Moja historia czyli dlaczego edukacja domowa?

moja historia by kornelia orwat

Dlaczego jesteśmy w edukacji domowej? Dlaczego o niej piszę i mówię?

Tak zatytułowałam moje ostatnie – z 21 września – Poniedziałkowe Pogaduszki.

Na pomysł obgadania tego tematu wpadłam nietypowo, bo podczas warsztatów na temat tworzenia biznesu online.

A było to na naszym małżeńskim, samotnym wyjeździe na żagle, na Mazurach, w pierwszym tygodniu września.

O tym, jak uczestniczy się w warsztatach na temat tworzenia biznesu online podczas samotnego małżeńskiego wyjazdu (trafiłam na nie przypadkiem i termin kompletnie mi nie pasował, ale byłam ich strasznie ciekawa) nie będę się tutaj rozpisywała. Powiem tylko tyle, że warsztaty owe też były (no ba!) online, więc odsłuchiwałam wieczorami, robiłam notatki i printscreeny i… podziwiałam prowadzącą! A prowadzącą była Sigrun i muszę, naprawdę muszę o niej napisać (zresztą nigdy nie wiadomo, czy ci się ta wiedza kiedyś w życiu nie przyda), bo jest to kobieta niesamowita.

Otóż jednym z punktów programu było odkrycie swojej biznesowej misji i wizji.

Sigrun twierdzi, że aby dobrze robić to, co chcemy robić (czyli w tym przypadku tworzyć swój biznes online), musimy wiedzieć, dlaczego chcemy robić akurat to, a nie coś innego. I to nasze najgłębsze dlaczego (bo zazwyczaj jest ich więcej, a jedno siedzi w drugim) jest tym, co tworzy naszą misję. A to nasze „dlaczego” znajdujemy w naszych doświadczeniach, w tym, co Sigrun nazwała „naszą historią”.

I opowiedziała na swoim przykładzie. Opowiedziała swoją historię.

Otóż jako szesnastolatka uczestniczyła w kursie szycia (o ile dobrze zrozumiałam). Była jedyną tak młodą uczestniczką wśród dojrzałych kobiet. Kobiety podczas szycia gawędziły, a z tego gawędzenia, według Sigrun, wyłonił się obraz… no, może nie nędzy i rozpaczy, ale rezygnacji. Rezygnacji z marzeń. Bo te kobiety mówiły, opowiadały sobie, jak rezygnowały ze swoich młodzieńczych marzeń z powodu… dzieci. „Bo wyszłam za mąż, bo urodziłam dzieci, i tak dalej, i już nie mogłam zrobić tego czy tamtego, o czym kiedyś marzyłam.”

I wiecie co? Sigrun się wkurzyła. Postanowiła, że po pierwsze – nigdy nie wyjdzie za mąż, po drugie – nie będzie miała dzieci, a po trzecie – zawsze będzie dążyć do realizacji swoich marzeń. Czas (życie) pokazało, że jednak wyszła za mąż (i to nie raz), i w dodatku ma dzieci (adoptowane), jednak z tego młodzieńczego doświadczenia z czasem (z całkiem długim czasem!) wykluła się jej biznesowa misja.

A misją tą jest sprawić, by jak najwięcej kobiet mogło realizować swoje marzenia i nie obarczać własnych dzieci („Kochanie, wiesz, chciałam kiedyś zostać sławną tancerką, ale urodziłam ciebie, no i nie udało się…”) winą za ich niezrealizowanie. A że jedną z dróg do realizacji marzeń są pieniądze, postanowiła, że będzie wspierać kobiece biznesy. Będzie wspierać kobiety w ich drodze do finansowej niezależności. Bo – jak twierdzi nie bez racji – świat wygląda tak a nie inaczej dlatego, że kobiety mają za mało pieniędzy. (Mocne, nie?).

Przyznam, że ta historia chwyciła mnie za serce.

Nie jestem co prawda feministką spod znaku Simone de Bauvoir, ale jestem za totalnym wspieraniem kobiet czy to wtedy, gdy chcą realizować się w 100% jako matki i żony, czy to wtedy, gdy chcą „zjeść ciastko i mieć ciastko”, czyli być i matką, i żoną, i pracować (czy prowadzić biznes). Chociaż, jak pewnie niejednokrotnie dałam temu wyraz na tychże zacnych blogowych łamach (lub w moich e-bookach) – jestem niestety sceptyczna, jeśli chodzi o tak zwany i wychwalany balans, zachowanie równowagi między różnymi sferami życia w czasie, kiedy kobieta bywa młodą matką. Ale to moja osobista opinia i nie musicie się z nią zgadzać.

Wracając do Sigrun.

Otóż jej misja, historia i to, jak zainspirowała nas, uczestniczki warsztatów do odkrycia własnej misji i historii, bardzo mnie… zainspirowała.

I nie dość, że odkryłam (takie mam wrażenie graniczące z pewnością) swoją misję biznesową (a jest nią wspieranie mam w edukacji domowej, o czym nieco dalej), to jeszcze odkryłam, że odgrzebywanie własnych historii, które mnie do tej misji zaprowadziły, jest niesamowitym doświadczeniem. Uniwersalnym. Sprawdzającym się w odkrywaniu nie tylko misji biznesowych, ale i innych, życiowych.

Dlatego właśnie postanowiłam, że na Poniedziałkowych Pogaduszkach podzielę się swoją historią, która zaprowadziła mnie do edukacji domowej.

A także do miejsca, w którym jestem – tutaj, do bloga i do e-booków i do konsultacji i do innych pomysłów na rozwój mojego biznesu opartego na wspieraniu mam w edukacji domowej.

Bo my, kobiety – i to jest też cenna lekcja od Sigrun – bardzo lubimy pomagać. Lubimy pomagać i mamy skłonność do poświęcania się. I to jest bardzo cenne, zacne, pokorne. Jednak w tej skłonności do pomagania i poświęcania się umyka nam czasami fakt, że (pomijając sytuacje wyjątkowe): Piekarz nie poświęca się, piekąc i rozdając wszystkie bułki i chleby za darmo. Lekarz nie poświęca się, lecząc wszystkich za darmo. Prawnik nie poświęca się, rozdając porady prawne wszystkim za darmo. Ludzie ci zarabiają na swojej wiedzy, umiejętnościach i doświadczeniu. I dlatego ja, Kornelia, niniejszym wymyśliłam nowy zawód (możesz sobie też zerknąć na mój stary ale adekwatny artykuł o zawodach przyszłości), polegający na wspieraniu mam w edukacji domowej.

Moją misją jest pomagać im podjąć decyzję o edukacji domowej (lub jej nie podjąć!), a także nie zatracić, nie zgubić na tej drodze edukacji domowej samych siebie.

Bo macierzyńskie poświęcenie to piękna sprawa, ale dzieci z pewnością wolą mieć mamę mniej „poświęconą”, a bardziej zadowoloną. I to zarówno na krótszą, jak i na dłuższą metę.

Trochę tak jak u Sigrun: Nie chcę, żebyśmy mówiły za dziesięć lat do naszych dzieci: „Wiesz, kochanie, chciałam kiedyś rozwinąć swój mały biznes oparty na mojej pasji, ale przez to, że byliście w edukacji domowej, to nie dałam rady…”

Co innego, jeśli powiemy: „Wiesz, kochanie, chciałam kiedyś rozwinąć swój mały biznes oparty na mojej pasji, ale uznałam, że wy – moje dzieci – jesteście moim najlepszym i największym biznesem!”

Bo chodzi o to, żebyśmy wiedziały, czego chcemy. (I ja wiem, że to się nam zmienia, to normalne!). Chodzi o to, żebyśmy wiedziały, dlaczego (z jakiego powodu) jesteśmy w edukacji domowej, po co (w jakim celu) chcemy w niej być oraz jak widzimy w tym wszystkim same siebie. Swoją rolę, swoje poświęcenie lub nie. Ile z siebie chcemy dać, a ile zachować? (Może na coś innego, co nam w duszy gra?)

Chodzi o to, byśmy w tej edukacji domowej były w zgodzie ze sobą.

I to mniej więcej chciałabym pomóc odkryć wam, mamom w edukacji domowej (a także tatom, jeśli zechcą!). Pomóc odkryć tobie, która (który) mnie czytasz, na moich pierwszych, debiutanckich i bezpłatnych warsztatach online, które zatytułowałam: „Jak dobrze zacząć rok szkolny w edukacji domowej i nie zwariować?”. Tytuł jest jaki jest, bo akurat mamy początek roku szkolnego, a taki początek jest dobrym pretekstem, by wrócić do podstaw, do fundamentów naszej decyzji, do zastanowienia się jak jest, a jak chcemy żeby było.

Nie ukrywam, że bezpośrednią inspiracją do zrobienia tych warsztatów było to, co usłyszałam od Sigrun i to, co ona zrobiła z nami, uczestniczkami swoich warsztatów. Po prostu poczułam że to ma moc i że chcę tego dla was, dla ciebie, dla siebie, w kontekście edukacji domowej.

Poza tym zrozumiałam, uświadomiłam sobie, że to wszystko, te podstawy, fundamenty, historia, to „dlaczego” – że to wszystko, albo przynajmniej częściowo, zawarłam w pierwszej części mojego workbooka „Jak być mamą w edukacji domowej i NAPRAWDĘ nie (dać się) zwariować?”. I wiem, że część z was (może ty?) tej lekcji nie odrobiła. Wiem to dlatego, że sama jej nie odrobiłam, chociaż sama ją napisałam i zadałam tobie. Tak to już jest. Czasami potrzebujemy kopa do działania. Żeby odrobić niektóre lekcje, potrzebujemy nauczyciela stojącego nad głową i mówiącego: pisz, pisz!

I kto to mówi! Ja, zwolenniczka odszkalniania i wolności w edukacji!

Ale ponieważ tego nauczyciela stojącego nad głową doświadczyłam na warsztatach Sigrun (w dodatku sama tego chciałam i to jest ta różnica, jeśli chodzi o skojarzenia ze szkołą), to do wszystkich zapisanych na warsztaty wysłałam mejla, w którym stoi: „(…) oprócz dostępu do komputera czy smartfona i konta na Facebooku, będziesz potrzebować notatnika i czegoś do pisania.”

No to jak? Wchodzisz w to?

Cóż. Nie wiem, jak ja to robię, ale zaczęłam pisać ten artykuł z przekonaniem, że napiszę streszczenie Poniedziałkowych Pogaduszek #10, a… wyszło coś zupełnie innego. Ale wiesz co? Streszczenia nie są fajne. Streszczenia są nudne, a w dodatku spojlerują. O. Jeśliś ciekawa, co gadałam o naszej drodze do edukacji domowej i o mojej drodze do tego, że piszę i gadam i jeszcze chcę warsztaty robić na ten temat, to zapraszam do posłuchania.

To na razie! Do zobaczenia na warsztatach albo na pogaduszkach, albo do przeczytania tutaj!

Pozdrawiam,

Kornelia

Autor: Kornelia Orwat

To ja. Kornelia zwana Werką, żona męża i mama trójki nastolatków: absolwenta liceum, licealisty i siódmoklasistki. Od 2011 roku tkwię w szaleństwie zwanym edukacją domową. Lubię pisać (nie tylko bloga), spacerować, robić na drutach i szydełkować. Uczę się korekty tekstu i bycia minimalistką. Czasami śpiewam w chórze. Jestem autorką dwóch książek o edukacji domowej: „Droga w nieznane? Edukacja domowa dla początkujących” i „Edukacja domowa niejedno ma imię. Mentorzy edukacji”.

3 komentarze

  1. Super historia, dzięki! Rzeczywiście bardzo dająca do myślenia 🙂 ja co prawda nie mam jeszcze dzieci, ale przez przypadek trafiła w moje ręce książka o edukacji domowej i staram się zdobyć trochę więcej wiedzy, Twój blog bardzo mi pomaga. Mam ogromną nadzieję, że moje przyszłe dzieci uda mi się kształcić w taki właśnie sposób 🙂 Pozdrawiam serdecznie!

    1. O! Dagmara! Widzę że coraz wcześniej się dziewczyny przygotowują do edu domowej swoich dzieci, no i dobrze zresztą. W sumie to ciekawy temat nawet dla kogoś kto nie ma dzieci 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *