Czy w przedświątecznym zabieganiu nie zapomniałam o oczekiwaniu?
Boże Narodzenie tuż tuż. Przygotowania w pełni. Pędzę, szykuję, sprzątam, piekę. No dobrze… pędzę i piekę.
A Adwent nie jest przecież gonitwą, wyścigiem, kto upiecze więcej pierniczków i czyje będą ładniejsze. Nie jest gorączkowym bieganiem po sklepach, by kupić prezenty. Nie jest czasem przedświątecznych generalnych porządków ani wyjadania słodyczy z kalendarza adwentowego.
Bardzo spodobały mi się słowa z felietonu Agaty Puścikowskiej w najnowszym, 50. numerze „Gościa Niedzielnego”:
Maryja pierników nie piekła, kolęd nikogo nie uczyła ani kalendarza nie wydziergała. Czekała na dzieciątko w ciszy, radości i modlitwie.
Adwent to czas czekania na Boże Narodzenie.
Nie jestem typem bardzo religijnym. Owszem, jestem, jak to się przyjęło mówić, praktykującą katoliczką. Nie taką od święta, ale naprawdę. Bóg i wiara są dla mnie ważne. Chcę wychowywać dzieci w wierze katolickiej i sama się w niej umacniać.
Jednak moja wiara jest słaba.
Nierzadko nie chce mi się iść do kościoła na niedzielną mszę. Nie mam siły wstawać na roraty. Co więcej, czasem zadaję sobie pytanie o to, czy ta cała opowieść o Zbawieniu to nie bajka dla naiwnych…
Ale mimo to trwam. Modlę się o siłę do codziennych zmagań z życiem, o moc wiary. Bo przecież wiara to wiara. W przeciwieństwie do wiedzy, wiara zakłada niepewność.
Pomyślcie, jak brzemienna Maryja oczekiwała na narodziny swego dziecka? Musiała obawiać się rozwiązania, lękać się o zdrowie swoje i maleństwa.
Jednak była przy nadziei – miała nadzieję, że wszystko będzie dobrze.
Ja też mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Że będziemy żyć w pokoju, w zdrowiu, w dostatku, że na twarzach moich dzieci będę widzieć dziecięcą radość jeszcze długo, długo…
Wiem, że moja nadzieja jest prosta i naiwna. Moje życie też jest proste, mimo codziennych kłopotów, które są niczym w porównaniu z ogromem nieszczęść dotykających ludzi w innych częściach świata, a nawet tuż za progiem mojego domu.
Dlatego czekam na Boże Narodzenie i modlę się, żeby to Boże Narodzenie było czasem odrodzenia życia i nadziei dla innych. Nawet dla niewierzących. Bo wierzę, że Pan Bóg działa.
Pan Bóg działa za pośrednictwem nas wszystkich. Wszyscy jesteśmy jego narzędziami!
Kilka dni temu przeczytaliśmy z dziećmi piękną przypowieść Bruno Ferrero z książki „Opowiadania bożonarodzeniowe i adwentowe” Wydawnictwa Salezjańskiego.
Było to opowiadanie zatytułowane „Oko stolarza”.
W warsztacie stolarskim narzędzia dyskutowały o tym, by wykluczyć ze swej wspólnoty niektórych jej członków: piłę, która jest kąśliwa i skrzypi zębami, młotek, który ma ciężki i gwałtowny charakter, gwoździe, które kłują, drapiące i drażniące papiery ścierne oraz okrutnie raniącą siekierę.
W końcu, gdy wszyscy chcieli usunąć wszystkich, przyszedł do warsztatu stolarz i używając tych piłujących, drapiących, stukających, raniących narzędzi… zrobił piękną kołyskę dla dziecka, które miało się wkrótce narodzić!