Jak się wyciszyć? Zrobić wegetariańską lasagne!

Jak się wyciszyć? Zrobić wegetariańską lasagne! by Kornelia Orwat

Jak się wyciszyć? To bardzo proste. Wyprowadzić się na wieś. Nie mieć żony. Męża. Dzieci. Psa. Telewizora. Radia. Telefonu. Niczego.

No tak, takie życie byłoby bardzo ciche. Ale co to za życie?!

Tak naprawdę ten artykuł będzie o lasagne. Wegetariańskiej. Choć prawdę mówiąc miał być o tym, jak się wyciszyć. Taki wiecie, przedświąteczny, pełen zadumy i refleksji nad przemijającym szybko życiem, nad tym, jak to trzeba w Święta zwolnić, wyciszyć, pomodlić się, pokolędować, a przed Świętami… zwolnić, wyciszyć, pomodlić się, przypomnieć sobie kolędy… Ale ponieważ akurat wczoraj wymyśliłam na obiad śmieszne, ale smakowite danie, pomyślałam sobie, że przecież nie samą ciszą (i duszą) człowiek żyje, jeść coś trzeba i dzieci nakarmić tudzież. Więc napiszę Wam o lasagne. Zwaną pieszczotliwie lazanią.

Z lazanią było tak. 

Przedwczoraj siostra do mnie napisała, że nie chce jej się robić tej ryby po grecku na Wigilię, co to się na nią umawiałyśmy, i woli zrobić coś innego. Ja na to, że jasne, ja machnę tę rybę, choć nigdy w życiu po grecku nie robiłam ale co to za filozofia i od czego wujek google albo telefon do Mamy.

I na tym stanęło. A ja tymczasem wczoraj kombinowałam, co by tu zrobić na obiad. Pomyślałam o lazani, ale mięska nie mamy, a jakoś to kupowanie go do własnych pudełek mnie stresuje (wciąż, po trzech latach praktyki!). Poza tym mięsa za często jeść nie można, bo to i niezdrowo i nie ekologicznie i nie zero waste i w ogóle. Więc wymyśliłam, że oszukam dzieci i zrobię lazanię w wersji bezmięsnej. Nie taką ze szpinakiem itp., tylko taką trochę podobną do tej z mięskiem. W wersji „przegląd tygodnia”.

I oto co zrobiłam.

Nasiekałam cebuli (sztuk jedna duża), resztki pora z lodówki wyciągnęłam i posiekałam, podeschłe marchewki (sztuk trzy) i niepodeschłego selera starłam na drobnych oczkach, wszystko to na oliwie podsmażyłam, poddusiłam. Podsypałam słodką papryką, kozieradką, kminkiem zmielonym, pieprzem, solą i czymś jeszcze co nie wiem czym było, bo słoiczek niepodpisany i zapomniałam (ale ładnie pachniało, więc sypnęłam). Wymieszałam, dolałam wody, butelkę passaty pomidorowej, wymieszałam.

Do szklanego naczynia żaroodpornego włożyłam warstwę płatów makaronu do lazani, na to wyłożyłam masę warzywną, posypałam startym na grubych oczkach serem żółtym, na to wyłożyłam płaty lazani i tak dalej, aż do pełna. Weszło mi trzy warstwy makaronu i cztery warstwy masy warzywnej i sera.

No i tak nakładałam i tak mi ładnie pachniało i nagle: O kurczaki! Toż to pachnie jak ryba po grecku!

O! W ten sposób, dzięki swojej nieskrępowanej kulinarnej kreatywności, która częściej kończy się chyba klęską niż sukcesem, odkryłam przepis na rybę po grecku. Ściślej mówiąc – na sos do ryby po grecku. Której notabene wcale nie będę robić, bo na Wigilię będą karp i śledzie, więc wystarczy. Tak powiedział Mąż, a męża trzeba słuchać, prawda?

A co do lazani, to nie powiem żeby była jakimś oszałamiającym sukcesem, chociaż mnie smakowała bardzo! Dzieci jak to dzieci. Najpierw marudziły że bez mięsa, że w ogóle bez mięsa to nie lazania, że paciaja, że niedobra, że nie lubią, a potem wszamały swoje porcje, tylko im się uszy trzęsły.

Rozwinęła się nawet przy tym szamaniu dyskusja, co im smak mojego wynalazku przypomina. Nie, nie przypomina im smaku ryby po grecku. Przypomina im smak pierogów z grzybami!

A jak wygląda? Zobaczcie na Instagramie, zapraszam. Nie potrzebujecie mieć tam konta, żeby oglądać zdjęcia.

Na zakończenie napiszę jednak trochę o tym wyciszeniu, bo to jednak ważne.

Nie wiem na ile jest to ważne dla Was, ale dla mnie, bardzo podatnej na dekoncentrację i rozproszenie, a przy tym bombardowanej sprawami i problemami trójki dzieci na raz i niemalże na okrągło – jest to mega hiper super ważne. Piszę o wyciszeniu, mając na myśli ciszę i zewnętrzną, i wewnętrzną. Jasne, że łatwiej osiągnąć ciszę wewnętrzną, gdy panuje ta zewnętrzna. Dlatego muszę dbać o zapewnienie sobie przede wszystkim tej zewnętrznej, coby nie zwariować.

Oto moje sposoby, które może Was zainspirują:

  1. Wyłącz telefon. Radio, TV też. Nastaw płytę z Kantatami Adwentowymi Jana Sebastiana Bacha, albo którąś z cyklu „Kraina Łagodności”, albo cokolwiek innego, co Cię wycisza.
  2. Dziergaj na drutach albo szydełku. To forma medytacji.
  3. Czytaj książki. Nie samym internetem żyje człowiek.
  4. Zmywaj ręcznie. Mieszaj i wyrabiaj ciasto ręcznie (albo ręcznym mikserem). Prasuj. Ale nie, nie pierz ręcznie! (chyba że lubisz).
  5. Zamknij się w pokoju na klucz na godzinkę. I nic nie rób. Albo dziergaj albo czytaj.
  6. Idź na spacer. Daleko, daleko. Sama.
  7. Idź na rower. Sama albo i nie. Na rowerze i tak się nie da rozmawiać.
  8. Idź do kościoła. Pustego. Posiedź pół godzinki.
  9. Wyślij gdzieś dzieci. Najlepiej na tydzień. (Buahahaha…) A tak na serio – najlepiej uczyć dzieci ciszy. Cichej pracy, cichej zabawy. Nie przez cały czas oczywiście. Hałasowanie jest czymś, co dzieci uwielbiają! Ale cisza też jest im bardzo potrzebna.
  10. Wyjedź w Bieszczady. (Nie takie całkiem „buahahaha”!)

A teraz zamknij komputer i idź upiec pierniczki. Albo poszukaj śpiewnika z kolędami. Albo zrób z dziećmi łańcuch na choinkę i przypomnij sobie, na co czekasz, czekając na Święta Bożego Narodzenia.

Życzę Wam wesołych Świąt! Zdrowych i spokojnych!

Autor: Kornelia Orwat

To ja. Kornelia zwana Werką, żona męża i mama trójki nastolatków: absolwenta liceum, licealisty i siódmoklasistki. Od 2011 roku tkwię w szaleństwie zwanym edukacją domową. Lubię pisać (nie tylko bloga), spacerować, robić na drutach i szydełkować. Uczę się korekty tekstu i bycia minimalistką. Czasami śpiewam w chórze. Jestem autorką dwóch książek o edukacji domowej: „Droga w nieznane? Edukacja domowa dla początkujących” i „Edukacja domowa niejedno ma imię. Mentorzy edukacji”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *