Uff, nie lubię dużego miasta… W dużym mieście czuję się jak baran w stadzie (hmm… właściwie, to co ja wiem o baranach?).
Miasto.
Czerwone – stój, zielone – idź.
Korek – stój. Choćby Cię akurat naszła potrzeba niewymowna, musisz stać.
Przesiadasz się z samochodu na tramwaj czy autobus – czekaj, aż nadjedzie albo i nie – a może rozkład pozmieniali, bo akurat dziś maraton?
Nadjedzie coś nareszcie – biegnj co sił, bo nie poczeka.
Uda się wsiąść – uff, jedziesz! Daj Boże, że to nie godziny szczytu, bo inaczej wisisz “na wieszaku” ściśnięty jak śledź.
Wszędzie huk, szum, tłum, “zapachy” miasta…
Barany, śledzie… często czuję się w naszym mieście jak ubezwłasnowolniona, jak trybik w wielkiej maszynie, poruszający się w sposob zaprogramowany i zorganizowany, wyznaczony rozkładem jazdy, przejść dla pieszych, przystanków i skrzyżowań.
A jednak lubię duże miasto – bo mogę się skryć na zielonym Grochowie, a kiedy potrzeba – mam wszystko w zasięgu ręki, oj, przepraszam – samochodu, tramwaju, autobusu…
Jeden komentarz