Dobrym, sprawdzonym przeze mnie sposobem na jesienną chandrę, która powoli może zacząć nas dopadać, jest obejrzenie słonecznych, wakacyjnych zdjęć.
Ponura deszczowa aura (choć przyznam, że po takiej suszy deszcz witam z wielką radością) od razu robi się mniej ponura, gdy popatrzymy sobie na widoki słonecznej plaży.
Takiej jak ta, miejska nadwiślańska:
Odkrycie tej plaży zawdzięczam Mężowi (który opowiadał mi wrażenia z wycieczek rowerowych) i Joannie z bloga Styledigger, która tym wpisem zainspirowała mnie do wycieczki w dzikie miejsce znajdujące się w Warszawie.
Podjęłam wyzwanie i postanowiłam znaleźć plażę z wysepkami, o której opowiadał mi Mąż. Wiedziałam, że plaża jest w Wilanowie, na Zawadach, ale gdzie dokładnie?
Postanowiłam poszukać jakiejkolwiek plaży i z pomocą mapy i odrobiny szczęścia znalazłam to miejsce.
Jest naprawdę cudownie dzikie i czułam się tam prawie jak nad morzem. Brakowało tylko szumu fal i… morza. Jednak przestrzeń, pustka i cisza (których w lecie nad morzem pewnie łatwo nie znajdziemy) wynagradzały jego brak.
Prawda, że pięknie?
Pewnie chcecie wiedzieć, jak się tam dostać?
Zatrzymujemy się samochodem przy Wale Zawadowskim w okolicy, w której łączy się on z ulicą Zaściankową. Wchodzimy na Wał, idziemy kawałek na południe (idąc od Zaściankowej) aż zobaczymy schodki prowadzące z Wału na ścieżkę w kierunku rzeki.
Idziemy tą ścieżką około 10 minut przez pola i las i dochodzimy do olbrzymiej plaży upstrzonej małymi bajorkami.
Trzeba oczywiście wziąć pod uwagę, że odwiedzaliśmy tę plażę w okresie suszy i upału (wspaniałe było też to, że wiał tam rześki wiaterek, którego w mieście wówczas ani widu ani słychu). Podczas wysokiej wody w Wiśle plaży może nie być. Ale na szczęście dla nas – w sierpniu, kiedy klęłam na upały w mieście na czym świat stoi – ona tam była.