

(edit 30.12.2018) Zapraszam na rachunek sumienia mamy w edukacji domowej!

Autor: Kornelia Orwat

To ja. Kornelia zwana Werką, żona męża i mama trójki: absolwenta liceum (pracującego jako grafik 3D), licealisty i ósmoklasistki. Od 2011 roku tkwię w szaleństwie zwanym edukacją domową. Uczę się korekty tekstu i bycia minimalistką. Czasami śpiewam w chórze. Jestem też autorką jednego z pierwszych w Polsce blogów na temat idei zero waste (www.odsmiecownia.pl) i dwóch książek o edukacji domowej: „Droga w nieznane? Edukacja domowa dla początkujących” i „Edukacja domowa niejedno ma imię. Mentorzy edukacji”.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *