O idealnym dniu i życiu

O idealnym dniu i życiu by Kornelia Orwat

Szkic tego wpisu powstał 20 grudnia 2022 roku, tuż przed Świętami Bożego Narodzenia.

Odpisywałam dziś na komentarz pod starym (z 2015 roku!) wpisem zatytułowanym Idealny dzień w edukacji domowej.

Zajrzyjcie sobie, zapraszam. Rzecz dotyczy pewnego rozdwojenia świata, w którym żyjemy. Rozdwojenia świata, a może raczej wiedzy o tym świecie i o tym, jak żyć? W szerszym wymiarze dotyczy to tego, jak trudno dziś znaleźć siebie, swój sposób na życie i jak praktykować go w zgodzie ze sobą.

Bo z jednej strony namawia się nas do samoakceptacji i bycia wystarczająco dobrymi (tak, jestem po TEJ właśnie stronie mocy), a z drugiej – do samorozwoju i ciągłej pracy nad sobą, i tutaj wchodzi do gry cały ten biznes związany z poradnikami, kursami, szkoleniami, psychoterapią, coachingiem, poprawianiem urody i stylu. Na domiar złego reklamy i popkultura karmią nas obrazkami idealnymi: idealna rodzina, idealnie wystrojona, siedząca przed idealnie nakrytym stole i na tle idealnej choinki z leżącymi pod nią idealnie zapakowanymi prezentami. Cóż, akurat temu ostatniemu łatwo zaradzić: nie oglądać reklam i odciąć się od popkultury – no ale też nie przesadzajmy – DOBRA popkultura nie jest zła.

I tak sobie teraz myślę, pisząc te słowa, że receptą na to rozdwojenie jest PROSTOTA. Niekombinowanie.

No bo przecież możemy być (a także czuć się) wystarczająco dobrzy i mimo to (a może właśnie dlatego?!) wciąż się rozwijać. Możemy akceptować siebie wraz ze swoimi wadami, ale nie zwalnia nas to z pracy nad swoim charakterem.

Kusi mnie, by użyć tego jakże wyświechtanego frazesu: szukamy złotego środka. I proszę, nie nazywajmy go zgniłym kompromisem! Złoty środek!

Złoty środek to sytuacja, kiedy czujemy się dobrze z tym, co, ile i jak robimy.

Kiedy mamy poczucie, że postawiliśmy przed sobą akurat tyle wymagań, ile trzeba. Nie za dużo: nie przytłaczają nas. I nie za mało:
nie dołuje nas myśl, że coś zaniedbujemy.

Przykład? Weźmy to wcześniejsze wstawanie, o którym napisała czytelniczka we wspomnianym na początku komentarzu.

Chcę wcześniej wstawać, więc ustalam sama ze sobą, jaka godzina jest dla mnie na tyle wczesna, żebym – wstając o niej – nie była jak zombie, ale żebym czuła, że coś zyskuję. Z drugiej strony, jeśli potrzebuję pospać dłużej, to ustalam sama ze sobą, do której godziny sobie na to pospanie pozwolę, żeby nie czuć się potem jak… zombie, a przy tym totalny abnegat i leń patentowany. Dla mnie jest to – w przypadku wcześniejszego wstawania – godzina 7.00, a w przypadku pospania dłużej – 9.00. Nie biorę pod uwagę jakichś specjalnych okazji, typu odsypianie po weselu czy po chorobie dziecka.

Zdradzę Wam w tym miejscu, że w zimie wstaję zazwyczaj o 8.00. A w grudniu udało mi się dotrzymać postanowienia, żeby chodzić na roraty (polecam!) i dzięki temu wstawałam o 6.00 (też polecam, ale trzeba naprawdę chodzić spać najpóźniej o 22.00, żeby się dobrze czuć).

Co do idealnego dnia w edukacji domowej, to polecam sposób „na priorytety”.

Puszczam wodze wyobraźni i marzę o naszym idealnym dniu w edukacji domowej. Wyobrażam go sobie ze szczegółami, krok po kroku, a nawet zapisuję. A potem patrzę na to, co zapisałam, i zaznaczam najważniejsze, albo co najbardziej mi w duszy czy głowie w tym momencie gra. Na tym się skupiam. To realizuję najlepiej jak umiem. A co do reszty – pozwalam sobie na niedoskonałość. Z czasem mogę do tego idealnego dnia wrócić i popracować nad kolejnym punktem.

W tym z kolei miejscu zdradzę Wam, że ja sobie takiego idealnego dnia nie spisuję (ale myślę, że to dobry pomysł!), tylko pochylam się nad kwestiami, które mnie dołują. Na przykład myślę: „Kurczę, fajnie byłoby codziennie gotować zupę”.
Zazwyczaj robimy tylko drugie danie, bo samą zupą się nastolatki nie najadają, a przerasta nas codzienne gotowanie dwóch dań. No ale ta zupa! W zimie! Od razu się robi cieplej i milej! A ja nie tej zupy nie robię… Ech, trzeba to zmienić.
I zmieniam. Skupiam się na tym i przez jakiś czas udaje mi się te zupy gotować. Przez jakiś czas, to znaczy zanim znów popadnę w zniechęcenie, bo ten nie lubi tej, a tamten innej… albo wchodzą w życie jakieś inne sprawy, które mnie ograniczają czasowo, no i nie mam czasu na zupy. I tak to się kręci. (Na szczęście mąż albo dzieci gotują rosół od czasu do czasu).

Jak tak sobie to tutaj piszę, to mam wrażenie pisania o jakichś totalnych oczywistościach, ale… no cóż…

Czasem tak się wkręcamy w tempo życia i działania, a przy tym jesteśmy tak zaślepione przez przekonania na temat tego, co trzeba a czego nie można, że zapominamy być dla siebie wyrozumiałe.

Podsumowując. Jeśli doskwiera Ci fakt, że miotasz się między odpuszczaniem a wymaganiem, że nie możesz się zdecydować, czy być „wystarczająco dobrą” czy – a jednak! – „idealną” mamą, to skup się na doskonaleniu w jednej rzeczy na raz. A potem w następnej. A potem zrób przerwę. Zatrzymaj się, weź oddech. Zobacz, gdzie jesteś.

A potem zdecyduj, co dalej z tym idealnym dniem.
Albo życiem.


Komentarze nadal (od wpisu na temat social mediów, z 30 maja 2022 roku), są wyłączone. Jeśli chcesz, możesz do mnie napisać na adres kontakt@korneliaorwat.pl

Zdjęcie: Canva.com

Autor: Kornelia Orwat

To ja. Kornelia zwana Werką, żona męża i mama trójki nastolatków: absolwenta liceum, licealisty i siódmoklasistki. Od 2011 roku tkwię w szaleństwie zwanym edukacją domową. Lubię pisać (nie tylko bloga), spacerować, robić na drutach i szydełkować. Uczę się korekty tekstu i bycia minimalistką. Czasami śpiewam w chórze. Jestem autorką dwóch książek o edukacji domowej: „Droga w nieznane? Edukacja domowa dla początkujących” i „Edukacja domowa niejedno ma imię. Mentorzy edukacji”.