Małe dziecko i nauka języka obcego? – artykuł gościnny i moje trzy grosze

nauka języka obcego by Kornelia Orwat

Wielu rodziców zadaje sobie następujące pytanie – jaki jest odpowiedni wiek do rozpoczęcia przez dziecko nauki języka obcego?

Co prawda temat jest od dawna znany, z powodzeniem funkcjonuje wiele szkół z programem nauczania skierowanym wyłącznie do dzieci w różnym wieku, mimo to nie do końca wiemy – warto, czy nie warto wprowadzać dziecko w naukę obcego języka we wczesnym wieku przedszkolnym? A jeśli tak – jak to zrobić, żeby nie ucierpiała na tym naturalna nauka języka ojczystego?

Jeśli podejdziemy do tematu z rozwagą – na pewno język obcy nie stanie się dla dziecka problemem – i to pod różnymi względami.

Po pierwsze – mózg człowieka w pierwszych latach życia jest niezwykle chłonny, wszechstronny i kreatywny – to właśnie wtedy kształtuje się w sposób najbardziej intensywny. Nauka języka obcego może mu tylko w tym pomóc. Przykład dzieci dwujęzycznych jest najlepszym dowodem na to, że uczenie się (niemal albo całkiem równolegle) dwóch języków nie stanowi dla dziecka żadnej bariery poznawczej.

Po drugie, zaznajomienie się ze słownictwem i konstrukcjami innego języka (poza ojczystym) wspomaga umiejętności opisywania świata w urozmaicony sposób, z różnych perspektyw.

Jeśli czujemy się na siłach i mamy w sobie pedagogiczną „żyłkę” – możemy na zasadzie zabawy wprowadzać dziecko w świat nowego języka.

Jest jednak pewien istotny warunek powodzenia tej misji: nie możemy wprowadzać dziecka w błąd.
Pamiętajmy, że jego mózg jest wyjątkowo chłonny, więc z pewnością przyswoi sobie i zapamięta błędne wyrażenia. Tego unikajmy za wszelką cenę! Jeśli coś nam uciekło z pamięci, lepiej upewnijmy się czy dobrze wymawiamy dane słowo lub zdanie.

Zabawa i nauka.

To połączenie jest oczywiście najlepszą metodą na naukę (nie tylko zresztą języka obcego). Aby zainteresować dziecko nową tematyką, nie trzeba nawet dysponować wyszukanymi i drogimi pomocami naukowymi. Wystarczy kreatywność. Każda codzienna sytuacja pozwoli nam wprowadzać nowe słówka i wyrażenia – i to zarówno w języku polskim, jak i obcym. Samo porównywanie słów już może być dla dziecka fascynującą przygodą, w której chętnie weźmie udział.

Pretekstem do uczenia języka obcego może być zwyczajna kolorowanka. Dzięki niej możemy uczyć dziecko znaczenia słów (obiektów z obrazka), jak i kolorów. Każdy rysunek, z kolei, może nam pozwolić wprowadzić historyjkę, a tym samym dalej rozszerzać zasób nowych słów poznawanych przez dziecko.

Podobnie – pomocą mogą być typowo domowe aktywności – np.: praca w kuchni (uczymy nazw mebli, artykułów przemysłowych i spożywczych). Tak samo rzecz ma się z innymi pomieszczeniami w domu i poza nim. Każdy spacer, wycieczka i to, co dziecko robi jest okazją do naturalnego zapoznawania go z językiem obcym.

Oczywiście, z czasem dziecko będzie domagało się kolejnych impulsów do zdobywania językowych szlifów. Tajemnicą sukcesu zawsze pozostaje pomysł, który naturalnie angażuje dziecko. Warto posłużyć się gotowymi materiałami – różnymi szablonami, które możemy wydrukować z internetu (obrazki z owocami, warzywami, zwierzętami, figurami geometrycznymi itp.). Za ich pomocą z łatwością nauczymy dziecko nowych słów i kolorów.

Każda zmiana jest dla dziecka wciągająca – dlatego posłużmy się również innymi środkami ekspresji z potencjałem edukacyjnym.

Może to być np. tablica korkowa, na której można przypinać nie tylko obrazki, ale  łączyć pary słów, znaczeń itp., za pomocą pinezek (gwoździków?), sznurków i innych „przyborów” plastycznych. Jak to działa w praktyce? Z jednej strony tablicy przypinamy np. obrazki zwierząt, z drugiej – ich nazwy w języku angielskim, w wymieszanej kolejności. Obok każdego obrazka i słowa wbijamy pinezkę, a zadaniem dziecka jest naciągnąć kolorową gumkę w taki sposób, aby połączyła dwie pinezki i tym samym połączyła rysunek z jego nazwą.

Nieocenioną skarbnicą pomysłów są różne wydawnictwa, których nie brakuje na rynku pomocy edukacyjnych do nauki języków obcych.

Z doświadczenia wiem, że szczególnym zainteresowaniem ze strony najmłodszych cieszą się wszelkie materiały multimedialne – nie tylko filmy, gry, ale przede wszystkim (okazuje się, że dzieci bywają też dość tradycyjne)… nagrania z piosenkami!

Nie trzeba chyba dodawać, że wyjątkowo atrakcyjne będzie zaangażowanie dziecka (i innych domowników) w rodzinne, „językowe” śpiewanie! W połączeniu z tekstem drukowanym – taka zabawa przynosi nadzwyczaj pozytywne rezultaty – poprzez zaangażowanie wielu zmysłów dzieci zdecydowanie szybciej uczą się słówek i konstrukcji w języku obcym.

Ciekawym rozwiązaniem, dzięki któremu będziemy mogli zaangażować zarówno dziecko uczące się nowego języka, jak i młodsze rodzeństwo (czy inne dzieci) może też być inny wariant zabawy w kolory. Na hasło (określony kolor w języku angielskim) dzieci szukają wszystkich przedmiotów w tym właśnie kolorze – ucząc się w ten sposób znaczenia nowych słów.

Konsekwencja.

Aby zabawa nie pozostała jedynie zabawą i przyniosła założony efekt pedagogiczny, musimy być konsekwentni – bez powtórek nie ma skutecznej nauki. Małe dziecko nie odczuwa konieczności powtarzania świeżo nabytej wiedzy jako czegoś, co musi – z definicji – być nudne. Wystarczy np. zmienić obrazek, kolory, technikę kolorowania (flamastry, kredki, farbki), aby dziecko bez problemów powtarzało, a tym samym efektywnie zapamiętywało nowe słówka, wyrażenia i konstrukcje językowe.

Zabawa z językiem obcym wciąga nie tylko dziecko, ale i nas – dzięki temu możemy świetnie i produktywnie spędzić czas, ciesząc się nim wspólnie.

***

Autorką dzisiejszego artykułu gościnnego jest Małgorzata Słoma, polonistka uczące w poznańskim oddziale sieci TEB. Jest mamą dwójki przedszkolaków, pasjonatką podróży i jazdy konnej. Spełnia się w kreatywnym macierzyństwie.

Od siebie dodam, że ponieważ „kreatywne macierzyństwo” jest mi obce, moim ulubionym sposobem zaznajamiania dzieci z językami obcymi jest uczenie ich za pomocą podręcznika zaopatrzonego w CD.

Ponadto uważam, że w przypadku języków obcych nie ma nic lepszego niż „całkowite zanurzenie”, czyli mówienie do dzieci w danym języku. Plus czytanie książeczek, oglądanie filmów, słuchanie audiobooków, granie w planszówki – wszystko w danym języku rzecz jasna.

Z codziennym mówieniem w obcym języku jesteśmy na bakier (ale próbuję to naprawić!), natomiast fajnie sprawdziły się u nas fiszki, plansze edukacyjne i gra memory. Gdy dzieci były młodsze, wypróbowaliśmy metody Helen Doron i fenomenalnego zestawu płyt zwanego przez nas „Zenią”, a oficjalnie zatytułowanego „Angielski w domu” (aktualnie kurs nazywa się „My Yellow House”).

Zestaw jest fenomenalny, bo znakomity muzycznie. Piosenki są różnorodne pod względem i rytmicznym, i melodycznym, w dodatku mają wpadające w ucho melodie i łatwe do zapamiętania teksty. Do płyt dołączone są kolorowo ilustrowane książeczki z tekstami piosenek i wierszyków. Niestety, nasze chłopaki nie chcą już słuchać tych płyt – bo to przecież dla dzidziusiów! – na czym cierpi najmłodsza Patrycja… (no bo jak słyszy „Mamooo! Tylko nie Zenia!” to co ma biedna myśleć?). Muszę wymyślić jakiś sposób na przemycenie Zeni.

Wśród naszych znajomych spotkałam się z rozmaitymi sposobami na języki obce: z przyklejaniem w całym domu fiszek z nazwami przedmiotów (drzwi, schody, szafa, umywalka, stół, itd), z różnymi obcojęzycznymi planszami edukacyjnymi (pogoda, kalendarz, plan lekcji, emocje, zawody), z oglądaniem filmów TYLKO po angielsku i wielu innymi, których już nie pamiętam. Starsze dzieci podobno uczą się same! (Z internetu, gier komuterowych, i innych tajemniczych źródeł.)

Na koniec przyznam się: prowadziłam kiedyś zawodowo zajęcia dla dzieci metodą Musical Babies.

Są to zajęcia dla maleńkich dzieci polegające na wspólnym z rodzicami śpiewaniu popularnych angielskich piosenek. Śpiewaniu towarzyszą pląsy, odgrywanie ról, zabawa pacynkami i zabawkami, pokazywanie plansz z rysunkami, słowem – frajda na całego. Bardzo to miłe i pożyteczne, ale… wiadomo, szewc bez butów chodzi, więc z naszych dzieci tylko Najstarszy Sergiusz zna niektóre piosenki, których nauczył się, kiedy ja uczyłam się ich przed zajęciami. Cóż… kolejna zapomniana rzecz do nadrobienia. Dobrze, że Małgosia zgłosiła się do mnie z propozycją napisania tego artykułu!

Autor: Kornelia Orwat

To ja. Kornelia zwana Werką, żona męża i mama trójki nastolatków: absolwenta liceum, licealisty i siódmoklasistki. Od 2011 roku tkwię w szaleństwie zwanym edukacją domową. Lubię pisać (nie tylko bloga), spacerować, robić na drutach i szydełkować. Uczę się korekty tekstu i bycia minimalistką. Czasami śpiewam w chórze. Jestem autorką dwóch książek o edukacji domowej: „Droga w nieznane? Edukacja domowa dla początkujących” i „Edukacja domowa niejedno ma imię. Mentorzy edukacji”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *