Ile kosztuje edukacja domowa i dlaczego tyle nerwów?

Ile kosztuje edukacja domowa by Kornelia Orwat

Oj kosztuje, kosztuje…

Ile kosztuje edukacja domowa?

Edukacja domowa kosztuje dużo nerwów, muszę przyznać. Dzieci mamy charakterne i niestety kwestionują prawie wszystko. Kwestionują, dyskutują: a po co mi to, a dlaczego mam się tego uczyć, a dlaczego mam opowiadać (po angielsku, na egzaminie) o osobie, którą podziwiam, skoro żadnej nie podziwiam, i o przedmiotach szkolnych, które lubię, skoro żadnych nie lubię…

I oczywiście po dłuższej dyskusji (u nas większość dyskusji jest dłuższa, a im dzieci dłuższe, tym dyskusje się wydłużają, OMG) dziecko – nastolatek dochodzi do wniosku, że owszem, podziwia na przykład mamę (no ba!), zaś z przedmiotów szkolnych to chyba raczej historię lubi, rzeczywiście.

Tak, kwestionują.

Dzieci kwestionują zasadność pisania rozprawek, regularnego robienia ćwiczeń pisemnych z angielskiego i matematyki, codziennego wychodzenia na dwór oraz mycia głowy co drugi dzień (bo przecież czemu nie co czwarty!).

Na szczęście jest trochę rzeczy, których nie kwestionują, takich jak na przykład jedzenia deseru po obiedzie albo zagrania w grę planszową, ze nie wspomnę o obejrzeniu serii „Powrotu do przyszłości” po raz piąty, ale też to, co kwestionują, sprawia, że człowiek ma dość, ręce i nogi mu opadają i najchętniej poszedłby do lasu i nie wracał.

No ale wraca, bo przecie sam tego chciał, tej edukacji domowej dla swoich dzieci. Tej wolności, swobody, niezależności. Sam chciał wychować dzieci na ludzi, którzy nie podążają ślepo za „autorytetami”, nie wykonują poleceń, które uważają za bezsensowne i niepotrzebne, oraz nie robią tego, co im się narzuca siłą (i mniejsza z tym, czy siłą autorytetu, czy czegoś innego).

Ale jest iskierka nadziei.

Dzieci im starsze, tym dłużej dyskutują, ale też tym więcej rozumieją. Rozumieją w tym sensie, że zaczynają dostrzegać w rodzicielskich poleceniach i prośbach jakiś sens. I wtedy my – rodzice – patrzymy na takie dziecko-nastolatka znacząco, kiwamy głową i mówimy: – No widzisz, chłopie, jesteś prawie dorosły, bo zaczynasz rozumieć dorosłych!

I mówimy to uśmiechając się nieco smutno, bo jednak to nieco smutne, tak wychodzić z beztroskiego dzieciństwa i wkraczać w poważny wiek męski…

Ale o czym to ja miałam? Aha, o tym, ile kosztuje edukacja domowa. No mówię przecież – dużo nerwów kosztuje.

Bo człowiek niby się odszkalnia, dzieci odszkalnia, pozwala na to rozwijanie pasji i rysowanie planów mieszkań i domów przez dwa miesiące z hakiem prawie non stop (nawet w nocy słyszę: – Mamo, muszę jeszcze na chwilę wstać i narysować bo wymyśliłam taki ładny dom i boję się że zapomnę!), a potem, no cóż, przychodzi dzień sądu czyli czas egzaminów i człowiek (rodzic, znaczy się) zamienia się w rasowego belfra, który rzuca teksty w stylu: – A widzisz, trzeba się było uczyć! – Tyle czasu miałeś i zostawiłeś wszystko na ostatnią chwilę!

No i trudno odmówić racji temu rodzicowi – belfrowi, ale też trudno dziwić się dzieciom, bo któż z nas, tak z ręką na sercu, uczyłby się we wrześniu do egzaminu, który będzie miał w lutym, marcu, kwietniu czy maju?! No kochani! Przecież każdy z nas był na studiach, więc wie, że do sesji student uczy się… w czasie sesji, n’est pas?

Ale… Ach tak, miałam napisać, ile kosztuje edukacja domowa!

No więc, jeśli interesują was koszty liczone w monetach, a nie w siwych włosach, to zapraszam do obejrzenia moich Poniedziałkowych Pogaduszek numer 4.:

Zapraszam też na kolejne pogaduszki, w poniedziałek 1 czerwca o godzinie 20.00! Temat: Jak zacząć edukację domową i nie zwariować? (Może i dziwnie to brzmi w ustach, a raczej na blogu osoby, która co i rusz na blogu opisuje jak to ma ochotę zwiać do lasu i nie wracać, ale trudno.)

A tak przy okazji – właśnie wypuściłam nowego e-booka! Nosi on tytuł (no coś podobnego!) „Jak zacząć edukację domową i nie zwariować?”. A nabyć go można tutaj, w sklepiku:

Jeśli zapisałaś, zapisałeś się na listę oczekujących na niego, poleciał już do ciebie e-mail z kodem rabatowym! Sprawdź koniecznie skrzynkę e-mail (wszystkie foldery, również oferty i spam).

Autor: Kornelia Orwat

To ja. Kornelia zwana Werką, żona męża i mama trójki nastolatków: absolwenta liceum, licealisty i siódmoklasistki. Od 2011 roku tkwię w szaleństwie zwanym edukacją domową. Lubię pisać (nie tylko bloga), spacerować, robić na drutach i szydełkować. Uczę się korekty tekstu i bycia minimalistką. Czasami śpiewam w chórze. Jestem autorką dwóch książek o edukacji domowej: „Droga w nieznane? Edukacja domowa dla początkujących” i „Edukacja domowa niejedno ma imię. Mentorzy edukacji”.

4 komentarze

  1. Cudowny wpis.
    Po 5 latach edukacji szkolnej i licznych problemów z tym związanych zaczęliśmy ED i liczne problemy z tym związane.
    Dziękuję, dziękuję, dziękuję. Bo myślałam, że moja chęć ucieczki do lasu albo nawet do pracy na kilka dni świadczy o mojej niewydolności wychowczo-edukacyjnej.
    Ale Młodzież twierdzi że nie chce wracać do szkoły, a młodsza Młodzież, że w ogóle nie chce tam iść, więc może coś z tego będzie…

    1. Hej! Cieszę się, że pomogłam 🙂 Ja też nieraz myślę że jestem niewydolna wychowawczo, ale przecież wychowanie człowieka to niesamowicie trudna sprawa! A jak jeszcze ma się tych „człowieków” więcej, to już w ogóle. Trudności zawsze będą, czy w ED czy w szkole 🙂 Trzymam za Was kciuki i życzę spokojnych Świąt!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *