„Sztuka sprzątania” Dominique Loreau

Przeczytałam Sztukę sprzątania Dominique Loreau. Już się śmiejecie? No to czytajcie dalej.

Dominique Loreau jest autorką cyku książek o minimalistycznym podejściu do życia, którego nauczyła się, mieszkając w Japonii. Oprócz książki „Sztuka sprzątania”, cykl obejmuje Sztukę minimalizmu, Sztukę prostoty, Sztukę umiaruSztukę planowania.

O minimalizmie czytałam już sporo (książki Leo Babauty: Książeczka minimalisty, Zen to doneSkup się oraz Minimalizm po polsku Anny Mularczyk-Meyer i tę polecam chyba najbardziej, bo osadzona w polskich realiach), więc darowałam sobie pozostałe Sztuki (o, przepraszam, Sztukę prostoty czytałam).

Ale sprzątanie! To jest to co kobiety lubią najbardziej, nieprawdaż?

Posłuchajcie tych fragmentów:

„W życiu toczącym się w coraz szybszym tempie, w którym głębsze wartości są coraz częściej odrzucane na rzecz społecznego wizerunku, sprzątanie może stanowić prawdziwą terapię. (…) W ciągu jednego, dwóch pokoleń obyczaje uległy zmianie, straciliśmy wszystkie punkty odniesienia, pozwalając, by w naszym życiu zapanował nieład, gardząc sprzątaniem i spokojem domowego zacisza. Dawna wiedza i umiejętności popadły w zapomnienie. Podobnie jak sztuka powolnego, głębokiego i prostego życia.”

„Pełne zaangażowanie w najdrobniejsze, codzienne obowiązki – stanowiące wszak fundament naszego życia – i czerpanie radości z samego tylko istnienia – oto prawdziwe bogactwo! Jeśli nasze życie ma pozostać proste i skromne pod względem materialnym, to po to, by było bogate w innych dziedzinach.”

„To właśnie w tych codziennych obowiązkach przejawia się nasze duchowe piękno: elegancja życia nieulegającego modom i trendom, które rozpraszają nasze wewnętrzne ja, zamiast je jednoczyć; elegancja prawdziwych wartości, przeciwstawiająca się ślepemu podążaniu za ambicjami i pragnieniami.”

„Czy rzeczywiście powinniśmy próbować „zaoszczędzić” czas? Czy przyjemniej jest spędzić czas, leżąc na plaży, czy zostać w domu i poświęcić go na sprzątanie? Porządkowanie, a potem rozkoszowanie się rezultatem swojej pracy? Czy bardziej satysfakcjonujące jest harowanie bez wytchnienia przez jedenaście miesięcy w roku – co zmusza nas najczęściej do powierzenia komuś prac domowych (po czym martwienia się, czy pomoc domowa należycie wykonuje swoją pracę), szukania niańki dla dzieci, zamawiania pizzy czy innych gotowych dań – niż poświęcenie czasu rodzinie i przeplatanie chwil odpoczynku z pracami domowymi? Czy jest coś poniżającego w gotowaniu, sprzątaniu, wychowywaniu dzieci? A przecież właśnie tak postrzega się niekiedy w naszym społeczeństwie wszystkie te czynności.”

„Osoby, które nie potrafią stawiać poczucia obowiązku na pierwszym miejscu i przedkładać go nad uczucie zadowolenia, zmniejszają swoje szanse na osiągnięcie czegoś w życiu.”

No cóż, na pewno lubię leżeć na plaży, ale… lubię też patrzeć, jak dom nabiera blasku. Tylko jak pokonać lenia?

Książka uświadomiła mi parę spraw:

  1. Żyjąc w ciągłym pośpiechu, nie mamy czasu i sił na sprzątanie. Tłumaczymy więc sobie, że jest nieważne.
  2. Uważamy, że mamy coś ciekawszego do zrobienia niż sprzątanie.
  3. Uważamy, że sprzątanie to czynność uwłaczająca naszej godności.
  4. Tłumaczymy sobie, że dom to nie muzeum.
  5. Czytamy złote myśli w rodzaju „Tylko nudne kobiety mają idealnie czyste domy” i… już mamy wymówkę, żeby nie sprzątać.

Efektem jest (na pewno w moim przypadku) ciągłe poczucie przytłoczenia i zmęczenia wszechogarniającym bałaganem, rosnącym zgodnie z prawem entropii.

Czy nie jest trochę tak, że naigrawając się z Perfekcyjnej Pani Domu, w głębi duszy same chciałybyśmy nią być?

Bo przyznajmy z ręką na sercu – wolimy żyć w czystym i uporządkowanym czy w brudnym i zabałaganionym otoczeniu?

Wychowałam się w środowisku, które dużą wagę przywiązywało do czystości i porządku. Słowem, jako dziecko byłam goniona do sprzątania i oczywiście nie lubiłam tego. Jednak lubiłam czystość i porządek!

Teraz, będąc żoną i matką, wciąż walczę z bałaganem i często mam poczucie, że sprzątając, tracę czas.

W związku z tym zatrudniam czasami do pomocy cudowną Panią B., co kończy się zachwytem przez jeden dzień. Już następnego dnia dom wraca do normy, czyli do bałaganu. Muszę więc wdrażać systemy i systemiki odgruzowywania obejmujące całą rodzinę, a głównie mnie samą.

Zmęczona tym wdrażaniem, poddaję się następnie prawu entropii i porzucam rolę sprzątaczki (lub poganiaczki do sprzątania). Niestety, prędzej czy później trzeba to nadrobić…

Ale do rzeczy. Co dało mi przeczytanie Sztuki sprzątania?

1. Przypomniałam sobie zasadę: „Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma”, czyli – według Dominique Loreau – rzecz nie tylko w tym, żeby robić to co się kocha, ale w tym, żeby kochać to, co się robi.

Innymi słowy – można polubić sprzątanie.

Polubić? Tak!

Cieszyć się widokiem czystej podłogi, blaskiem słońca na umytej szybie, zapachem świeżości w wywietrzonym i wysprzątanym pomieszczeniu, widokiem równo poukładanych w szafie ubrań. Słuchać muzyki, rozmyślać, tańczyć…

Wziąć do towarzystwa dziecko (które ze zdumieniem odkryje, że na szczytach łóżka jest kurz i można go umyć i to wtedy ładnie wygląda!).

2. Uświadomiłam sobie, że pewne czynności porządkowe można zautomatyzować, podobnie jak np. mycie zębów czy rąk.

Czyli: Po zmyciu naczyń, od razu myję zlew. Po zjedzeniu obiadu, od razu sprzątam stół. Po wejściu do domu, od razu ustawiam buty na półce, a kurtkę wieszam na wieszaku. Po wstaniu z łóżka, od razu je ścielę. I tak dalej.

3. Postanowiłam, że delikatnie, acz konsekwentnie będę uczyć siebie i dzieci tych „automatyzmów”.

4. Uświadomiłam sobie, że dbanie o dom jest tak samo naturalne i potrzebne jak dbanie o ciało.

5. Potwierdziłam to, co czułam od zawsze – przebywanie w bałaganie i brudzie mnie męczy, zaś w czystości i porządku – uspokaja i daje energię.

6. Postanowiłam, że uproszczę dom tak, aby sprzątanie było łatwe i szybkie.

Oczywiście, w warunkach edukacji domowej to zadanie prawie niewykonalne – patrz: walające się wszędzie tony książek, rysunków, rzeźb, gier planszowych, klocków, kredek, farb… a wszystko w fazie pt.: „akurat gram/rysuję/czytam/wycinam” – ale mogę zrobić to, co mogę, czyli pozbyć się biblelotów, pochować co się da do szafek, wyrzucić nadmiar ubrań, naczyń, niepotrzebnych książek, słowem – odgracić dom.

7. Postanowiłam, że nie będę wstydzić się dbania o dom.

8. Postanowiłam, że będę sprzątać szybko.

Bez zbytniego planowania, zastanawiania się, od czego zacząć. Po prostu zacznę i zrobię. Małymi kroczkami, ale „do przodu”.

„Codziennie sprzątnij jedną półkę”, jak mawia Leo Babauta.

9. Zrozumiałam, że codzienne porządkowanie i sprzątanie może być czynnością porządkującą i oczyszczającą umysł.

Uczy dyscypliny wewnętrznej. Uczy niepoddawania się znudzeniu wykonywaniem wciąż tych samych czynności. Wręcz przeciwnie – jest okazją do doskonalenia ich.

Co mnie w Sztuce sprzątania nie przekonuje?

1. Japoński kult czystości i porządku wypływający z filozofii zen. Rozumiem potrzebę dbania o czystość, ale są jednak rzeczy ważniejsze.

2. Twierdzenie, że sprzątanie jest okazją do medytacji rozumianej jako stan „niemyślenia”. Dla mnie sprzątanie jest właśnie świetną okazją do przemyśleń.

3. Teoria, że sprzątanie uczy pokory. Jednak pokory uczy nie tylko sprzątanie. Mnie uczą jej moje dzieci. Poza tym, pokory może nauczyć też oddanie swego domu w ręce pomocy domowej i przyznanie przed samym sobą, że nie dajemy rady.

Ciekawa jestem, co o tym myślicie?

Czy uważacie sprzątanie za temat nieistotny i wręcz niegodny kobiety myślącej, aspirującej do miana intelektualistki?

Czy sądzicie, podobnie jak ja i Japończycy, że życie składa się z drobiazgów, a do nich należy sprzątanie, i że są one ważne?

PS O tym, co sądzi mój Mąż, mówią poniższe zdjęcia, które zrobił dziś rano, patrząc na mnie wymownie.

sztuka-sprzatania-balagan

 

Autor: Kornelia Orwat

To ja. Kornelia zwana Werką, żona męża i mama trójki nastolatków: absolwenta liceum, licealisty i siódmoklasistki. Od 2011 roku tkwię w szaleństwie zwanym edukacją domową. Lubię pisać (nie tylko bloga), spacerować, robić na drutach i szydełkować. Uczę się korekty tekstu i bycia minimalistką. Czasami śpiewam w chórze. Jestem autorką dwóch książek o edukacji domowej: „Droga w nieznane? Edukacja domowa dla początkujących” i „Edukacja domowa niejedno ma imię. Mentorzy edukacji”.

5 komentarzy

  1. Ciekawy wpis. Chyba powinnam sobie powiesić na ścianie kartkę z niektórymi pomysłami, np.wytworzyć nawyki dotyczące sprzątania. Niemniej jednak jest coś, co mnie strasznie irytuje w kwestii sprzątania: dlaczego to ja mam sprzątać? Dlaczego ja mam o tym pamiętać, dbać o to, pilnować dziecka, aby sprzątało? dlaczego mam prosić męża o pomoc, jeśli ma chwilę czasu? Nie jestem wojującą gender-feministką, ale dlaczego pytanie: czy mąż Ci pomaga w domu? – jest logicznie poprawne, a: czy żona Ci pomaga w domu? – aż zgrzyta, gdy się je chce wymówić? Proponuję spróbować zapytać o to kilku mężczyzn i zobaczyć ich reakcje. Uwaga: reakcje mogą być szczere.

    1. Oj tak, też mnie to męczy niemiłosiernie, że głównie ja sprzątam i gonię wszystkich do sprzątania po sobie. Nie powiem, w kuchni mąż nieźle ogarnia bałagan, ale reszta… Dzieciom też zupełnie nie przeszkadza że muszą fruwać, bo podłoga zabałaganiona. Co do tych pytań, kto komu pomaga w domu to rzeczywiście u nas jest o tyle „dobrze”, że to ja jestem, no dobra… kurą domową a mąż… kogutem pracowym (?? Oo matko jak to brzmi!) więc nie ma co dyskutować, za dom to ja jestem odpowiedzialna. Ale migam się trochę 🙂 bo sprzątanie to syzyfowa praca, zwłaszcza przy dzieciach.

    2. Taki podział obowiązków jest jasny. Niemniej jednak jesteś kurą domową od rana do wieczora, a nie 8 godzin. Mnie trochę dobija, że muszę ogarniać pracę (mamy z mężem wspólnie firmę, więc w praktyce pracuje się nawet w domu) sprzątanie, pranie, gotowanie, zakupy, dziecko. Oczywiście mogłabym to przekazać mężowi i modlić się, żeby się udało, ale z małych próbek takich eksperymentów wiem, że skutki są potem trudne do ogarnięcia. To działa jedynie, gdy ściśle określam, co ma być zrobione, wtedy wiem, że w 70-80% to będzie wykonane. Na marginesie – kiedyś słyszałam, że znajomy mówił, że to on w rodzinie przynosi mamuta do domu.

    3. Nie jest to łatwe. Moim zdaniem to wręcz przekleństwo współczesnych czasów. Brak wyraźnego podziału. Dawniej chłop szedł po mamuta/do warsztatu/na pole a baba ogarniała dom i dzieci. Nieraz wszyscy całą rodziną szli na pole. Córki pomagały mamie, synowie tacie. Czasem jeszcze jakaś babcia albo ciocia mieszkały razem i pomagały. Żylo się w większych wspólnotach. Teraz jest tak, że dzieci do szkoły, tata i mama do pracy a po pracy – wiadomo. Albo u nas – tata do pracy, a mama z dziećmi sama całe dnie. Babcie daleko. W efekcie mama nie może patrzeć na dzieci i fuka na męża;-) Albo jak u Was – pracujecie razem, ale dom i dzieci Ty ogarniasz. Komplikuje się coraz bardziej. Może jednak trzeba korzystać z pomocy osób trzecich (pani do sprzątania?). Lub bardzo dokładnie określać zakres obowiązków, włączając w to dzieci? Tylko co zrobić żeby każdy pilnował swoich obowiązków? Z doświadczenia wiem, że to dodatkowy obowiązek dla mnie… Oj trudny temat. Do obgadania 🙂 A może my kobiety powinnyśmy mniej się przejmować np. bałaganem?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *