Plusy i minusy edukacji domowej w dużym mieście

Plusy i minusy edukacji domowej w wielkim mieście by Kornelia Orwat

Plusy i minusy edukacji domowej w dużym mieście to w większości po prostu plusy i minusy życia w dużym mieście.

Ale przyjrzyjmy się aspektowi związanemu ze specyfiką edukacji domowej.

Plusy

Najważniejszym bodajże plusem życia i edukacji domowej w dużymi mieście jest to, że mamy dostęp do wszelkich atrakcji kulturalno-oświatowych, jakie nam się zamarzą, i prawie wszędzie można dojechać komunikacją miejską. Owszem, kiedy dzieci są małe (i kiedy mamy Covid19…), wolimy samochodem, ale kiedy są starsze, mogą podróżować same i jest to naprawdę wielka ulga dla rodziców, którzy co prawda lubią prowadzić auto, ale niekoniecznie AŻ TAK i AŻ TYLE.

W dużym mieście łatwiej też o znalezienie znajomych w edukacji domowej i stworzenie na przykład kooperatywy edukacyjnej albo zebranie grupy przyjaciół, z którymi można spotkać się na zabawę i kawkę.

Ale uwaga, bo grupa przyjaciół ma tendencję do pączkowania (zupełnie jak obowiązki mamy w edukacji domowej), co może mieć skutki uboczne w postaci nadmiaru propozycji, zajęć, spotkań i tak dalej, co z kolei może być dla nas albo błogosławieństwem (mniejszy bałagan w domu), albo przekleństwem (całe dnie poza domem), w zależności od upodobań, że tak się wyrażę. (Minimalizm w edukacji domowej ma swoich zwolenników.)

I minusy

Minusy edukacji domowej w mieście są związane głównie z niedoborem prywatnej przestrzeni życiowej (chyba że jest się szczęściarzem, który mieszka w dużym mieście w swoim domu z ogródkiem!) i trudniejszym dostępem do kur, kóz, pól, łąk i widoków aż po horyzont – ten prawdziwy, a nie wyznaczony przez linię domów na sąsiedniej ulicy.

Ten niedobór prywatnej przestrzeni życiowej skutkuje między innymi tym, że nie możemy w domu poszaleć z wielkimi, brudząco-bałaganiącymi projektami, a także wciąż głowimy się, gdzie pomieścić te wszystkie książki, rzeźby z papieru, rysunki, budowle z pudełek po butach i z klocków, których za żadne skarby wyrzucić nie można, a które w dodatku powinny stać na (a jakże!) wyeksponowanym miejscu, czyli na przykład na stole w jadalnio-salono-pracowni.

Plusy w minusach

Jednak w każdym minusie można znaleźć plusy, albo – jak mówi moja Mama – jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Niedobór przestrzeni prywatnej rekompensuje w dużym mieście wielki wybór przestrzeni publicznej. Parki, ogrody, planty, tereny przy rzekach (a prawie każde – o ile nie każde – wielkie miasto jakąś rzekę posiada), lasy na obrzeżach miast. Dużą zaletą takich publicznych przestrzeni jest to, że nie musimy latać po nich z kosiarką czy sekatorem ani martwić się o dobrostan mebli ogrodowych (czytaj: ławek).

W dużym mieście mamy też do dyspozycji miejsca takie jak na przykład warszawską Fundację Sto Pociech, różne kluby i klubokawiarnie, centra aktywności lokalnej (C.A.L) czy biblioteki, bardzo otwarte na różne oddolne inicjatywy kulturalno-towarzyskie (kiedyś z koleżanką robiliśmy w jej bibliotece teatrzyk z udziałem naszych dzieci w edukacji domowej, a nasza nauczycielka skrzypiec organizowała w osiedlowej bibliotece koncerty swoich uczniów).

Nie jest więc tak, że aby praktykować edukację domową, koniecznie potrzebujemy dużego domu z ogrodem.

Chociaż – nie bójmy się tego przyznać – duży dom z ogrodem jest w edukacji domowej dość praktycznym rozwiązaniem. Choćby dlatego, że umęczona matka może schować się od czasu do czasu w piwnicy, ewentualnie na strychu, albo pomiędzy krzakami porzeczek (jeśli je przezornie zasadziła). Schować w celu wyciszenia, nabrania dystansu tudzież przestudiowania mojego – Kornelii O… e-booka o tym, jak być mamą w edukacji domowej i nie dać się zwariować (zapomniałam napisać w nim o krzakach porzeczek, pewnie dlatego, że ich nie mam).

Gdzie w takim razie chowa się Kornelia, umęczona matka w edukacji domowej miastowej, zapytasz?

Otóż chowa się gdziekolwiek! Ogranicza mnie tylko wyobraźnia, że tak powiem. A mówiąc serio, to ja-mama domowa miastowa chowam się:

  • w swojej małżeńskiej sypialni (klucza co prawda nie używam, ale to błąd, więc nie bierz ze mnie przykładu),
  • na balkonie z widokiem na park (jestem szczęściarą, trzeba to przyznać!),
  • na kanapie w salonie z robótką szydełkową lub książką (jest to bardziej schowanie się mentalne niż fizyczne, ale pozwala ćwiczyć się w umiejętności zachowania spokoju i ciszy wewnętrznej w warunkach – powiedzmy – dość niesprzyjających), i tutaj bardzo przydaje się parawan pokojowy (polecam, naprawdę!).

Na tym w zasadzie kończą się moje możliwości chowania się w domu, w mieszkaniu o powierzchni 74 m2 (dwie sypialnie, salon z kuchnią, łazienka i przedpokój), ale przecież stoi przede mną otworem cały świat, czyli miasto!

Tak więc chowam się też na mieście, czyli:

  • w parku (tym co widać go z balkonu),
  • na spacerze przy torach kolejowych (taki tam kawałek miejskiej dzikiej przyrody),
  • na spacerze gdzie oczy poniosą (byle iść, „ciągle iść, w stronę słońca”),
  • na spacerze w galerii handlowej, ze szczególnym uwzględnieniem księgarń (to w czasach przedcovidowych, ech…),
  • w kinie (ech…),
  • na kawce lub kolacyjce z koleżanką na mieście (ech…),
  • na kawce lub kolacyjce z siostrą na mieście (ech…),
  • na koncercie lub kolacyjce z mężem na mieście (ech…),
  • na kawce samotnej na mieście (ech…),
  • na chórze (ech…),
  • na gimnastyce (ech…),
  • na rowerze z mężem lub bez, w mieście (to „bez”) lub nad Wisłą tudzież w lesie (to „z mężem”),
  • na zakupach (zawsze to jakieś wyjście, w dodatku praktyczne).

Jak widać z powyższych przykładów, ostatnimi, covidowymi czasy, moich możliwości chowania się znacznie ubyło (ech…), choć trzeba przyznać, że te, które pozostały, są dość zdrowe, bo jednak wiążą się z jakąś formą spędzania czasu na świeżym (ech…) powietrzu.

No dobrze. Kończmy z tymi nawiasami i ech-ami. Właściwie im dłużej piszę (próbuję pisać) niniejszy felieton, tym bardziej dochodzę do wniosku, że niezbędnym wyposażeniem mamy w edukacji domowej, do tego pracującej w domu, są zatyczki do uszu. I nie wiem, czy mamy miejskie potrzebują ich bardziej niż te mieszkające na wsi?

Poniedziałkowe Pogaduszki #22

tutaj możesz zobaczyć, posłuchać moich Poniedziałkowych Pogaduszek na temat plusów i minusów edukacji domowej w dużym mieście.

Za tydzień nie będzie Pogaduszek ani felietonu, bo wyjeżdżam na babski przedłużony weekend z córeczką! Juhu! Tak się cieszę!

Pa!

Kornelia Orwat podpis

Ps. Jeden z moich pierwszych felietonów na blogu był o… tym, że nie lubię miasta.

Autor: Kornelia Orwat

To ja. Kornelia zwana Werką, żona męża i mama trójki nastolatków: absolwenta liceum, licealisty i siódmoklasistki. Od 2011 roku tkwię w szaleństwie zwanym edukacją domową. Lubię pisać (nie tylko bloga), spacerować, robić na drutach i szydełkować. Uczę się korekty tekstu i bycia minimalistką. Czasami śpiewam w chórze. Jestem autorką dwóch książek o edukacji domowej: „Droga w nieznane? Edukacja domowa dla początkujących” i „Edukacja domowa niejedno ma imię. Mentorzy edukacji”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *