Prawie miesiąc temu wymyśliłam ambitnie tygodniowy jadłospis obiadowy i próbowałam się do niego zastosować.
Nie udało mi się to do końca, ale przyznam, że posiadanie takiego spisu dań „przed nosem” ułatwia sprawę o tyle, że nie muszę dumać nad tym, jakie to dania znam i umiem robić i dlaczego jest to znów gulasz z indyka.
Zatem zastosowałam się do jadłospisu MNIEJ-WIĘCEJ, co oznacza, że gdy zaplanowane miałam na przykład kotlety – zrobiłam klopsiki, bo szybciej. Zamiast gotować ziemniaki – podgrzałam kaszę, która została z kolacji. Zamiast robić surówkę z kapusty – dusiłam liście rzepki zjedzonej dzień wcześniej. Zamiast robić grochówkę i zapiekankę – robiłam tylko grochówkę, bo sycąca. Zamiast gotować w sobotę i niedzielę – zrobiłam strajk kuchenny i poszliśmy zastołować się w pizzerii i gdzieś jeszcze, nie pamiętam gdzie.
Tak czy siak, będę ponawiać próby tworzenia jadłospisów, o ile zwalczę swoje „jakośtobędziostwo”.
A w prezencie dla moich Wiernych i Oddanych Czytelników mam dzisiaj przepis na najłatwiejsze, niezawodne, zawsze udające się, wszystkim smakujące i robione z produktów, które z dziewięćdziesięciodziewięcioprocentową pewnością są zawsze w każdym domu –
Spaghetti z czosnkiem!
Gotujemy makaron (u nas jest to najczęściej spaghetti, ale może być oczywiście inny) al dente.
W międzyczasie na oliwie smażymy (ach, jak rozkosznie niezdrowo!) dużo ząbków czosnku w łupinach. W łupinach dlatego, że potem miło się z nich wyłuskuje takie „upieczone”, słodkie ząbki czosnku. Nie chrupiące i przysmażone, tylko maślano-miękkie i delikatne.
Czosnek (można go przedtem wyłuskać z łupin, jeśli ktoś sobie życzy) wrzucamy do ugotowanego makaronu, podlewamy jeszcze oliwą (ja lubię dużo oliwy), dodajemy pokrojone pomidory i zioła prowansalskie, a na talerzu doprawiamy jakimś sosem pesto, o ile chcemy i mamy, oraz dodajemy „tarty ser, żółty ser, co pasuje do wszystkieeeeeego, taaaarty ser!”. U nas najczęściej cheddar.
Fajnie jest jeszcze doprawić spaghetti świeżą bazylią.
Voila! Gotowe. Smacznego!
A oto fotorelacja z wczorajszego pichcenia (szkoda że nie miałam bazylii):