Dawno nie wchodziłam na Facebooka, ale zajrzałam, i co widzę?
Wpis zmęczonej mamy, która prosi o radę w kwestii braku motywacji do nauki u jedenastoletniego syna na edukacji domowej. Syn nie chce się uczyć – uczy się tylko wtedy, gdy mama z nim siedzi, ale jak tylko spuści go z oka na 2 minuty, to syn od razu zaczyna robić coś innego albo patrzy na ścianę. I wszelkie tłumaczenia – w tym takie, że edukacja jest ważna – nie przynoszą efektu.
Coś w tym stylu. Coś, co znam aż za dobrze (z początków naszej edukacji domowej).
No i ten wpis tak mnie ruszył (właśnie dlatego, że znam opisaną sytuację aż za dobrze), że napisałam długaśną na niego odpowiedź.
Cytuję ją dla tych z Was, którzy Facebooka nie mają, oraz dla siebie samej, która się na nim totalnie gubi i nic nie może znaleźć (a swoje wpisy warto mieć na własność):
(…) problemem tutaj nie jest dziecko, tylko system edukacji… No bo zobacz: jak sama odpowiedziałybyś na pytanie, „dlaczego edukacja jest ważna i co nam daje”? Należałoby tu odpowiedzieć najpierw na pytanie, co to jest edukacja! (No i nie wiem, czy to jest pytanie dla jedenastolatka…) Czy edukacja to uczenie się tego, co każe system (a tutaj znów przychodzą pytania: Dlaczego system każe uczyć się geografii, a nie np. budowania karmników dla ptaków?)? Czy może edukacja to uczenie się tego, co nas interesuje i co w naszym poczuciu może się przydać? (I tutaj: Co nam się może w życiu przydać? Skąd dziecko ma to wiedzieć już teraz? Co nam, dorosłym, przydaje się w życiu z tego, czego uczyliśmy się w szkole? Jak się nam to przydaje? Jak często?)
I tutaj – z punktu widzenia dziecka – wiedza szkolna, którą próbujesz z nim robić, jest dla niego nieinteresująca i nia ma ono poczucia, że mu się do czegoś przyda. Więc albo trzeba stawać na rzęsach, żeby dziecko zaciekawić (fajne książki popularnonaukowe, filmy, gry, zajęcia dodatkowe), albo przekonać, że się przyda (chyba ciężka sprawa).
Jeśli chodzi o nasze doświadczenia (edukacja domowa od 2011, na pokładzie zdiagnozowany autystyk, neurotypowa córka i średni syn plasujący się gdzieś pomiędzy), to latami jechałam na „sterowanym” unschoolingu z tymi różnymi rzeczami typu książki, zabawa, zajęcia dodatkowe, ale generalnie dawałam sobie spokój z siedzeniem z dziećmi nad lekcjami (bo wyglądało to tak jak opisujesz). Nauczyłam ich, jak przygotowywać się do egzaminów (po studencku: opracowując sobie odpowiedzi na pytania i zagadnienia dostarczane przez szkołę). Najpierw dawali sobie radę z moją pomocą (proponowałam ją, ale jak nie chcieli, to nie narzucałam), a teraz radzą sobie praktycznie sami. Jedynie córka (VI klasa, lat 12) chce, by ją odpytać z tych zagadnień czy pomóc jej je opracować (robią to pisemnie, na komputerze, bo tak jest szybciej).
Generalnie wychodzi mi na to, że trzeba dzieciom pozwolić szukać własnej drogi i dać wolność. Jeśli chcą być w ED, to szybko się nauczą, że… trzeba się uczyć do egzaminów! I będą to robić. Ale żeby chcieli być w ED, to trzeba im pokazać, że ED jest fajna (czytaj: dać im wolność robienia tego co lubią i nie cisnąć z lekcjami!)
Tak. Generalnie wychodzi na to, że edukacja domowa jest najlepszą motywacją do nauki do egzaminów… w edukacji domowej.
I wiecie co? Wydaje mi się, że to jest takie zapętlenie: Zabieramy dzieci ze szkoły, żeby miały (wybierz co Ci pasuje) łatwiej, leżej, mniej stresująco, lepiej, więcej, mądrzej, elastyczniej, bardziej indywidualnie… A potem chcemy im robić szkołę w domu, motywować tłumaczeniem, że edukacja jest ważna (i bynajmniej nie odnoszę tego do wspomnianej na początku mamy z Facebooka, bo tak naprawdę niewiele o niej i jej sytuacji wiem; odnoszę się tylko do ogólników, o których wspomniała) i zastanawiamy się, dlaczego dzieci nie chcą się uczyć, po czym mamy dość tego użerania się, więc rezygnujemy z edukacji domowej.
Naprawdę, znam to aż za dobrze, to użeranie się. I nie wiem ile już razy chciałam zrezygnować z edukacji domowej!
Ale ponieważ wiedziałam, że edukacja domowa jest dla nas dobra (mimo wszystko!), trwałam w niej, luzując coraz bardziej smycz, na której miałam uwieszone dzieci. A właściwie luzując coraz bardziej smycz, na której miałam uwieszone swoje PRZEKONANIA co do dzieci i ich edukacji (bo dzieci tak naprawdę nigdy – na szczęście – nie dały się na tej smyczy uwiązać!).
I tak, myślę, że jest happy end. Bo nasze dzieci, dziś już nastolatki, naprawdę sobie radzą. Uczą się, bo lubią (tego co lubią, a co niekoniecznie jest na egzaminach w szkole) i uczą się tego, co jest na egzaminach, bo chcą zdać egzaminy, żeby móc dalej być w edukacji domowej i uczyć się tego, co lubią. Voila!
A jeśli chcecie się trochę odszkolnić i zobaczyć edukację domową oczyma zbuntowanego trzynastolatka, to przeczytajcie mój wywiad z Najstarszym, Sergiuszem, z 2017 roku.
Przeczytajcie też sobie arcyciekawy wpis gościnny mojego czytelnika o (nie)szczęściu (nie)uczenia własnych dzieci, też z 2017 roku.
Trzymam kciuki za Wasze odszkalnianie!
Komentarze nadal (od wpisu na temat social mediów, z 30 maja 2022 roku), są wyłączone. Jeśli chcesz, możesz do mnie napisać na adres kontakt@korneliaorwat
zdjęcie: moje (Tatry Wysokie)