Miasto: lubię, nie lubię, lubię, nie lubię…

Uff, nie lubię dużego miasta… W dużym mieście czuję się jak baran w stadzie (hmm… właściwie, to co ja wiem o baranach?).

Miasto.

Czerwone – stój, zielone – idź.

Korek – stój. Choćby Cię akurat naszła potrzeba niewymowna, musisz stać.

Przesiadasz się z samochodu na tramwaj czy autobus – czekaj, aż nadjedzie albo i nie – a może rozkład pozmieniali, bo akurat dziś maraton?

Nadjedzie coś nareszcie – biegnj co sił, bo nie poczeka.

Uda się wsiąść – uff, jedziesz! Daj Boże, że to nie godziny szczytu, bo inaczej wisisz “na wieszaku” ściśnięty jak śledź.

Wszędzie huk, szum, tłum, “zapachy” miasta…

Barany, śledzie… często czuję się w naszym mieście jak ubezwłasnowolniona, jak trybik w wielkiej maszynie, poruszający się w sposob zaprogramowany i zorganizowany, wyznaczony rozkładem jazdy, przejść dla pieszych, przystanków i skrzyżowań.

A jednak lubię duże miasto – bo mogę się skryć na zielonym Grochowie, a kiedy potrzeba – mam wszystko w zasięgu ręki, oj, przepraszam – samochodu, tramwaju, autobusu…

Lubię, nie lubię, lubię, nie lubię, lubię, nie lubię… i coż z tego?

Autor: Kornelia Weronika Orwat

To ja. Kornelia zwana Werką, żona męża i mama trójki: absolwenta liceum pracującego jako grafik 3D, licealisty i ósmoklasistki. Od 2011 roku tkwię w szaleństwie zwanym edukacją domową. Wbrew pozorom nie uczę swoich dzieci, ale za to sama cały czas się uczę. Ostatnio „robię w książkach”: redaguję, robię korektę, składam, robię korektę (kolejność nieprzypadkowa). Kocham robić swetry i czapki na drutach. Próbuję być minimalistką.

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *