Czy musisz komuś coś udowadniać?

I znów. O wolności i co ma wspólnego z FOMO i z prostym życiem. O pozostawaniu kobiet w domu na etacie mamy. O kobiecym biznesie (nie tylko) online i o tyranie bogactwa.

Ostatnio w newsletterze (tutaj się możesz na niego zapisać) poczęstowałam Was cytatem z książki Toma Hodgkinsona Jak być wolnym. Cytat ten, jak i kilka innych, znajdziecie w jednym z moich starych tekstów, o, tym: Jak pozbyć się niepokoju – radzi Tom Hodgkinson.

Proste życie i (brak) FOMO

Dlaczego o tym piszę? Otóż dlatego, że zaczęłam znów czytać tę książkę (i słuchać innej, o której trochę dalej) i nie mogę się nadziwić, jak jest aktualna i potrzebna, coraz bardziej potrzebna! Tę książkę powinnam czytać (ale z przymrużeniem oka, szczególnie gdy Tom pisze o hulankach i swawolach) raz po raz, by uczyć się od nowa tego, jak cieszyć się życiem. Co istotne: prostym życiem.

By uczyć się od nowa tego, jak nie gonić za króliczkiem, który ciągle ucieka, czyli – jak nie cierpieć na FOMO. Dla przypomnienia: skrót rozwijamy jako Fear Of Missing Out, czyli w wolnym tłumaczeniu na polski: Ojejku! Wszyscy Robią i Kupują Coś Fajnego, A Ja Nie!!!!!

Prawdę powiedziawszy, z FOMO już się wyleczyłam jakiś czas temu, ale niestety, wirusy tego dziadostwa wciąż krążą po świecie i tylko czyhają, by człowieka zarazić. Musiałby chyba zostać pustelnikiem oddającym się całodobowym medytacjom (z przerwami na potrzeby fizjologiczne, oczywiście, co prawdopodobnie skróciłoby czas tych medytacji dość znacząco, zważywszy, że pustelnik też musi jednak coś jeść i to chyba nie tylko przysłowiowe korzonki).

Ale dajmy spokój pustelnikom. My, zwykli ludzie, musimy wciąż uważać na wirusy FOMO, czyli – w sumie, bo na jedno wychodzi – konsumpcjonizmu.

Jak wspomniałam, z FOMO się wyleczyłam, ale czasami dopadają mnie wyrzuty sumienia. A to powinnam do kogoś zadzwonić, a to kogoś odwiedzić, a to coś w domu posprzątać, poprawić, a to coś mądrego poczytać, a to czegoś się pouczyć, a to coś zwiedzić, a to zrobić to, a to NIE robić tamtego…

Powinnam. Powinnam? Czy naprawdę powinnam? Czy umiem odróżnić to, co naprawdę powinnam, od tego, co sądzę, że powinnam?

Jeśli chcesz sobie odpowiedzieć na to pytanie (wydaje mi się, że tę lekcję już odrobiłam), to zastanów się: Kim jesteś? Kim jesteś dla siebie? Kim jesteś dla innych? Jakie role społeczne pełnisz? Czy na pewno we wszystkich z nich musisz dawać z siebie 100%? Czy zostawiasz coś dla siebie? Dla najbliższych?

Być wolnym – dla mnie oznacza to między innymi wyzbycie się tego, co zbędne: głównie w głowie.

Mentalnie. Nawet nie materialne wyzbycie się rzeczy czy zobowiązań. Bardziej pozbycie się z głowy tego całego bałaganu, który sprawia, że czujemy się przytłoczeni tak bardzo, że nie potrafimy (a może wręcz nie mamy czasu) cieszyć się życiem. Jeśli pozbędziemy się z głowy tego bałaganu, czyli poczucia, że wciąż coś musimy, więcej i bardziej, to… po prostu poczujemy się lżej. Tak, jak czujemy się lżej w odgraconym pomieszczeniu, tak samo lżej poczujemy się w swojej odgraconej głowie.

Prawdopodobnie się powtarzam. Wybaczcie. Bloguję już – z przerwami – dziewiąty rok (!) i coraz mniej pamiętam, o czym już pisałam, a o czym nie, a pewne tematy wracają do mnie jak bumerang. Pewnie dlatego, że są dla mnie ważne i że widzę, słyszę, czytam coś, co sprawia, że znów o nich myślę.

