O socjalizacji raz jeszcze

O socjalizacji raz jeszcze by Kornelia Orwat

Bodajże pięć lat temu byłam na kameralnej konferencji o edukacji domowej. 

Zorganizowała ją jedna z moich koleżanek po fachu, mama w edukacji domowej.

Zostałam poproszona o krótkie wystąpienie na temat socjalizacji w kontekście edukacji domowej. Socjalizacji, która jest oczkiem w głowie psychologów i pedagogów badających nasze dzieci pod kątem ich przydatności (!) do edukacji domowej. Socjalizacji, która wciąż, po tylu latach w edukacji domowej jest dla mnie tematem trudnym i kwestią, z której muszę się tłumaczyć.

Przedstawiam Wam, co wówczas przygotowałam, bo myślę, że warto czasem wracać do źródeł. Przypominać sobie pojęcia, które ulegają deformacjom i bywają źle rozumiane.

(W skrócie: W pierwszej części przypomniałam kilka definicji, potem opowiedziałam, jak je rozumiem, a na zakończenie zadałam sobie i słuchaczom (a dziś – Wam) sporo pytań. Lubię pytania.)

***

Pytanie, które nurtuje wielu rodziców decydujących się na edukację domową swoich dzieci, brzmi:

– Czy nie wysyłając dzieci do szkoły nie zaniedbamy ich socjalizacji?

Ale możemy też zapytać przewrotnie:

– Czy wszyscy inni, wysyłając swoje dzieci do szkoły, nie zaniedbują ich socjalizacji?

Zadajemy te pytania, ale… czy naprawdę wiemy, czym jest owa socjalizacja?

Co to jest socjalizacja?

Sięgnijmy do definicji.

Według Encyklopedii PWN:

Socjalizacja to bezwiedny proces przystosowania się człowieka do życia społecznego, polegający na przejmowaniu wartości, norm i wzorów zachowań danej społeczności.

Według Wikipedii:

Socjalizacja to (łac. socialis = społeczny) proces (oraz rezultat tego procesu) nabywania przez jednostkę systemu wartości, norm oraz wzorów zachowań, obowiązujących w danej zbiorowości. Socjalizacja trwa przez całe życie człowieka, lecz w największym nasileniu występuje, gdy dziecko rozpoczyna życie w społeczeństwie. Największą rolę na tym etapie odgrywają jego rodzice, później także wychowawcy i rówieśnicy oraz instytucje (takie jak szkoła czy Kościół).

Na drodze socjalizacji człowiek uczy się podstaw interakcji społecznych, poznaje społeczne normy postępowania, wartości, nabywa umiejętność posługiwania się przedmiotami i kształtuje swoją osobowość.

Wyodrębnijmy z tych definicji kluczowe pojęcia:

Co to jest życie społeczne?

Życie społeczne (wg www.wos.org.pl) to ogół zjawisk wynikających ze wzajemnego oddziaływania jednostek i zbiorowości przebywających na odpowiednio wyodrębnionej przestrzeni. Wyróżniamy następujące podstawy życia społecznego: przyrodnicze, ekonomiczne (gospodarcze) i kulturowe.

Co to jest dana społeczność?

Społeczność (wg Wikipedii) – połączona ze sobą za pomocą więzi społecznych zbiorowość ludzi należących do pewnego środowiska społecznego i powiązanych ze sobą:

– wspólnym obszarem zamieszkania, np. społeczność lokalna
– sposobem wzajemnej komunikacji, np. społeczność internetowa
– wykonywanym zawodem, np. społeczność nauczycieli
– wyznawanymi wartościami, np. społeczność chrześcijańska

Co to są interakcje społeczne?

Interakcja społeczna (wg Wikipedii) – wzajemne oddziaływanie na siebie jednostek społecznych, najczęściej przy użyciu języka i innych kodów kulturowych.

Co to są społeczne normy postępowania?

Norma społeczna (wg Wikipedii) – pojęcie wieloznaczne, używane najczęściej w jednym z trzech znaczeń:

1. Jako względnie trwały, przyjęty w danej grupie społecznej sposób zachowania jednostki społecznej.
2. Jako wskazówka właściwego zachowania w danej sytuacji. Normy jakim podlega dana osoba są określane przez jej pozycję społeczną i odgrywaną przez nią rolę społeczną.
3. Jako wzorzec cech pewnego zjawiska czy przedmiotu.

Co to są role społeczne?

Rola społeczna (wg www.mojasocjologia.pl) – zbiór praw i obowiązków wiążących każdego, kto zajmuje daną pozycję społeczną, bez względu na cechy osobiste. W ten sposób pojęcie roli społecznej wiąże się z pojęciem pozycji społecznej.

Moje refleksje:

Socjalizowanie naszych dzieci oznacza w świetle tych definicji przystosowywanie ich do życia społecznego. Innymi słowy – nauczanie wartości, norm i wzorów zachowań danej społeczności.

Myślę, że kluczowe w tym kontekście jest pojęcie „dana społeczność”. Żeby bowiem wiedzieć jakich norm i wartości nauczać, musimy wiedzieć o jaką społeczność chodzi.

Co znaczy „dana społeczność” w kontekście życia naszych dzieci? Czy oznacza ona szkołę? Klasę szkolną? Rodzinę? Podwórko, na którym dziecko bawi się z kolegami? Drużynę harcerską? Wspólnotę Kościoła? Wspólnotę kulturową i narodową?

Sądzę, i chyba się z tym zgodzicie, że „dana społeczność” to każda, większa lub mniejsza społeczność, w jakiej znajdą się nasze dzieci. I moim zdaniem, od nas rodziców zależy ustalenie hierarchii „ważności” tych społeczności w kontekście socjalizacji naszych dzieci.

Prawdopodobnie zgodzimy się też, że najważniejszymi społecznościami są dla nas rodzina i ogólnie pojmowana wspólnota kulturowo-religijno-narodowa.

Nawiasem mówiąc, wiele osób mówiąc o socjalizacji ma na myśli głównie umiejętność funkcjonowania w środowisku pozarodzinnym, zapominając, że rodzina jest najważniejszym środowiskiem społecznym nie tylko w dzieciństwie, ale też w życiu dorosłym.

Sądzę, że dla większości ludzi ważniejsze są dobre relacje rodzinne niż dobre relacje w pracy. Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że dobre relacje w rodzinie są podstawą dobrych relacji w pracy.

Rodzina odgrywa pierwszą, najważniejszą rolę w kształtowaniu norm i wartości dzieci i nastolatków. Socjalizacja w rodzinie zaś odbywa się naturalnie w oparciu o normy i wartości wspólnoty kulturowo-religijno-narodowej, w jakiej rodzina żyje. Wszystkie inne społeczności (klasa szkolna, drużyna harcerska itp.) są „pomocnikami” w socjalizacji i tutaj rodzice mają wybór co do sposobu i zakresu ich wykorzystania.

Zwolennikom szkoły należałoby postawić pytanie, czy są przekonani o tym, że szkoła socjalizuje ich dzieci w sposób odpowiedni?

Czy normy, wartości i wzory w niej przekazywane odpowiadają naszym? W zasadzie, ponieważ szkoły i my żyjemy w tym samym kręgu kulturowym, wydaje się, że nie powinno być sprzeczności. A jednak. Zastanówmy się, kto w szkole przekazuje dzieciom normy, wartości i wzory zachowań?

Nauczyciele? Załóżmy, że w większości stanowią oni dobry wzór. Inni uczniowie? Tutaj już powątpiewam. Dlaczego? Biorąc pod uwagę silną potrzebę akceptacji dzieci i młodzieży przez swoich rówieśników, ich zachowania są raczej nastawione na podobanie się im, a nie na dawanie dobrego przykładu.

Oczywiście, zwolennikom edukacji domowej należałoby również postawić pytanie, czy są przekonani o tym, że socjalizują swoje dzieci w sposób odpowiedni?

Czy umiemy przekazać naszym dzieciom spójną wizję wartości i wzorów zachowań, biorąc pod uwagę różnice między małżonkami? Tudzież własne niedoskonałości i niekonsekwencje. Warto to sobie uświadomić i nad tym pracować.

Na swój użytek proponuję wyznaczyć sobie cele, czyli sporządzić opis „produktu”, jaki chcemy otrzymać, opis pt.: „Na jakich ludzi chcemy wychować swoje dzieci?”. Biorąc pod uwagę, że osobowość jest w dużym stopniu zdeterminowana genetycznie, taka propozycja brzmi może naiwnie, ale sądzę, że pomaga w podejmowaniu decyzji dotyczących wychowywania dzieci.

Podam przykład z własnego życia. Zauważyłam w pewnym momencie, że zbyt często i głośno krzyczę na dzieci. Co gorsza, zauważyłam to wtedy, gdy dzieci zaczęły krzyczeć na siebie! I na mnie też! Wówczas włączył mi się alarm: – „Oni nie mogą się tak zachowywać! Ale… przecież sama ich tego nauczyłam!”

Nasuwa się tutaj spostrzeżenie, że zgodnie z definicją socjalizacji, dzieci z tak zwanego marginesu społecznego są świetnie zsocjalizowane, bo doskonale znają normy i wzory zachowań obowiązujące w ich środowisku. Czasem znajomość tych norm stanowi wręcz o ich przetrwaniu.

Uzupełnieniem socjalizacji w rodzinie jest zapewnienie dzieciom przystosowania do życia w społeczności pojmowanej jako wspólnota kulturowo-religijno-narodowa.

Wspomniałam wcześniej o „pomocnikach”, jakimi są szkoła, drużyna harcerska, domy kultury, grupy znajomych, etc.

Dzieci i młodzież niechodząca do szkoły uczestniczy przecież w różnorodny sposób w życiu społecznym – chodząc po zakupy, do biblioteki, odwiedzając muzea, podróżując, towarzysząc rodzicom w pracy (jeśli to możliwe), w załatwianiu różnych spraw, spotykając się z sąsiadami, kolegami z podwórka i z zajęć dodatkowych.

