Planujemy.
Bo plany to marzenia z datami, jak mówi moja nowa mentorka, Marta Krasnodębska, założycielka marki Hakerki Sukcesu. Od Marty uczę się, jak robić strony sprzedażowe i strony lądowania, lejki sprzedażowe, pakiety cenowe, sekwencje mejli, lead magnety, jak powiększać listy subskrybentów newsletterów oraz jak rozhulać Instagram oraz bloga. Nieźle, prawda? I co? Czy tego uczą w jakiejś szkole? TO się nazywa edukacja domowa!
Wracając do tego, jaki mamy rok. No, ładnie to wygląda – 2020.
Daleka jestem od magicznego myślenia o cyfrach, ale gdy zobaczyłam kiedyś na tablicy rozdzielczej naszego samochodu cyfry 11.11 (godzina), 111 111 (przebieg), zaś obok na radiu wyświetlała się data 11.11.2011, to musiałam uważać, żeby nie wjechać w drzewo.
A liczba 2020 coś w sobie ma. Ma początek nowej dekady. (Maż mówi, że koniec starej, i pewnie jak zwykle ma rację.) Ma dwie okrągłe dwudziestki, które zsumowane dają liczbę lat, jaką przekroczyłam… mniejsza z tym, kiedy. Możnaby też w tym miejscu powiedzieć, że dwie okrągłe dwudziestki dają razem jedną okrągłą czterdziestkę. Okrągłą jak ja, jak nigdy, okragłą po świętecznym leniuchowaniu i łasuchowaniu.
Ale przecież ja dziś nie o czterdziestkach ani o łasuchowaniu mam pisać, tylko o planowaniu!
Bo ponieważ azaliż obiecałam Wam kiedyś cykl artykułów na temat trudności w edukacji domowej – w tym o trudności zwanej ładnie organizacja – nie będę Wam tu przynudzać, jak mi minęły Święta (dobrze!) i jak poszła sprzedaż nowego e-booka, a w szczególności jak leżałam i kwiczałam (a raczej siedziałam i pisałam), żeby zdążyć z jego premierą na wyznaczoną sobie samej (ach, jak przyjemnie być samemu sobie sterem i żeglarzem i… bosmanem i majtkiem) datę 16 grudnia, i jak ledwo zdążyłam (no jakżeby inaczej), bo strona sprzedażowa ruszyła 17 grudnia o 2 w nocy.
Nie będę więc oczywiście Wam przynudzać, jak ekscytowałam się tą sprzedażą, jak wysłałam od razu e-booka w prezencie do ponad pięćdziesięciu dziewczyn, które zapisały się na listę oczekujących w terminie do 7 listopada i jak potem z zapartym tchem czekałam: Kupi ktoś czy nie?
No i zgadnijcie! Kupił! Kupiło go dokładnie 11 osób! Mówicie że to mało? No mało, ale biorąc pod uwagę, że jestem co prawda znaną blogerką, ale jednak nie AŻ TAK znaną – to całkiem niezły wynik jak na początek. Kto wie? Może wreszcie zarobię na utrzymanie bloga? Ech, marzenia.
Roku 2020! Spełnij! Spełnij marzenia! Prośbuję! (Tak. Kocham Kabaret Hrabi. Przeczytałam w Święta książkę o nich i chcę jeszcze. Prośbuję!).
W każdym razie jestem nakręcona swoim e-bookiem jak zegarek i z niecierpliwością czekam na pierwsze opinie o nim od Was. Na razie słyszałam tylko takie typu „Przeczytałam z zapartym tchem!” albo „Na to czekałam!”, i bardzo za nie dziękuję, ale bardzo też Was proszę o teksty typu: „Uratowałaś mi życie!” tudzież „Wreszcie wiem, jak nie zwariować w edukacji domowej!”. No, nie żartuję. Tym razem nie. Serio.
A żeby udowodnić, że naprawdę mój e-book działa i że naprawdę człowiek po jego przeczy… napisaniu wie, jak nie zwariować w edukacji domowej, opowiem przykładową scenkę z życia. Naszego.
Przy okazji zademonstruję, na czym polegają trudności organizacyjno-planownicze w edukacji domowej.
Poniedziałek, 6 stycznia, wieczór.
Ustalam z Panią od skrzypiec, że Patrycja i Sergiusz (tak, tak, Sergiusz w wieku 15 lat zapragnął uczyć się gry na skrzypcach) będą mieli lekcję we wtorek, czyli nazajutrz, o 15.00 i 15.45, zamiast jak zwykle o 10.30. Super, pasuje, bo na 10.30 nazajutrz po feriach świątecznych to kto by wstał? No kto?! Zresztą wstać wstałby, ale czy dałby radę wyciągnąć dzieci i młodzież na lekcję skrzypiec o tak nieludzkiej porze?
Wtorek, 7 stycznia, rano.
Dostaję esemesa od koleżanki, która organizuje co(raz)miesięczne zajęcia z chemii, że „To już dziś, o 12.00!”. O, *******! Zapomniałam wpisać sobie nowe terminy w kalendarz.
Na chemię chodzi Patrycja i Cyryl. Patrycja po chemii chodzi pobawić się z koleżanką, mieszkającą koło „chemii”. No ale ponieważ ma dziś skrzypce o 15.00, to nici z zabawy z koleżanką. Od razu po chemii wracamy w te pędy do domu, po drodze wysadzając Cyryla na przystanku autobusowym, z którego pojedzie do metra, którym dojedzie do Pałacu Młodzieży na Pythona. A przedtem zje obiad w bufecie. Dobre i tanie tam mają, nawiasem mówiąc.
Tak więc Cyryl na przystanku, a my z Patrycją wracamy do domu na obiad. Po obiedzie jedziemy na skrzypce, a po skrzypcach… do koleżanki. Na tę zabawę, z której miały być nici, lecz co jak co, ale uspołecznienie w edukacji domowej ważna rzecz, więc mama, czyli ja, skłonna do poświęceń jest. I do stania w korkach, bo to akurat godziny szczytu się zrobiły, kto by pomyślał!
Więc Patrycja u koleżanki, a mama – myk! Do Auchan, na zakupy. A po zakupach – myk! Po Patrycję. A potem – myk! Jeszcze jedną malutką sprawę załatwić i już jesteśmy w domu. O! Myk – i już się 21.00 zrobiła. CO? Tak szybko?
Koniec przykładu.
Jak więc sami widzicie, jestem chodzącą reklamą swojego e-booka. Jestem żywym przykładem na to, że da się zastosować zawarte w nim porady. Tak jak dajmy na to tę – brzmiącą: „Trzymaj się zasady: jedna atrakcja na dzień”.
Koniec żartu.
Jak więc sami widzicie, jestem mocna w gębie, czyli w teorii. Praktyka, czyli życie, przynosi niespodzianki. A największą niespodzianką jesteśmy my sami. Bo niespodziewanie (?) zachowujemy się wbrew temu, co sami głosimy. Cóż. Może to dlatego, że jak powiedział podobno Seneka, nikt przecież nie widział drogowskazu, który szedłby wskazywaną przez siebie drogą? No ale powiedzmy szczerze – czy w ogóle widział ktoś drogowskaz, który by szedł? Gdziekolwiek?
A może kluczem do zrozumienia zagadki drogowskazu, czyli mnie, jest moje zawołanie do was, potencjalnych czytelniczek e-booka o tym, jak nie zwariować w edukacji domowej, brzmiące: „Nie rób tak jak ja!”
Może też kluczem do zrozumienia mojej weny twórczej na temat tego, jak nie zwariować, jest fakt, że sama prawie codziennie wariuję? I chcę Was jakoś przed tym uchronić, przestrzec?
