Zamiast listy zadań i śledzenia nawyków – coś na poprawę morale

Coś na poprawę morale by Kornelia Orwat

Jesteś zestresowana i przytłoczona nadmiarem zadań i spraw do załatwienia?

Tym, że ciągle jesteś zabiegana, zagoniona, zapracowana, a tej pracy nie ubywa? Że sprzątasz i sprzątasz, a tu ciągle bałagan? Że tłumaczysz dzieciom, tłumaczysz, a oni wciąż robią swoje (nie to, co chcesz, i nie tak, jak chcesz)? Że ucinasz hydrze głowę, a w jej miejsce wyrastają trzy nowe? (Ja mam tak szczególnie w kwestiach zdrowotnych: Idę z dzieckiem do lekarza – odhaczone jedno zadanie. Lekarz zleca lekarstwa, dodatkowe badania i wizytę kontrolną – tadam! trzy nowe zadania na liście!)

Oto przychodzę do Ciebie z propozycją: Zapisuj, co zrobiłaś. Cały, calutki dzień, zapisuj, o tak, mniej więcej:

  • zrobiłam śniadanie (15 minut),
  • ogarnęłam kuchnię (15 minut),
  • przytuliłam i pocieszyłam córeczkę (10 minut),
  • poszłam na zakupy (60 minut),
  • nastawiłam pranie (5 minut),
  • zagoniłam dzieci do nastawienia zmywarki, zdjęcia prania, odkurzenia mieszkania (20 minut, uff!)
  • zajrzałam, co słychać u kotów z internetów (ojejku, 120 minut!)
  • załatwiłam parę ważnych telefonów (40 minut, z czego 30 to słuchanie głupiej muzyczki)
  • porozmawiałam z mężem (15 minut)
  • znów ogarnęłam kuchnię, żeby się dało zrobić obiad, bo już SIĘ nabałaganiło (15 minut); ewentualnie zagoniłam dziatwę, żeby to zrobiła, ale wtedy (30 minut)
  • pomogłam synowi w lekcjach, gotując jednocześnie obiad (40 minut),
  • wyprawiłam córkę na zajęcia (10 minut),
  • zmusiłam i przypilnowałam syna, żeby zrobił gimnastykę korekcyjną (15 minut),
  • dyskutowałam z drugim synem o tym, że przedmiot język polski na maturze nazywa się tak trochę dla zmyłki i z przyzwyczajenia, bo tak naprawdę jest to głównie historia literatury i że właśnie dlatego (?!) na 100 pytań maturalnych aż 10 związanych z Dziadami Mickiewicza (60 minut),
  • leżałam plackiem, wyczerpana dyskusją (60 minut),
  • i tak dalej, przez cały dzień.

Może się to wydawać kłopotliwe, takie skrupulatne zapisywanie, ale zobaczysz – na koniec dnia, tygodnia, miesiąca – że poczujesz się lepiej. Będziesz wiedziała, gdzie, do jasnej ciasnej, zniknął ten dzień, tydzień, miesiąc! Będziesz wiedziała, CO KONKRETNIE w tym czasie robiłaś. Co więcej – będziesz wiedziała, ILE CZASU zajmują ci te konkretne rzeczy. Rzecz jasna, będziesz mogła sobie pogratulować tego i owego. Będziesz mogła też zdecydować, co chcesz robić nadal (godzinne dyskusje z synem plus leżenie plackiem przez godzinę?), a co ze swojego grafiku jednak wyrzucisz (zaglądanie do kotów z internetów?). Będziesz też mogła zdecydować, czego w grafiku brakuje (wyjścia na masaż? na randkę z mężem?).

Ale – co najważniejsze – będziesz mogła pokazać niedowiarkom, na czym polega tak zwane SIEDZENIE Z DZIEĆMI W DOMU.


A teraz trochę bardziej na poważnie, w sensie nudniej.

Zżymałam się tutaj kiedyś na swoje niekończące się listy zadań i „śledziki” nawyków i zastanawiałam, czy naprawdę muszę wszystko odhaczać… Skutek tego był taki, że wrzuciłam na luz i pozwoliłam sobie pożyć trochę bez zaglądania do tej listy i bez prowadzenia tych „śledzików”.

Żeby nie było. Uważam, że „śledziki” nawyków są fajne do tego, żeby sobie uświadomić, jakie w ogóle mamy nawyki i czy są wśród nich jakieś… zdrowe. A jeśli nie są zdrowe, to jedziemy z tym koksem i takowe w swoim życiu wprowadzamy. Wówczas takie „śledziki”, czyli fajna tabelka albo aplikacja do śledzenia nawyków mogą być pomocne – przynajmniej na początku. Ale prawda jest taka, że jak już mamy tę tabelkę czy aplikację, to musimy w nią coś wpisać, więc… wpisujemy. Jeden nawyk, drugi, trzeci, czwarty, piąty… i oto wpadamy w pułapkę nadmiaru, i wymiękamy po tygodniu.

Osobiście – dążąc do prostoty w tej kwestii – proponuję po prostu wybrać jeden zdrowy nawyk, który chcemy sobie wyrobić, i o nim PAMIĘTAĆ, i codziennie robić małą rzecz, która sprawi, że ten nawyk stanie się nawykiem. Pamiętać. Tak po prostu.

Bez zapisywania, bez aplikacji, tabelek, przypominajek w telefonie.

W sumie to takie oczywiste i proste. Więc dlaczego te wszystkie przypominajki i tak dalej? Dlaczego nie pamiętamy?

Jak się tak zastanawiam nad tym, dlaczego muszę (czy aby na pewno?) wszystko zapisywać, żeby nie zapomnieć, to oprócz przyczyn natury fizjologicznej przychodzi mi na myśl ta oto przyczyna: Trudniej nam jest o różnych sprawach pamiętać dlatego, że mamy ich za dużo. Więc może… hm… coś z tym zrobić?

Tak. Zrobić koniecznie. Na przykład – wracając do listy zadań: wciąż ją prowadzę, bo jednak pozwala nie zapomnieć o ważnych sprawach, ale co jakiś czas ją przeglądam, i wyrzucam te… nieważne.

Swoją drogą, czytałam ostatnio gdzieś o pomyśle robienia listy zadań do NIE zrobienia. (Tylko patrzeć, jak powstanie do tego aplikacja).

Ach, ten postęp! I jak tu nadążyć?!


zdjęcie: Canva.com

Autor: Kornelia Orwat

To ja. Kornelia zwana Werką, żona męża i mama trójki nastolatków: absolwenta liceum, licealisty i siódmoklasistki. Od 2011 roku tkwię w szaleństwie zwanym edukacją domową. Lubię pisać (nie tylko bloga), spacerować, robić na drutach i szydełkować. Uczę się korekty tekstu i bycia minimalistką. Czasami śpiewam w chórze. Jestem autorką dwóch książek o edukacji domowej: „Droga w nieznane? Edukacja domowa dla początkujących” i „Edukacja domowa niejedno ma imię. Mentorzy edukacji”.