Edukacja domowa nie oznacza izolacji społecznej, pod warunkiem otwarcia się rodziny na różnorodne formy spędzania czasu poza domem.

Podsumowując, chcę pozostawić pole do dyskusji, zadając nurtujące mnie pytania:

Czy wraz z dorastaniem dziecka czas jaki spędza w domu przy rodzinie powinien się skracać? Czy młody człowiek powinien spędzać coraz więcej czasu w różnorodnych społecznościach pozarodzinnych?

Jak dużo czasu dzieci mają spędzać w domu? A ile poza domem? Wiemy już, że nie chcemy aby spędzały większość tego czasu w szkole, a zatem, gdzie?

Jak uspołeczniać przedszkolaka, jak dziecko w wieku szkolnym, a jak nastolatka?

Czy istotniejsza jest ilość kontaktów społecznych, czy ich jakość?

Czy ważniejsza jest umiejętność tzw. „odnajdywania się w towarzystwie”, czy raczej umiejętność budowania głębszych relacji? A może obie są tak samo ważne?

Jak się ma uspołecznianie do zachowania indywidualności dziecka? Tzn. co lepsze – konformizm czy nonkonformizm i jaki ma to związek z uspołecznianiem? Jak się do tego mają wrodzone cechy dziecka?

„Co by było gdyby…”, czyli przypadki osób mało towarzyskich, introwertycznych. Czy fakt że chodziły do szkoły spowodował ich „otwarcie się” na ludzi? Czy gdyby nie chodzili do szkoły, byłoby z tym gorzej? A może tak samo? A może lepiej?

Czy szkoła rzeczywiście „otwiera” na ludzi? A może, przez wywieranie nieustannej presji „podobania się” tak rówieśnikom, jak nauczycielom – wręcz przeciwnie? A co z tak zwaną „samotnością w tłumie”?

Co zrobić i co o tym sądzić, gdy sześcioletnie dziecko mówi na placu zabaw: „Mamo, on się przyczepił do mnie jak rzep psiego ogona. Nie chcę się z nim bawić, chcę się bawić sam.”?

Czy martwić się, gdy dziewięciolatek o czekaniu na mamę po zajęciach mówi: „Dobrze że nikt ze mną nie czekał, bo przynajmniej mogłem się pobawić sam.”

Czy to oznacza, że moje dzieci są nieuspołecznione, czy że po prostu dobrze się czują sami ze sobą i nie zawsze potrzebują towarzystwa?

Autor: Kornelia Orwat

To ja. Kornelia zwana Werką, żona męża i mama trójki nastolatków: absolwenta liceum, licealisty i siódmoklasistki. Od 2011 roku tkwię w szaleństwie zwanym edukacją domową. Lubię pisać (nie tylko bloga), spacerować, robić na drutach i szydełkować. Uczę się korekty tekstu i bycia minimalistką. Czasami śpiewam w chórze. Jestem autorką dwóch książek o edukacji domowej: „Droga w nieznane? Edukacja domowa dla początkujących” i „Edukacja domowa niejedno ma imię. Mentorzy edukacji”.

4 komentarze

  1. Ojejku, napisałaś tyle, że w zasadzie można by nie tylko książkę napisać, ale całą bibliotekę zapewnić.
    Kiedy zastanawiam się, czego oczekuję od szkoły, to myślę, że głównie jest szczepionką dla dziecka: liczba interakcji socjalnych wszelkiego rodzaju jest tak duża, że trudno sobie to wyobrazić – czasem te interakcje są nieprzyjemne, czasem szkodliwe – ale myślę, że bez takich doświadczeń trudno potem odnaleźć się w życiu.

    1. Och, rzeczywiście na ten temat można by długo dyskutować. Każdy przypadek jest inny – i dzieci są różne, i szkoły, i klasy, i rodziny… Każde dziecko inaczej na reaguje. Ale nie chciałabym, żeby moje dzieci były narażone na szkodliwy wpływ. Szkodliwe jest szkodliwe i już. Inna rzecz, że w szkole czy bez niej – i tak na ten zły wpływ są narażone. No chyba żebym je odcięła od świata, mediów, wszystkiego. Na bezludną wyspę się wyprowadziła czy coś 🙂

    2. W średniowieczu niektórzy władcy sami sobie podawali truciznę w małych ilościach, aby się na nią uodpornić 🙂
      A tak porównując to do mojego doświadczenia szkolnego: nie mam za bardzo dobrych wspomnień ze szkoły – byłam wrażliwym dzieckiem i często było mi przykro i płakałam, że coś przykrego się mi przytrafiło. Z drugiej strony – kiedy porównuję to z sytuacjami w życiu codziennym i zawodowym obecnie – to była betka. Szkoła była szkołą: przynajmniej nauczyłam się wytrzymywać niektóre sytuacje, a przynajmniej wytrzymywać do chwili, gdy jestem w domu. Trening czyni mistrza.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *