Mity na temat edukacji domowej, czyli żarty się skończyły

Mity na temat edukacji domowej by Kornelia Orwat

Kiedyś napisałam coś o mitach na temat edukacji domowej. Ale cóż to były za mity! Miteczki to były a nie mity!

No bo teraz widzę, że wróciłam do punktu wyjścia.

Ja, która założyłam tego bloga ponad pięć lat temu po to, by opowiadać, czym jest edukacja domowa, by pokazywać, że owszem, to jest piękne, ale nie w sposób tak oczywisty, w jaki piękne bywają zachody słońca. By pokazywać, że owszem, lubimy to, ale lubimy tak, jak lubi się krewetki, co to pyszne są, ale trzeba się nadłubać żeby się najeść.

No ale czasem trafi się czytelnik, który przeczyta jeden wpis i zostawi pod nim komentarz sugerujący, że na tym jednym właśnie poprzestał i prosi, by mu wyjaśnić, o co w tej edukacji domowej chodzi, no bo przecież jak tak można i w ogóle. Prosi, by mu wyjaśnić coś, co wyjaśniałam przez pięć lat, w ponad dwustu pracowicie wysmarowanych tekstach i tekścikach. Ech, wzdycham więc (żeby było jasne – najpierw lecę zażyć bromu i napić się melisy) i próbuję zrozumieć, co jest nie tak.

Opcja pierwsza, druga i trzecia.

Opcja pierwsza: Napisałam się, napracowałam, dwieście wpisów wyprodukowałam, a ludzie czytają i dalej nie wiedzą o co z tą edukacją domową chodzi. Czyli: do kitu to moje pisanie. Niezrozumiałe wygłupy i dywagacje, a za mało konkretów i kawy na ławę.

Opcja druga: Napisałam się i tak dalej, a ludzie nie czytają. I dlatego wciąż nie wiedzą, co z tą edukacją domową (no ale to już nie moja wina).

Opcja trzecia: Napisałam się i tak dalej, ludzie czytają i nawet rozumieją, ale jak przychodzi co do czego, to… nie rozumieją. No i tutaj trudno szukać winnego, bo…

Bo tak naprawdę to ja im się wcale nie dziwię (chociaż muszę zażyć tego bromu i melisy, no nie ma lekko), gdyż pamiętam jak dziś, że kiedy pierwszy raz w życiu przeczytałam o edukacji domowej w gazecie, która nazywa się „Najwyższy czas”, no więc jak przeczytałam tam felieton o tym, że niektóre rodziny uczą dzieci w domu zamiast posyłać je do szkoły, to jako żywo przed oczyma stanęła mi taka chuda i wyprostowana mama z długopiso-wskaźniko-linijką w dłoni (do poprawiania, pokazywania na tablicy i do lania po łapach) przechadzająca się dookoła stołu, przy którym siedzą jej dzieci pilnie pochylone nad podręcznikami. (Nie wiem, czy można być pilnie pochylonym, ale pewnie wtedy myślałam że można.)

Ja im się nie dziwię, że oni nie rozumieją, bo trudno zrozumieć edukację domową komuś, kto jej nigdy nie spróbował (a tylko o niej czytał).

I jeśli ktoś myśli, że spróbował edukacji domowej, podczas gdy spróbował nauki zdalnej w czasach zarazy, to ja przepraszam. No ja przepraszam, ale to jest tak, jakby ktoś wsiadł i pojeździł sobie takim samochodzikiem na placu zabaw, takim, wiecie, co to ma cztery koła na sprężynach i kierownicę. No więc wsiadł, pojeździł, a potem mówi, że on nie wie, no naprawdę, nie rozumie, co to za przyjemność i pożytek jeździć samochodem. Potrzęsiesz się, pobrumbrumasz, pokręcisz kierownicą, a i tak stoisz w miejscu.*

W takim razie ja przepraszam, ja chcę przeprosić moją czytelniczkę, panią Ewę, która zadała mi w komentarzu (pod artykułem o tym, co jest piękne w edukacji domowej część druga) tak dużo pytań o edukację domową, ale pani Ewa po prostu myli edukację domową z nauką zdalną w czasach zarazy!

I ja bynajmniej się na panią Ewę nie gniewam (chociaż musiałam zażyć bromu i melisy), ani nie wyśmiewam (taki mam tu na blogu styl, że czasem wygląda jakobym się naśmiewała, hahaha, ale to nic groźnego, buahahaha). Ja się tylko trochę zaczęłam martwić, że takich osób jak pani Ewa jest pośród nas, edukatorów domowych, więcej, niż nam się wydaje! Ja zaczęłam tak trochę podejrzewać, że oto ci wszyscy mili ludzie, którzy się do mnie uśmiechają na klatce schodowej (tak tylko żartuję – nikt się do mnie na klatce schodowej nie uśmiecha – drodzy moi, ja przecież w stolicy mieszkam!), albo którzy tak przypadkiem w sklepie spożywczym zagadną (- O! to wasze dzieci są w edukacji domowej! Jak to miło, to dobrze, wie pani, ja taki program w telewizji śniadaniowej oglądałam i tam mówili o edukacji domowej, dobrze mówili!), no więc ja zaczęłam podejrzewać, że ci wszyscy mili ludzie tak naprawdę myślą sobie o nas to właśnie:

Witam pani Kornelio,
w ostatnim tygodniu, w związku z przedłużającą się epidemią i nauką zdalną, zaczęłam obawiać się o rozwój emocjonalny moich pozbawionych szkoły dzieci. Dzieci w zwykłych placówkach – pierwsza klasa podstawówki i technikum informatyczne. Zastanawiam się jak wpłynie na nich ta przymusowa sześciomiesięczna izolacja od szkoły. Dzieci towarzyskie, tęsknią bardzo. Szczególnie w przypadku młodszej pewnie poczyni to jakieś zmiany w psychice, nie wierzę, żeby odbiło się to bez echa. I w takim czasie znajduję Pani blog o edukacji domowej. Zastanawiam się, co jest nie tak w moim myśleniu, skoro ED jest taka dobra. Pierwszy raz chyba trafiłam na bloga tak skoncentrowanego na ED. Zawsze zastanawiam się, co kieruje twórcami takich blogów i dochodzę do wniosku, że zachęcanie ludzi do podjęcia takiej edukacji. Wydaje mi się też, że ED jest ściśle związana z naciskiem na wychowanie chrześcijańskie i staraniem się, aby dzieci nie spotykały się z zachowaniami odbiegającymi od nauki Kościoła. Jako rodzic i raczej przeciwnik ED (no może poza przypadkami losowymi) chciałabym zapytać – niezłośliwie – o pewne pobudki kierujące rodzicami wybierającymi taki sposób życia.
1. W jaki sposób dzieci spotykają się z rówieśnikami (nie mam na myśli rodzeństwa)? Moje towarzyskie dziecko miałoby problem ze spotkaniami z dziećmi poza szkołą. Każdy ma swoje sprawy i znajomych. Mieszkam na dużym osiedlu i nie wiem, czy pozwoliłabym mojemu dziecku bawić się z kimś, kto nie chodzi do żadnej szkoły. Inni też pewnie patrzyliby podejrzliwie na takie dziecko.
2. Jakie są zadania mamy w ED? Wszyscy tacy rodzice podkreślają, że dzieci uczą się same. Czy w tym czasie mama ma wolne?
3. Czy dzieci mają codzienną porcję sportu? Moja ośmiolatka codziennie w szkole pływa lub gra w zabawy z piłką na sali gimnastycznej, które uwielbia.
4. Czy dzieci są przygotowywane do prac zespołowych? U nas pierwszoklasistom sprawia problem wykonanie budowli z tektury w grupach pięcioosobowych. Nie dlatego, że jest to trudne, tylko dlatego, że ciężko dojść do porozumienia z pięcioma osobami spoza rodziny. Czy ED tego uczy?
5. Czy uczeń technikum informatycznego miałby możliwość codziennej dyskusji o sprawach komputerowych? Wiem, że są fora tematyczne, ale to nie to samo. Możliwość wymiany szybkiej opinii jest bardzo ważna w dzisiejszych czasach.
6. Czy dziewczynka wychowywana na ED ma jakieś zadania zawodowe w swoim dorosłym życiu oprócz tworzenia rodziny? Nie chcę się czepiać, ale mnóstwo osób w moim otoczeniu potrafi tworzyć szczęśliwe rodziny, a nie uczyli się w ED. Ten argument Pani jest dość dziwny.
7. W jaki sposób starsze nastolatki poznają swoje sympatie?
8. Z jaką ilością dorosłych dzieci mają codzienny kontakt, oprócz rodziców?
9. Czy rodzice z edukacji domowej naprawdę myślą, że inni rodzice nie mają czasu na wycieczki, czytanie książek, wizytę w CNK, kinie i innych takich? Wszyscy moi znajomi mają, nie wiem o co chodzi. Mamy też czas w tygodniu na chodzenie po kałużach i spotykamy wiele innych dzieci, które to robią.
10. Czy dzieci wychowywane w „bezpiecznych warunkach rodzinnych” będą umiały walczyć w dorosłym życiu?
11. Czym będzie się zajmować mama, której dzieci wyjdą z ED?
12. Dzieci wychowywane w rodzinach, gdzie oboje rodziców pracuje, uczą się przez obserwację rodziców – codzienną pracę, posiłki, spędzanie wolnego czasu. Czego uczy się nastolatka od matki uczącej ją w systemie ED? Przecież nastolatka uczy się sama. Więc obserwuje matkę nic nie robiącą cały dzień? Chyba, że matka pracuje a dzieci samopas w domu. Nie rozumiem tego.
Takie pytania nasuwają mi się w tej trudnej epidemiologicznie sytuacji.
Pozdrawiam,
Ewa

Teraz pewnie lepiej rozumiecie, dlaczego musiałam zażyć bromu i melisy, i dlaczego pochyliłam się nad opcjami pierwszą, drugą i trzecią. I z powodu tych opcji właśnie, oraz z powodu moich podejrzeń co do tego, że nasi krewni i znajomi tak naprawdę tylko udają, że nas lubią i nie uważają za szurniętych i w dodatku leniów**, postanowiłam choć pokrótce odpowiedzieć na pytania pani Ewy.

No to jedziemy. Obalamy mity.

1. Na początek powiem, że dzieci z edukacji domowej spotykają się z rówieśnikami tak samo jak dzieci ze szkoły. Tak zupełnie niezłośliwie powiem. Przychodzą, mówią cześć, to w co się bawimy (w co gramy) i już. Są spotkane. W sumie to bez znaczenia – z rówieśnikami czy nierówieśnikami. A tak już całkiem naprawdę niezłośliwie odpowiem, że mamy to szczęście mieszkać na osiedlu (chociaż w stolicy), na którym rodzice dzieci ze szkół pozwalają im bawić się z naszymi dziećmi. I bawią się zupełnie normalnie, jak to dzieci. Bawią się też na placach zabaw i w swoich domach. Spotykają inne dzieci (i nie tylko dzieci) na zajęciach poza domem. Oczywiście nie teraz, w czasach zarazy, bo teraz nie mogą.
Trzeba też zaznaczyć, że rodzin z dziećmi w edukacji domowej jest w Polsce bardzo dużo (w 2017 roku 14000 dzieci w Polsce uczyło się tym trybem). Istnieją kooperatywy edukacyjne, szkoły demokratyczne oraz kluby edukacji domowej. Naprawdę jest się z kim spotykać, jeśli tylko się chce (ale nie wszyscy chcą i tak też jest dobrze!)

2. Zadania mamy w edukacji domowej są takie same jak zadania każdej mamy. Dodatkowo, jak nazwa wskazuje, mama w edukacji domowej odpowiedzialna jest za edukację domową, która odbywa się w domu i poza domem, więc pełni role następujące (analogiczne do tych w szkole): sprzątaczka, woźna, kucharka, kierowca, zaopatrzeniowiec, kaowiec, pielęgniarka, psycholog, wychowawca, dyrektor i nierzadko (a jednak!) nauczyciel przedmiotów wszelakich. Pamiętać przy tym należy, że mama w edukacji domowej jest najczęściej mamą wielodzietną i oprócz dzieci w wieku szkolnym posiada dzieci w wieku przedszkolnym i niemowlęcym i pytanie, czym się taka mama zajmuje na co dzień wydaje mi się nie na miejscu, zwłaszcza w ustach kobiety (która powinna rozumieć inne kobiety jak mało kto).
Co do tego, że dzieci uczą się same. Niektóre tak, a niektóre nie. Czasem tak, czasem nie. To zależy. Poza tym, nawet jak uczą się same, to uczą się w domu, gdzie nie ma stołówki szkolnej (zazwyczaj) ani nawet dzwonków na lekcje, co oznacza, że mama w edukacji domowej, oprócz roli zaopatrzeniowca i kucharki i innych ról, wymienionych wcześniej, czasami pełnić też musi rolę… dzwonka.

3. Co do sportu to sprawa jest prosta. Mają. Chodzą na zapasy, balet, basen, konie, karate, rower, rolki, plac zabaw. Nooo… generalnie, sport można uprawiać wszędzie, nie tylko w szkole (wydaje się dziwne, prawda?). Szczerze mówiąc, to piłkę do skakania mamy nawet w domu (i drabinkę gimnastyczną, i trapez), chociaż mieszkamy na 74 m2 i sali gimnastycznej nam nie pozwolili wybudować na osiedlu.

4. To pytanie trochę mnie konfunduje, bo nie wiem, do czego może się w życiu przydać umiejętność budowania budowli z tektury w grupach pięcioosobowych, ale jeśli chodzi o dochodzenie do porozumienia z osobami spoza rodziny, to odpowiadam: Tak, edukacja domowa tego uczy. Gdyż moim skromnym zdaniem porozumiewanie się z osobami z rodziny nie różni się niczym od porozumiewania się z osobami spoza rodziny. No bo czym niby miałoby się różnić?!

5. Tutaj pytanie wykracza poza moje kompetencje, gdyż nie mam w domu ucznia technikum informatycznego (w przypadku techników i szkoł zawodowych edukacja domowa odpada), ale to raczej oczywiste, że „możliwość wymiany szybkiej opinii” nigdy jeszcze nie była tak łatwa jak w dzisiejszych czasach! I to nawet z osobami z innych krajów, nie tylko spoza rodziny!

6. Na temat „zadań zawodowych dziewczynki w dorosłym życiu, po edukacji domowej” nie umiem się jednoznacznie wypowiedzieć, gdyż proszę sobie wyobrazić, że ktoś zadałby pytanie o „zadania zawodowe dziewczynki w dorosłym życiu, po szkole”. No nie da się odpowiedzieć. Ile dziewczynek tyle zadań zawodowych. Tutaj tylko zaznaczę, że nie jesteśmy Amiszami i mamy w domu książki oraz Internet a nawet gry planszowe i komputerowe (takie dla chłopaków!), choć mamy też oczywiście szydełka i włóczki a nawet maszynę do szycia (natomiast nie mamy grzybka do cerowania ani tamborka do haftowania, jeśli o to chodzi).
Druga część pytania odnosi się zapewne do moich zachwytów nad tym, że edukacja domowa pomaga nauczyć się życia w rodzinie oraz budowania relacji rodzinnych lepiej niż szkoła. Co jest chyba oczywiste, gdyż szkoła tego zrobić po prostu fizycznie nie ma jak. Ale to nie znaczy, że ludzie chodzący do szkół nie umieją budować relacji i żyć w rodzinie. To nie jest podział „albo – albo”. Wszystko zależy od tego, w jakiej rodzinie się wychowujemy. Moje zachwyty odnoszą się tylko do tego, że w edukacji domowej mamy na to więcej czasu i możliwości. (Inna sprawa, że o poziomie umiejętności budowania szczęśliwych rodzin w społeczeństwie możnaby długo dyskutować, opierając się na danych dotyczących rosnącej liczbie rozwodów czy depresji i samobójstw nastolatków.)

7. Nie wiem, ale domyślam się, że podobnie jak inne starsze nastolatki. I nie zawsze w szkole. Wspomnę tylko, że instytucja szkoły w obecnej formie istnieje nie dłużej jak jakieś 100 lat, natomiast ludzkość jako gatunek o wiele, wiele, wiele dłużej.

8. Proszę pozwolić, że odpowiem pytaniem na pytanie: A jakie to ma znaczenie? (I jeszcze: A jak to policzyć?! Średnią? Medianę? A jeśli tak to z jakiego okresu dane brać pod uwagę?)

9. Rodzice w edukacji domowej naprawdę myślą, że inni rodzice (znaczy ci „szkolni”) nie mają na to czasu. A na pewno mają tego czasu mniej. Choćby dlatego, że ich dzieci spędzają codziennie po pięć – siedem godzin dziennie w szkole. A potem jeszcze nierzadko na zajęciach typu szkoła muzyczna, karate, angielski, odrabianie lekcji. I rodzice w edukacji domowej myślą tak dlatego, że sami nierzadko byli kiedyś rodzicami dzieci „szkolnych” i mają porównanie.

10. Hm. To pytanie jest niesamowite, bo zakłada, że w dorosłym życiu trzeba walczyć. Ale ja bym poszła dalej. Ja uważam, że w dzieciństwie też trzeba walczyć. A towarzystwo do walki znajdzie się zawsze (podpowiadam, że brat czy siostra świetnie się do tego nadają, a już rodzice – to wymarzeni partnerzy do boksowania). Pytanie tylko… czy o to nam w życiu chodzi? Żeby walczyć? Czy chcemy wychowywać dzieci do walki? A może lepiej do współpracy?

11. Och! Wszystkim! Jeśli o mnie chodzi, to wszystkim tym, na co teraz nie ma czasu, czyli pisaniem i czytaniem ksiażek, oglądaniem filmów, szyciem odlotowych toreb z materiałów z odzysku, oraz pracą zawodową, bo wbrew temu, co sądzi pani Ewa, mamy w edukacji domowej też pracują zawodowo. Chyba że mają jeszcze małe dzieci, wymagające opieki 24/24, ale i wtedy często robią coś „po godzinach” (piszą książki, blogują, vlogują, tłumaczą, ilustrują, uczą, projektują domy, niebanalne place zabaw, wynajmują mieszkania, koncertują, hodują kury i kozy, redagują czasopisma, liczą coś dla banków, prowadzą warsztaty, sprzedają Thermomixy… możliwości i opcji jest cała masa, i wszystko co wymieniłam, robią mamy, które znam osobiście).

12. Pani Ewa pisze: „Dzieci wychowywane w rodzinach, gdzie oboje rodziców pracuje, uczą się przez obserwację rodziców – codzienną pracę, posiłki, spędzanie wolnego czasu” – tak właśnie uczą się dzieci w edukacji domowej. Tak samo! Podstawowym błędem jest założenie, że rodzice w edukacji domowej nie pracują. A niby z czego żyją?
I tak jak napisałam wcześniej – mamy w edukacji domowej często rzeczywiście nie pracują zawodowo na etacie (zwłaszcza gdy mają małe dzieci, albo więcej niż dwoje dzieci, co w edukacji domowej jest standardem), natomiast często pracują „po godzinach”, a jeśli nawet nie – to z pewnością mają co robić w domu. No chyba że mają sztab służących i opiekunek do dzieci. No to wtedy luz. Leżą i pachną.
Więc sytuacja, gdzie „nastolatka uczy się sama i obserwuje matkę nic nie robiącą cały dzień” jest bardzo mało prawdopodobna. A w ogóle to ja się pytam: Da się nic nie robić przez cały dzień?! Tak po prostu usiąść i nic nie robić?! No ja nie wiem. Ja nie rozumiem pytania, proszę pani.

No i jak tu nie lubić swoich czytelników?

Nawet jeśli po ich konentarzach musimy zażywać bromu i melisy, to jednak możemy też napisać długaśny artykuł, co samo w sobie jest całkiem fajne. W dodatku takich pytań naszpikowanych mitami to ja bym w życiu sama nie wymyśliła!

Pozdrawiam Was wszystkich!

*Jeśli jesteś moim stałym czytelnikiem i dziwisz się, skąd mi się na te metafory zebrało, to już wyjaśniam: Otóż czytam właśnie Janiny Bąk „Statystycznie rzecz biorąc”, i tam – statystycznie rzecz biorąc – to jest gdzieś tak 50% metafor i 50% twardych danych, i ogólnie jest fantastycznie. Naprawdę polecam! Tyle że efekt uboczny tej lektury niestety widać. Po niniejszym tekście.

**Chcę tylko zauważyć, że gdyby nie lenie, to nie mielibyśmy pralki, zmywarki i pilota do TV.

Autor: Kornelia Orwat

To ja. Kornelia zwana Werką, żona męża i mama trójki nastolatków: absolwenta liceum, licealisty i siódmoklasistki. Od 2011 roku tkwię w szaleństwie zwanym edukacją domową. Lubię pisać (nie tylko bloga), spacerować, robić na drutach i szydełkować. Uczę się korekty tekstu i bycia minimalistką. Czasami śpiewam w chórze. Jestem autorką dwóch książek o edukacji domowej: „Droga w nieznane? Edukacja domowa dla początkujących” i „Edukacja domowa niejedno ma imię. Mentorzy edukacji”.

36 komentarzy

  1. Ojć, rozumiem już po co melisa i brom, ciężkie bywają takie konfrontacje. Ja ich nie mam zbyt wiele, a i tak jak to czytam to się spinam obawiam się, że przekonać można tylko przekonanych a Ci co chcą znaleźć wady to je znajdą. Ja się cieszę, że piszesz i inni również, bo to ważne. Ale… Nie jesteśmy zupą pomidorową, nie trzeba nas lubić ściskam ciepło!

    1. Dziękuję! 🙂 I wiesz, chyba to racja z tym że nieprzekonanych nie przekonasz. Dlatego ja w realu wręcz unikam takich dyskusji. Ale na blogu to co innego, skrywam się za parawanem wirtualnej odległości i co sobie pogadam to moje, hehe 🙂

  2. Ja się trochę zastanawiam kto to jest „przeciwnik ED”… Można nie chcieć/nie wyobrażać sobie swojej rodziny w ED, ale nie chcieć, żeby ktokolwiek (poza małymi wyjątkami) NIE MÓGŁ edukować dzieci w domu..? No i zabraniać dzieciom bawić się z kimś kto nie chodzi do szkoły…

    Ja na razie rozważam poważnie ED (najstarszy ma 3 lata), moje serce i rozum (!) Mi podpowiada, że to doskonała opcja dla nas – w praktyce przekonam się za jakiś czas, może być tak, że nie podołam (bo ja i moja (nie)cierpliwość to najsłabszy punkt tego pomysłu). A mimo to już odbiłam się od mitów i obiekcji tylko sygnalizując taką chęć w rodzinie (wyjściowej).

    W przeciwieństwie do „życzliwej” czytelniczki osoby podnoszące wątpliwości były mi autentycznie życzliwe, rzuciły kilka z najczęściej powtarzanych mantr i z powątpiewaniem słuchały moich odpowiedzi. Ale tutaj moim zdaniem był jeden główny powód – odebrały moją decyzję jako atak i krytykę ich wyborów życiowych (np. moja mama słysząca w moich słowach „zniszczyłaś mi życie szkołą i nie zrobię tego samego moim dzieciom”…
    Strasznie to trudne, ale tak jest z relacjami międzyludzkimi niezależnie od rodzaju edukacji. Albo się rozmawia z otwartością na drugiego człowieka i to, co chce powiedzieć, albo słyszy się przez filtr własnych interpretacji.

    Bardzo długi komentarz mi wyszedł, ale newsletter mocno mnie zachęcił 😉 jestem nowa i zostanę tutaj trochę 😀

    Pozdrawiam,
    Ania

    1. Dziękuję Aniu za komentarz, nie szkodzi że długi. Wiesz, to już nasza stała bolączka chyba – to borykanie się z niezrozumieniem. Niby z biegiem lat już wydaje się, że problem zniknął, aż tu nagle ktoś z takimi pytaniami wyskoczy. I tak naprawdę nie ma się co przejmować, tylko robić swoje. Inna sprawa to że warto edukować, informować społeczeństwo (zwłaszcza jak jest zaciekawione). Ja lubię powtarzać że „po owocach ich poznacie” i biorę na klatę ryzyko z tym związane 🙂 Pozdrawiam!

  3. Jest jeszcze czwarta opcja – są tacy, którzy nie chcą zrozumieć. Z drugiej strony w sumie to zadziwiające, że ktoś kto jest tak bardzo na nie, poświęcił tyle czasu na napisanie takiego komentarza…
    A, i dziękuję za link do mojej strony 🙂

    1. No właśnie! Ale to może oznaczać, że ktoś „jest na nie” ale jednak jest zaintrygowany. Ciekawość to jednak duża siła 🙂

  4. O jaaaaaa!
    Nie wiem czy melisa pomaga na taką dawkę irytujących pytań! W każdym razie mnie irytują i raczej nie wpadam na pomysł zadawania ich szkolnym rodzicom.

    Gdzie poczucie wolności i uznanie wolności drugiego człowieka?

    Matka-nic-nie-robiąca ;))

    1. No niestety… tak jesteśmy postrzegane przez niektórych i może się tak bardzo nie powinnyśmy dziwić, bo jak ktoś zasuwa codziennie na 7.00 czy 8.00 do pracy a potem jeszcze w domu różne rzeczy robi no to może sobie myśleć że my to taki luzik mamy. No ale tylko my wiemy jak to wygląda. I wcale nie zaprzeczam, że teraz jak dzieci mam duże, to u luzik większy, ale prawda jest taka, że wolne moce przerobowe poświęcam na swoje projekty, takie jak blog czy książka.
      A jeszcze a propos luziku to mi się przypomniało jak moja mama opowiadała że jej siostra, rolniczka ze wsi sądziła, że ona-moja mama w mieście jak pracuje w biurze (w księgowości urzędu miasta) to sobie „siedzi wystrojona i pachnie”.

  5. Ależ mnie przeraził i rosmieszyl komentarz o zabranianiu zabaw z dziećmi z ed. Zastanawiam się jak pani weryfikuje dzieci do zabaw córki:
    – cześć jestem mamą Hani, do której szkoły chodzisz?…. smutne

  6. Niestety wierzę, że po takim komentarzu, to nasuwa się tylko „po co w ogóle piszę tego bloga”. No cóż. Dzięki, że piszesz:). Przede mną jeszcze trochę czasu (choć czas tak szybko leci… na szczęście widzę tylko 'po nich’), to dzięki Tobie mogę bardziej świadomie podjąć decyzję. Dzięki! I trzymaj się i…rób swoje:). I…na koniec tak trochę złośliwie – jak już córka będzie taką dobrą matką, ba! kurą domową, to może i mamie będzie obiadki podrzucać? No dla mnie kolejny argument na tak:D!

    1. Haha! No na te obiadki liczę, nie ma co! Ale na razie córeczka bardziej niż do gotowania rwie się do rysowania, co też w sumie dobrze 🙂

  7. 1)
    Nie odbieram pytań tej czytelniczki jako złośliwe / czepiające się.
    Podejrzewałabym, że ta czytelniczka naprawdę nie wie, i chce wiedzieć
    i podziwiam te pytania, ich liczne i sformułowania. Serio!
    Sama miałam pytania przed podjęciem decyzji o ED,
    ale nie umiałam ich tak ładnie sformułować
    (info dla nieznających mnie: córka była w ED 7 lat).

    2)
    Przypomniała mi się opowieść o tym, jak zapytano Einsteina,
    czy mógłby wytłumaczyć swoją teorię bez matematyki (bo matematyka jest za trudna).
    Einstein odpowiedział tak:
    „Z przyjemnością, ale wpierw opowiem anegdotę.
    Zapytano kiedyś niewidomego, czy napiłby się mleka.
    Odpowiedział: „Wiem, co to znaczy napić się, ale nie rozumiem słowa mleko”.
    Zaczęli mu tłumaczyć, że mleko to jest taki biały płyn,
    ale niewidomy przerwał: „Wiem, co to jest płyn, ale nie rozumiem słowa biały”.
    Tłumaczyli: „Biały to kolor łabędzich piór”.
    Niewidomy: „Rozumiem słowo pióro, ale nie rozumiem słowa łabędź”.
    Tłumaczą: „Łabędź to jest ptak z cudownie wygiętą szyją”.
    Niewidomy: „Rozumiem ptak i szyja, ale nie rozumiem słowa wygięta”.
    Wzięli jego rękę i powiedzieli tak: „Teraz pana ręka jest prosta, a teraz jest wygięta”.
    Na co niewidomy: „Już wszystko rozumiem! Nie, dziękuję, nie chciałbym się napić mleka”.

    I podobnie jest z czytaniem o ED przez ludzi,
    dla których pewne sprawy z nią związane są za trudne
    do pojęcia / do wyobrażenia sobie / do akceptacji….

    3)
    Uściski, Kornelio.
    Powtórzę po raz setny: Świetnie piszesz!
    Tęsknię za naszymi pogaduszkami w MG!

    1. Ha, ja też tęsknię!
      W sumie też podziwiam te pytania że tak ich dużo i że pokazują prawdziwe zainteresowanie, no i też nie złościłyby mnie gdyby nie niektóre sformułowania i to o „niepozwalaniu dzieciom bawić się z dziećmi które nie chodzą do szkoły”. Ale anegdota którą przytoczyłaś to w sumie wyjaśnia. Dobre to jest, dobre. Swoją drogą ciekawe czy pani Ewa przeczyta to wszystko?

  8. Chcę napisać to samo, co Buba wyżej – nie odbieram w komentarzu p. Ewy złośliwości, ale faktycznie ciekawość. I cieszę się, że tym samym sprowokowała napisanie tego artykułu 🙂
    Dobrze byłoby chyba napisać konkretniej o tych różnicach między ED a nauka zdalną, jaka nas teraz dotknęła. Może po livie poniedziałkowym coś się urodzi 🙂
    Pozdrawiam i dziękuję za wpis

    1. Dziękuję Asiu za odzew 🙂 Może rzeczywiście napiszę też tekst o tych różnicach. Chociaż trochę się martwię że za mało wiem o nauce zdalnej…

  9. Rzeczywiście pytania mogą się wydawać złośliwe,ale to chyba ta infantylna i potoczna forma ich sformułowania. Podejrzewam, że pani Ewa to prostolinijna i dobra kobieta,wszystko po bożemu,matura,ślub,dzieci odchowane….I ok w porządku:) i po co sobie to komplikować jakimiś wymysłami jak ED?! Myślę że moja mama 50plus zareagowałaby podobnie…Edukować społeczeństwo Pani Kornelio,kto,jak nie praktyk?Pozdrawiam PS.moze jakby Pani Ewa wiedziała że znana z Na Wspólnej para aktorów też chowa dzieci w ED do inaczej by podeszła do tematu?:) PS2. jakoś skojarzyło mi się to wszystko z Konopiejką

    1. Ja akurat TV nie oglądam ale dobrze wiedzieć o tych aktorach. W ED są (albo byli bo chyba poszli do szkół średnich) też na przykład synowie Natalii Niemen, rodzina Brodów i córka Mateusza Grzesiaka i wielu innych fajnych ludzi 🙂

  10. Dwunaste pytanie mnie rozwaliło. Założenie, że matka nastolatki, młodzieży, której nie trzeba dozorować i zapewniać jej całodobowej opieki, nie ma nic do roboty i tylko się wałkoni jest kuriozalne. Tak samo kuriozalne jak pomysł, że ED jest do tego stopnia całym życiem rodzica, że nie ma już własnego życia, zainteresowań i hobby.

    Mam wrażenie,że zadziałał tu mechanizm kwaśnej pomarańczy.

    1. Joanno, mechanizm kwaśnej pomarańczy – zaintrygowałaś mnie! CZy chodzi o to że pachnie ładnie i wygląda apetycznie ale czasem okazuje się kwaśna? (Ech, wiele z tych pytań mnie rozwaliło… I oczywiście staram się tłumaczyć jak Buba i Asia i Nika że to nie złośliwość tylko ciekawość, ale jednak… „jak zachwyca skoro nie zachwyca”?!)

  11. Może napisałaby pani artykuł o edukacji domowej w szkole średniej? Jestem teraz w ósmej klasie i zastanawiam się czy nie wolałabym iść do szkoły. Jakoś nie wyobrażam sobie ED w liceum/technikum…

    1. Witaj Zuzanno! Nie wiem czy jest to temat aż na na artykuł, ale pomyślę o tym. Na chwilę obecną mogę Ci powiedzieć, że rzeczywiście edukacja domowa w technikum czy szkole zawodowej raczej nie wchodzi w grę, bo to szkoły uczące konkretnych zawodów i zajęć zawodowych w domu się nie zrobi. Natomiast w liceum ogólnokształcącym jak najbardziej ED jest możliwa, i dużo młodych ludzi się tak uczy. Nasz syn licealista nie ma akurat zbyt dużych potrzeb towarzyskich, ale znam osoby w jego wieku, licealistów, którzy korzystają z różnych klubów ED w swoich miastach i poznają w ten sposób znajomych, z którymi się mogą spotykać czy razem uczyć. Szkoły, takie jak nasza (szkoły Benedykta) albo inne (Moracz w Sulejówku, Montessori Mountains School z Koszarawy to te kilka które znam) organizują też warsztaty i lekcje dla chętnych. Mają swoje filie i kluby ED w różnych miastach Polski. Jakbyś miała jakieś jeszcze pytania, to dawaj 🙂

    2. Aha, znam też licealistów, którzy z ED poszli do szkół średnich stacjonarnych. Zawsze można spróbować i tego i tego (dość łatwo się przenieść ze szkoły do ED, natomiast nie wiem jak odwrotnie).

  12. Rozumiem, ze takie pytania mogą irytować, ja również nie doszukuje się złych intencji. Na razie mam jedno 1,5 roczne dziecko i ciągnie nas w stronę ED. Skończyłam pedagogikę, wiem jak wyglada szkoła z każdej strony i mam o niej jak najgorsze zdanie. Samo wspomnienie komuś z rodziny czy znajomych o ED wywołuje fale niepokoju i pytań jak z wiadomości 🙂 A już największa przeciwniczka jest moja mama, nauczycielka z 30-letnim stażem 😉

    1. Wydaje mi się że nauczyciele tak zwanej „starej daty” mają większą trudność w akceptacji ED, ale może spróbuj mamie podsunąć jakąś książkę o ED, z tych co o nich pisałam w pdf-ie „11 ważnych książek w edukacji domowej”. „Edukacja domowa w Polsce” pod redakcją Zakrzewskich by się mogła nadać albo z łatwiej dostępnych – „Kreda Book”.
      No z drugiej strony niepokój rodziny jest zrozumiały, u nas też to było. Ale z czasem się przekonali że dzieciom nie dzieje się krzywda, haha… i że nie zdziczały w domu…ze tak powiem 🙂

    2. Podrzucanie książek może mieć dobry efekt. Oswoiłam w ten sposób swoją Mamę z tematem porodu domowego, bo taki sobie wymyśliłam, ku przerażeniu otoczenia i zrealizowałam 😉
      I jeszcze co do nauczania dziewczynek (i chłopców!) tworzenia rodziny, ostatnimi czasy mam takie przemyślenia, że żałuję, że tego się na ogół nie dostaje. Gotowanie, utrzymanie domu w porządku, małżeństwo, wychowywanie dzieci. Czy nie jest tak, że większość z nas robi to na czuja i uczy się na własnych błędach, bo przez 12 lat chodzono wokół nas na paluszkach, żebyśmy tylko te czwórki z matmy mieli? Uogólniam, rodziny są różne, ale jednak… dzisiaj wiele z nich nie funkcjonuje dobrze, rozpada się, czyli jednak ta wiedza nie jest przekazywana.
      Ważny dla mnie temat. Żona od 9 lat, mama od 6, a czuję, jakbym dopiero teraz zaczęła się w tym osadzać i czuć pewniej.

    3. Masz rację. Zgłasza się żona od 17 lat i mama od 16… Tyle że ja już osadzona, ale jakby coraz bardziej… się wysadzam, czy jakoś tak? W sensie że coraz bardziej się na sobie i swoich potrzebach skupiam, niż na dzieciach. Ale myślę że to normalna kolej rzeczy.

    4. Wiem co czuje pani Paulina. Moja mama jest nauczycielką z podobnym stażem i podobnie zareagowała. Mama jest rewelacyjną nauczycielką, jest uwielbiana, ale całe życie zmaga się z patologiami w szkole: od biurokracji, przez intrygi innych nauczycieli czy dyrekcji, poprzez patologiczne dzieci (zarówno te z najniższych jak i najwyższych sfer) i tępo stokroć gorszą patologię – ich rodziców (tutaj ci z wyższych sfer biją chamstwem i roszczeniowością na głowę ludzi w nizin). Całe życie też o tym nam opowiada. Ale jak usłyszała, że chcemy nasze dzieci od tego uchronić, to nie była w stanie tego zrozumieć i ciągle nie jest. To straszne, jak mocno system formatuje ludzi. Nie ma się więc co dziwić, że ludzie nie rozumieją czy nie pochwalają ED, nawet jak widzą wszelkie negatywne strony masowego szkolnictwa.

  13. Dzień dobry,
    udzieliła Pani bardzo ciekawych odpowiedzi. Dwa razy przeczytałam komentarz pani Ewy i wydaje mi się, że była czymś dotknięta – może sugestiami, że pewne rzeczy trudniej przeprowadzić poza ED, albo tym, że na blogu tyle entuzjazmu wobec ED (co przecież powinno być zrozumiałe, biorąc pod uwagę główną tematykę bloga). Aczkolwiek sądzę, nie wchodząc w to czy komentarz wynika z ciekawości czy złośliwości, że jest w nim sporo uprzedzeń dotyczących pracy kobiety w domu :((( Z tym ciężko walczyć, szczególnie, że często dotyczy kobiet wielodzietnych (a tych jest mniejszość i nie mają czasu na siedzenie w internecie). Natomiast zawsze mnie to irytuje :(((
    Ciekawią mnie pytania dotyczące walki. Ja też już kilka razy słyszałam od różnych mam, że dzieci powinny nauczyć się „walczyć o swoje”. Pierwszy raz usłyszałam coś takiego od innej mamy z przedszkola. Dotyczyło to mojego nieśmiałego 4-letniego syna – że powinien nauczyć się walki o swoje. Czy w społeczeństwie istnieje jakieś „koryto”, „stołki” do których trzeba się dopchać?? Coś mnie ominęło??
    Moje zainteresowanie ED wiąże się z tym, że od 10 lat uczę na jednej z uczelni medycznych i obserwuję trudności z samodzielnym myśleniem, dokonywaniem analizy tekstu i samodzielnej oceny przeczytanych treści, problemy ze współpracą. I zastanawiam się, czy wejście w ED pozwoliłoby nam uniknąć takich „efektów kształcenia” 😉
    Osobiście cieszę się, że w Polsce mamy taką możliwość, aby wybrać formę edukacji dla swoich dzieci:))
    Pozdrawiam

    1. Mnie te uprzedzenia co do pracy kobiet w domu baaaaaardzo denerwują, zwłaszcza że reprezentuje je kobieta!
      Ciekawe te problemy ze współpracą wśród studentów – przecież najprawdopodobniej są po edukacji szkolnej! Ja myślę że ED wychowuje ludzi myślących krytycznie i uczy współpracy, bo w domu się mniej rywalizuje a więcej współpracuje. Mimo wszystko. Bo wiadomo że rywalizacja między rodzeństwem też istnieje, ale jednak rodzeństwo to nie to co klasa licząca 20 osób…

  14. Co do pytania „Czy uczeń technikum informatycznego miałby możliwość codziennej dyskusji o sprawach komputerowych?” Przeciętny uczeń przychodzi do szkoły odpękać lekcje, a nie prowadzić dysputy naukowe. Ja mam dziecko w podstawówce (od tego roku ewakuujemy się na ED) i własna klasa to jest ostatnie miejsce, gdzie mogłoby pogadać o swoich zainteresowaniach. Ma wiedzę z nauk ścisłych i przyrodniczych przekraczającą program. Jak zagada na jakiś temat, to reszta nie wie, o co chodzi, i patrzy jak na dziwoląga. Jak ktoś jest pasjonatem danego tematu, to wspólny język z kimś znajdzie raczej na zajęciach pozaszkolnych.

    1. Dziękuję za ciekawy komentarz! Bardzo lubię, jak pisze ktoś „ze szkoły”, jeszcze nie w ED, bo wtedy mam (i moi czytelnicy mają) obraz sytuacji z drugiej strony barykady, że tak powiem. Pozdrawiam!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *