Zastanawiałam się nad zgłoszeniem swojej kandydatury na Eksperta Dobrych Zmian w edukacji.
Nabór do takiej grupy ogłosiła Pani Minister Edukacji Narodowej, Anna Zalewska.
Czym może zabłysnąć w grupie ekspertów takich jak prof. dr hab. Andrzej Nowak czy prof. dr hab. Bogusław Śliwerski zwykła mama, borykająca się z nauczaniem domowych swoich dzieci?
Zrazu pomyślałam, że gdzie mnie tam do takich wysokich progów, druga zaś myśl byla taka, że z góry często gorzej widać. Ja mam ten widok naprawdę świetny – widzę z bliska. Co widzę?
Otóż widzę, jak dzieci się uczą.
To jest jak z Teorią Uczenia się Muzyki prof. Gordona. Mój dom to laboratorium, w którym wciąż przeprowadza się eksperyment na temat tego, jak dzieci się uczą.
Wszyscy myślą, że to ja, matka, je uczę. A to błąd!
Wcale nie ja. Same się uczą. A czy ktoś widział, żeby dziecko uczyć chodzić albo siadać? Albo bawić się samochodzikiem? Czy lalką?
Dzieci mają w genach uczenie się. Gdyby nie te geny, gatunek ludzki dawno by wymarł. Dzięku umiejętności uczenia się, innymi słowy – adaptowania – zdołaliśmy przetrwać w tych tak zróżnicowanych i zmieniających się warunkach życia.
Nie będę Was zwodzić i bałamucić. Ja dzieci nie uczę. Prawda jest taka, że dzieci najlepiej uczą się same, jeśli im się jak najmniej przeszkadza. Kiedy jest się w pobliżu, aby pomóc, ale kiedy zbytnio nie narzuca się swojego zdania, punktu widzenia, swojego sposobu rozumowania.
Taki Sokrates. Ponoć nie nauczał, tylko prowokował do myślenia i szukania rozwiązań. Każdy z nas wie, jaka to satysfakcja, kiedy sami rozwiążemy jakiś problem! A jaka jest trwałość wiedzy nabytej w wyniku samodzielnego rozwiązania problemu!
Pomyślmy: jak małe dzieci uczą się tych zwykłych umiejętności życiowych, o których wspomniałam wyżej? Przez naśladownictwo. Bo chcą być takie jak my.
Czyż nie jest to doskonała wskazówka, jak motywować dzieci do nauki? Owszem, nastolatek może być bardziej zainteresowany naśladowaniem swojego niekoniecznie najmądrzejszego (ale prawdopodobnie najzabawniejszego) kolegi. I tutaj ważna jest nasza rola. Aby pokierować zainteresowaniami dzieci w taki sposób, żeby były to zainteresowania rozwijające, kształcące.
Starajmy się inspirować dzieci do poznawania tych obszarów wiedzy, których jeszcze nie znają.
Zabierajmy je do muzeów, do kina, na koncerty, spektakle, na spotkania z ciekawymi ludźmi, do bibliotek. Zorganizujmy otoczenie dziecka tak, żeby miało dostęp do zabawek (to bardzo ważne!), do książek i gier planszowych.
A jeśli widzimy, że dziecko z upodobaniem czymś się zajmuje – po pierwsze – nie przeszkadzajmy, po drugie – dostarczajmy bodźców i inspiracji w postaci ciekawego nauczyciela, zajęć, książek, zadań.
Jestem przekonana, że stosując takie podejście do nauczania, nie osiągniemy dobrych wyników na egzaminach rocznych (wymaganych w edukacji domowej).
Ale czy chcemy wychowywać ludzi „klony”? Ludzi, którzy wprawdzie świetnie zdają standaryzowane egzaminy (dla wszystkich takie same, oczywiście, bo wszyscy przecież są tacy sami, nieprawdaż?), ale w niestandaryzowanych warunkach życia gospodarczego ponoszą porażki?
Bo nie wydaje mi się, żeby dobre wyniki egzaminów w jakikolwiek sposób przesądzały o dobrym przygotowaniu do życia w społeczeństwie, a tym bardziej o sukcesach zawodowych.