Pozostawanie kobiet w domu na etacie mamy versus robienie przez nie biznesów

Na przykład niedawno słuchałam audiobooka. Autorka, młoda mama i bizneswoman jednocześnie, opisuje swoją drogę do rozwinięcia biznesu, który – jak twierdzi – świetnie prosperuje i znakomicie daje się pogodzić z życiem rodzinnym. Innymi słowy – dziewczyna zjada ciastko i ma ciastko! Nic tylko pozazdrościć i pójść w jej ślady – do czego zresztą zachęca, bo jej biznes oparty jest między innymi na uczeniu innych kobiet, jak (tak, tak, zgadliście!) robić biznes!

I wszystko pięknie, tylko jakoś tak… mało wiarygodnie. Ach, te fantastyczne kobiece biznesy online, spektakularnie rozwijane (ku uciesze i zazdrości tłumu innych kobiet) bez żadnego uszczerbku na życiu rodzinnym (bynajmniej, przecież panie biznesmenki pracują tylko cztery godziny dziennie), które walą się z hukiem (medialnym) i depresją (równie medialną). Jeśli kojarzycie Panią Swojego Czasu, to wiecie, co mam na myśli. Swoją drogą, bardzo ją lubię i cenię i bynajmniej nie kpię. Raczej kiwam ze smutkiem głową. I cieszę się, że z tego wychodzi.

Wiecie, jak też tam byłam, też się wkręcałam w te biznesy online… Ale nie pogodziłam ich z życiem rodzinnym. Nie pogodziłam ich ze sobą samą. (Te wszystkie „zapisz się, kup, bo za dwa dni cena wzrośnie, bo oferta limitowana, bo zamykam nabór, bo jesteś tego warta, bo potrzebujesz, bo bez tego zginiesz marnie” i tym podobne. Nie. To nie dla mnie. To jest manipulacja. Zwana oczywiście dla niepoznaki marketingiem).

Wracając do audiobooka. Fajnie się go słuchało, aż do momentu, gdzie dziewczyna mówi, że… rywalizowała z mężem o to, kto więcej zarobi. Oboje zarabiali dużo, nawet bardzo dużo, jak przyznaje. A później, gdy już im się urodziło dziecko – jedno, drugie… przestała rywalizować. Ale zapragnęła trzeciego. I to trzecie dziecko, to, no wiecie, „uświadomiłam sobie, że musi być nas na nie stać”. I postanowiła zacząć prowadzić biznes, żeby mężowi pokazać, że BĘDZIE ICH STAĆ NA TRZECIE. Bo mąż, jak się w międzyczasie dowiadujemy, żył w przekonaniu, że ona owszem, urodzi jedno i drugie dziecko, ale za jakiś czas wróci do zawodu (prestiżowego, elitarnego) i będzie zarabiać (domyślam się, że dużo, elitarnie). No i dziewczyna czuła presję – prawdopodobnie nawet nieuświadomioną, że musi SOBIE jakoś na to trzecie dziecko „zasłużyć”. A że w tym samym czasie wciągnęła się w pewne hobby, które zaczęło zajmować jej sporo czasu, to postanowiła (skąd my to znamy) zacząć na tym hobby zarabiać. Żeby nie było (skąd my to znamy), że marnuje czas, zamiast zająć się domem i dziećmi.

I ja to w pewnym sensie rozumiem. Częściowo rozumiem, acz nie akceptuję tego, że zamężna kobieta musi sobie „zarobić” na kolejne dziecko albo zarabiać na swoim hobby, zamiast zostawić je w spokoju (hobby lubi spokój). Rozumiem, że kobiety ciągnie do biznesów. Tak już czasem mamy, my – mamy, że chcemy czegoś więcej, że chcemy robić tę „karierę” poza domem, choć trochę, troszeczkę. I fajnie. Róbmy. Ale gdy dzieci są malutkie, gdy jeszcze jesteśmy na etapie „chcę trzecie”, to… naprawdę, darujmy sobie!

Jeśli tylko możemy, jeśli tylko nie umieramy z głodu, to darujmy sobie robienie biznesów! Poczekajmy. Dzieci urosną, i wtedy będzie nam łatwiej i mniej stresująco.

Gospodarność i wyrzeczenie się „błyskotek” zamiast gonitwy za bogactwem

Posłuchajcie, co pisze Tom Hodgkinson w rozdziale pt.: „Zdetronizuj tyrana bogactwa”:

Zwykło się uważać, że każdy chce być majętny. Żądza bogactwa jest jednym z motorów ludzkiej rywalizacji. To ona sprawia, że dążymy do wyznaczonych celów, pracujemy, walczymy, konkurujemy ze sobą, kantujemy innych i wyrzekamy się moralności. Żądza bogactwa to impuls, który wykorzystują dla własnego wzbogacenia prawdziwi bogacze: lichwiarze i inwestorzy, rynkowi manipulatorzy. To właśnie oni przekuwają naszą chciwość na własny sukces. Pożądanie coraz to większego majątku nie pozwala nam cieszyć się teraźniejszością; (…). Powinniśmy cieszyć się tym, co mamy. Żądza bogactwa jest pierwszym pragnieniem, którego należy się pozbyć w pogoni za wolnością.

Tom Hodgkinson, Jak być wolnym, wydawnictwo WAB, 2014

A propos tych, którzy przekuwają naszą chciwość we własny sukces. Witaj w świecie biznesu online! Nauczymy Cię, jak zarabiać na własnej pasji! Pokażemy Ci, jak stworzyć niesamowity, świetnie prosperujący biznes online oparty na dochodzie pasywnym! Weź udział w naszym fantastycznym kursie online o tym, jak stworzyć swój własny, oparty na własnej pasji kurs online! (Czyżby o tym, jak tworzyć kursy online?)

Tadam!

A może…

Zamiast starać się zdobyć wielki majątek, moglibyśmy spróbować być ubodzy: poprzez zwykłą gospodarność, wyrzekając się konsumenckich błyskotek.

Tom Hodgkinson, Jak być wolnym, wydawnictwo WAB, 2014

Zapewne ktoś powie, że to żadna sztuka być ubogim w tych niepewnych czasach i przy galopującej inflacji, i że to nietakt, takie zachęcanie do ubóstwa. Ale tu chodzi nie tyle o zachęcanie do ubóstwa, co do porzucenia żądzy bogactwa, o gospodarność. O umiarkowanie?

Nasz znajomy misjonarz opowiadał, że nigdzie nie widział tak roześmianych dzieci jak w biednej Afryce.


A co z tytułem tego felietonu?

Czy musisz komuś coś udowadniać?

No właśnie. Nie musisz.
Nie musisz nikomu udowadniać, że jesteś w porządku, żyjąc takim (na przykład prostym), a nie innym (bardziej trendy i na wypasie) życiem.
Nie musisz nikomu udowadniać, że jesteś w porządku, gdy nie spełniasz czyichś oczekiwań.
Nie musisz nikomu udowadniać, że Twoje dzieci są w porządku, nawet jeśli nie spełniają czyichś oczekiwań.
Nie musisz nikomu udowadniać, że zasługujesz na bycie mamą na cały etat, a tym bardziej nie musisz udowadniać, że zasługujesz na urodzenie trzeciego czy czwartego dziecka.
Nie musisz nikomu udowadniać, że nie jesteś darmozjadem, jeśli „siedzisz z dziećmi w domu”!
Nie musisz nikomu udowadniać, że zasługujesz na hobby. Nie musisz na nim zarabiać.
Pamiętaj. Nic nie musisz udowadniać.


Na podobne tematy pisałam też w tych artykułach:
Dlaczego nie powinnaś przejmować się opiniami innych?
Dylematy mamy: dzieci i dom versus praca zawodowa


zdjęcie: Canva.com

Autor: Kornelia Orwat

To ja. Kornelia zwana Werką, żona męża i mama trójki nastolatków: absolwenta liceum, licealisty i siódmoklasistki. Od 2011 roku tkwię w szaleństwie zwanym edukacją domową. Lubię pisać (nie tylko bloga), spacerować, robić na drutach i szydełkować. Uczę się korekty tekstu i bycia minimalistką. Czasami śpiewam w chórze. Jestem autorką dwóch książek o edukacji domowej: „Droga w nieznane? Edukacja domowa dla początkujących” i „Edukacja domowa niejedno ma imię. Mentorzy edukacji”.