Ale… spójrzmy prawdzie w oczy. Musiałabym Wam uczciwie powiedzieć, żebyście się w to nie pakowały. W tę edukację domową. W to siedzenie sobie na głowie (chyba że masz dzieci bardzo szybko i chętnie wyfruwające z domu), miotanie się od ściany do ściany, wtłaczanie się w rolę policjanta, napominacza, przypominacza, że o innych (już ty pewnie dobrze wiesz jakich) rolach nie wspomnę (wspominam o nich w e-booku). A skoro już się w to pakujemy (o, jak chętnie i z zapałem się pakujemy), miejmy jakieś tam drogowskazy. Do tego banery z napisem:
Planowanie, organizacja i koordynacja.
– Chryzek chodzi do szkoły imienia Serca Jezusowego. nie było łatwo, ale zarezerwowaliśmy miejsce, zanim się urodził. Oczywiście, musiał jeszcze zdać egzamin do zerówki. Wysoki poziom, ale on lubi rywalizację. Niestety, Faustynki, naszej młodszej, nie przyjęli, więc trzeba ją wozić do tej nowej francuskiej szkoły na przedmieściu. No a Wawrzuś jest w żłobku Montessori. Sama chyba rozumiesz – Dobrochna robi pauzę – że najważniejsza jest KOORDYNACJA.
(Marcin Wicha, „Wielka księga Klary”)
To mnie zadziwia, bo nie wiedziałam, że Chryzek ma jeszcze jedną siostrę. Uważam, że Koordynacja to bardzo ładne imię, ale jak będę miała córkę, to ją nazwę Spoksik.
Organizacja, tak jak koordynacja (i tradycja, ma się rozumieć), to ładne imię dla dziewczynki, ale jednocześnie rzecz trudna. Nie tylko w edukacji domowej. W posiadaniu dzieci tak w ogóle też. A specyfika (łał, to też niezłe imię) tej trudności w kontekście edukacji domowej polega na tym, że organizujemy dzieciom i sobie CAŁY dzień, a nie tylko jego połowę. I pół biedy, gdy mamy jedno dziecko. Ale gdy mamy ich więcej, to poziom trudności rośnie. Bo dla każdego dziecka plan jest inny. Dla nas samych – jeszcze inny (serio?). Do tego dochodzą czynniki zaburzające. Czyli: dzieci małe, hasające, rozbrykane, potrzebujące mamy non stop. Czyli: choroby, dzieci i nasze. Czyli: demokracja.
Nie, to nie jest ładne imię dla dziewczynki.
Pozwólcie, że pochylę się na chwilę nad demokracją.
Znów przykład.
Zapisujesz dziecko na jakieś zajęcia, dajmy na to na chemię raz w miesiącu. Dziecko chce, zgadza się, będzie chodzić. I chodzi. Zadowolone, podoba mu się. Za którymś razem w dniu zajęć dziecko oznajmia, że nie chce na chemię. Dopytujesz, dlaczego. Bo nie. W końcu dziecko wyznaje, że owszem, chce chodzić na chemię, ale tylko dlatego, że po chemii może iść pobawić się z koleżanką mieszkającą koło chemii, a skoro dziś nie może, bo ma skrzypce… To nie chce na chemię.
Opada Ci kopara, ale spokojnie mówisz dziecku, że może sobie nie chcieć na chemię, jednak skoro jest zapisane (i chciało!), a ty już zapłaciłaś i potwierdziłaś, to pójdzie. Dziecko zrazu protestuje/negocjuje/dyskutuje/szantażuje/używa metody zdartej płyty (niepotrzebne skreśl), po czym stęka. I milknie. (Bez obaw – żyje!)
Więc demokracja. Dyskusje, dzieci mają głos, wybór, mogą podejmować decyzje o tym, co chcą robić. No, mogą. Ale są JAKIEŚ granice, prawda?
No bo jak w takiej demokracji mam być Panią Swojego Czasu? No jak?
Jak mam decydować o swoim czasie, kiedy dzieci mi rozwalają plany? Zabierają mój czas na jałowe dyskusje, że nie chcą, że kiedyś chciały, że dziś może nie, że dlaczego ja, a nie on, a ja już robiłem, a ja teraz robię co innego…
No tak. Sama tego chciałam. Poza tym, nawet prawdziwa Pani Swojego Czasu, Ola Budzyńska, mówi, że miej plany, ale nie wykuwaj ich w betonie. Posadanie dzieci samo w sobie jest pakowaniem się w chaos i nieprzewidywalność, więc w edukacji domowej czy bez, to nasza, rodziców, normalka. Ale próbujemy ten chaos okiełznać. Posiłkujemy się kalendarzami, planerami, notesami, bullet journalami, zeszytami, notatnikami, kalendarzami i aplikacjami do planowania w smartfonie. Sporządzamy listy, plany zajęć, lekcji, obowiązków, a wszystko to na nic.
No tak. Nic nie działa tak, jak chcemy. Ale… działa! Działa jakoś tam. Inaczej niż chcemy, słabiej niż chcemy, ale działa.
Więc sporządzamy. Planujemy.
Jeśli o mnie chodzi, to po okresie fascynacji bullet journalami i aplikacjami, wróciłam do starego dobrego zeszytu i kalendarza-planera, w którym na jednej stronie są dni tygodnia, a na drugiej – pusta kartka na listę zadań. Bo jestem fanką list. Robię listy na każdą okazję. Kiedyś grupowałam je na kategorie, a teraz po prostu spisuję jak leci, a potem wykreślam, co zrobione. Mam takie momenty, że z głowy mi się po prostu wysypują pomysły i sprawy do załatwienia, i jeśli ich nie zapiszę, boję się (niebezzasadnie), że o nich zapomnę.
Ostatnio wpadłam na pomysł, żeby mały kalendarzyk, który dostałam w prezencie ze „Zwierciadłem” (szczerze mówiąc kupiłam to „Zwierciadło” dlatego, że spodobał mi się kalendarzyk), wykorzystać jako osobny planer na sprawy blogowe. To znaczy – mam osobny zeszyt, w którym zapisuję pomysły i plany dotyczące bloga, mam arkusze Excel z rozpisanym grafikiem artykułów na najbliższe miesiące oraz z blogowymi finansami. Brakowało mi jednak czegoś do planowania i odnotowywania wysyłek newsletterów (co, kiedy i do kogo) oraz publikacji na Instagramie i blogu (niedługo mam zamiar wrócić też do Pinteresta, bo nie jest czasochłonny, a podobno fajnie ściąga ruch na blogi).
Jeśli nie masz bloga, tylko inną działalność, hobby czy pracę wymagającą planowania, to bardzo polecam takie oddzielne zeszyty czy kalendarze-planery.
Co do planowania ogólnorodzinnego – przez ostatnie kilka lat używałam (używałam to jest odpowiednie słowo, ale o tym za chwilę) MaMy Kalendarza , który sprawdzał się nam znakomicie, ale frustrowało mnie, że piękna, kolorowa okładka z grubego, dobrej jakości papieru służyła tylko do tego, by kalendarz ładnie prezentował się na stronie internetowej wydawnictwa. W domu okładkę przecież od razu zawijamy na koniec i… koniec. Dodatkowo, bardzo dużo tych małych „zrywek” na notatki czy listy zakupów zostawało nam niezużytych, a po każdym kolejnym roku zostawał nam piękny, zapisany z jednej strony kalendarz, z którym nie wiedziałam co począć. Żal wyrzucić, a nie ma do czego użyć. Jednym słowem uznałam, że produkujemy już wystarczająco dużo makulatury bez MaMy Kalendarza.
Niektórzy moi znajomi używają tego typu kalendarzy-planerów rodzinnych:
Gwoździem do trumny mojej miłości do MaMy Kalendarza było to, że oprócz mnie, która z lubością w nim zapisywała, notowała i na niego zerkała, nikt z naszych domowników tego nie robił. No, może Patrycja, która lubiła sobie ponaklejkować. A chłopaki? Dla chłopaków kalendarz był po prostu niewidzialny. Nie istniał. Bo oni, jak sami twierdzą – już tak mają. Ekhm.
A teraz zamieniam się w drogowskaz. Drogowskaz planowania, organizacji i koordynacji w edukacji domowej.
Odkrywam rąbka tajemnicy, czyli e-booka. Oto zaczerpnięte z „Jak być mamą w edukacji domowej i nie (dać się) zwariować” rady na temat organizacji (każdą z nich rozwijam w kolejnych rozdziałach):
- Nie bądź Zosią Samosią. Deleguj.
- Trzymaj się zasady pięciu prostych kroków przy organizowaniu zajęć dodatkowych (Jakie to kroki? Nie zdradzę, ale powiem że chodzi o prostotę i asertywność).
- Trzymaj się zasady: jedna atrakcja na dzień.
- Zatrzymuj się. Bądź uważna. I uważaj na pułapkę bycia cały czas razem.
- Upraszczajcie co możecie.
- Ustalcie sobie żelazne dni dla rodziny i wypracujcie kilka rodzinnych rytuałów.
- Broń się przed wielozadaniowością.
- Zorganizuj sobie (i rodzinie) przestrzeń.
- Ustal sobie, co odpuszczasz.
- Pogódź się z chaosem.
Godzenie się z chaosem to trudny temat, ale czy my, mamy, nie tylko te w edukacji domowej, mamy inne wyjście?
I ja wiem, że te wszystkie moje rady to w sumie oczywistości, ale to, co nam w dzieciństwie rodzice powtarzali (myj zęby i nogi, ściel łóżko i składaj piżamkę, mów Dzień dobry sąsiadom, nie bij brata, nie zabieraj dzieciom zabawek i nie rozwalaj cudzych zamków w piaskownicy), to też oczywistości. Ale trzeba je było ileś tam razy usłyszeć, żeby zapamiętać, że co jak co, ale łóżko należy mieć zawsze pościelone i piżamkę poskładaną, o!
A teraz ręka do góry, kto codziennie ścieli swoje łóżko i składa piżamę? No?
To do zobaczenia za tydzień, kochani czytelnicy i drogie czytelniczki! (A może powinnam powiedzieć na odwrót? Drodzy czytelnicy i kochane czytelniczki? Jak myślicie?)
A jeśli jeszcze nie wiecie, czy jestem dobrze zorganizowana, zajrzyjcie tutaj – klik!
Szczęśliwego Nowego Roku!
Ps
Po napisaniu powyższego zdałam sobie sprawę, że choć napisałam morze słów, to nie poruszyłam kwestii organizacji i planowania w kontekście nauki do egzaminów w edukacji domowej! I stało się tak chyba dlatego, że TE sprawy są na głowie dzieci, a nie naszej, rodziców. Taka jest prawda.
Naszą rolą jest dzieci motywować, inspirować i przypominać (bo wiadomo, egzamin to takie coś, o czym łatwo zapomnieć, szczególnie jak ma być za miesiąc, dwa czy sześć). I pomagać w przygotowaniach, oczywiście, jeśli jest taka potrzeba. – No ale wasze dzieci są już duże – powiecie. Tak. Ale po pierwsze, nie wszystkie AŻ takie duże, a po drugie – im wcześniej zaczniemy odpowiedzialnością za egzaminy obarczać dzieci, tym lepiej dla nich i dla nas. Dadzą radę, zaufaj.
I jeśli temat egzaminów Cię nurtuje, kliknij na tag egzaminy pod tym artykułem, a pokaże Ci się co najmniej kilka moich tekstów na ten temat. Zresztą, znając życie, na pewno jeszcze do niego wrócę, bo to, jak przebiega u nas przygotowanie do egzaminów, zmienia się z roku na rok.
***
Ten artykuł jest jednym z cyklu o trudnościach w edukacji domowej. Pozostałe artykuły na ten temat to:
Co jest trudne w edukacji domowej?
Decyzja Odszkalnianie Odpoczynek
Polecam też tekst pt.: „Wady i zalety edukacji domowej”.
Droga Kornelio,
w układzie dziesiętnym (a chyba taki masz na myśli) cyfr jest dziesięć i są nimi 0,1,2,3,4,5,6,7,8,9.
2020 jest liczbą, a nie cyfrą!
O rety rety, ale byk! Jak mogłam to przegapić! Zaraz poprawiam 🙂 Dziękuję za zwrócenie uwagi!