Idealny dzień w edukacji domowej

Idealny dzień w edukacji domowej by Kornelia Orwat

Gdybym miała udzielić wywiadu pt.: „Jak w Państwa Rodzinie wygląda nauczanie domowe?” musiałoby to być coś w tym stylu:

Wstaję o 6.30 (najpóźniej), robię się na bóstwo, przygotowuję obiad (według wcześniej ustalonego, tygodniowego jadłospisu), robię śniadanie, budzę dzieci o 7.30.

Dzieci niezwłocznie ubierają się, ścielą łóżka, siadamy do śniadania. Po śniadaniu dzieci sprzątają stół, od razu wkładając naczynia do zmywarki.

Następnie jest kilka minut na przeczytanie dzisiejszego czytania z Ewangelii i krótką nad nim refleksję.

Potem dzieci idą umyć zęby (bez przypominania, rzecz jasna) i o 9.00 siadają do odrabiania zadań z zeszytów ćwiczeń (matematyka, kaligrafia, język polski, angielski), tudzież pisania opracowań, wypracowań i tworzenia lapbooków.

Pracują przez godzinę, przy czym jestem tuż obok, gotowa w każdej chwili do pomocy.

W tym czasie dzieci, co oczywiste:

  • nie kłócą się,
  • nie rozmawiają o nowym dodatku do Neuroshimy Hex (planszówka, którą dostali od Św. Mikołaja),
  • nie zaglądają sobie nawzajem do zeszytów, próbując rozwiązać zadanie starszego brata lub pomagając młodszej siostrze, a tym samym zaniedbując SWOJE zadania,
  • nie szukają podręczników ani przyborów, bo wiedzą gdzie wszystko położyły (w tym samym miejscu co zawsze, nie?),
  • nie podczytują ukradkiem „Calvina i Hobbesa” czy „Magii i Miecza” (stare czasopismo o RPG, odziedziczone po Tatusiu).

W międzyczasie robimy przerwę, aby zażyć ruchu, czyli, np.: wynieść śmieci (przy okazji można się dotlenić).

Jest godzina 10.15. Czas na ćwiczenie na akordeonie. Najstarszy ćwiczy sam (opanował tę sztukę do perfekcji i wołanie „Mamooo! Nie wiem już co ćwiczyć!!!” nie wchodzi w grę), zaś z Rodzynkiem siedzę i pilnuję, co by nie zapominał o wskazówkach nauczyciela.

(Absolutnie nie sprzątam w tym czasie kuchni, och, zresztą zapomniałam – przecież dzieci sprzątnęły od razu po śniadaniu! Gwiazda bawi się grzecznie sama, rzecz jasna.)

O 11.30 wychodzimy na wycieczkę, w razie potrzeby zaopatrzeni w atlasy przyrodnicze: do parku, ZOO, biblioteki, muzeum, na plac zabaw, bazarek, rower czy co nam jeszcze przyjdzie do głowy.

Wszyscy się cieszą i szybko ubierają. (Bo przecież klocki Lego i wymyślanie nowych planszówek oraz rysowanie mogą poczekać.)

Około 13.30 wracamy i jemy wcześniej przygotowany obiad (wystarczy podgrzać).

Po obiedzie jedziemy na zajęcia do szkoły muzycznej lub do znajomych lub dzieci mają czas wolny, pod warunkiem, że najpierw wykonają swoje obowiązki domowe.

Według rozpisanego wcześniej grafiku, ma się rozumieć, oraz według zasady, że najpierw obowiązki, potem przyjemności. (Na co dzień świecę w tej materii przykładem, więc nie ma problemu.)

Trzy razy w tygodniu na 19.00 dzieci idą na godzinny trening zapasów.

Na szczęście to pięć minut drogi od domu, więc wracam i mam błogą godzinkę tylko dla siebie.

Szybko nastawiam/rozwieszam/zdejmuję pranie lub ogarniam mieszkanie (z całą pewnością nie siedzę patrząc tępo w ścianę…).

Po przyprowadzeniu dzieci z treningu „wrzucam” je do wanny i robię kolację. Wraca Mąż i całą rodziną jemy kolację, wspominając jak miło i pracowicie nam upłynął dzień. Dzieci wykąpane, w piżamkach. (Sprawne umycie się to dla nich żaden problem, w końcu co innego można robić w kąpieli?)

Po kolacji, zamiast uciekać do kina lub na samotny spacer gdzie oczy poniosą (może do kawiarni w centrum handlowym?), czytam dzieciom na głos ulubione lektury, potem razem z Tatą się modlimy, dzieci myją zęby i gasimy światło.

W pokoju dzieci zalega błogosławiona cisza i wreszcie Rodzice mają czas dla siebie. Gawędzimy wesoło, sprzątając po kolacji, a potem siedzimy patrząc sobie w oczy lub oglądamy film. (Żadnego zalegania z gazetą czy laptopem każdy sobie.)

Oj, chyba się trochę pogubiłam czasowo…

Która to już godzina?

Autor: Kornelia Orwat

To ja. Kornelia zwana Werką, żona męża i mama trójki nastolatków: absolwenta liceum, licealisty i siódmoklasistki. Od 2011 roku tkwię w szaleństwie zwanym edukacją domową. Lubię pisać (nie tylko bloga), spacerować, robić na drutach i szydełkować. Uczę się korekty tekstu i bycia minimalistką. Czasami śpiewam w chórze. Jestem autorką dwóch książek o edukacji domowej: „Droga w nieznane? Edukacja domowa dla początkujących” i „Edukacja domowa niejedno ma imię. Mentorzy edukacji”.

4 komentarze

  1. Serio?! to tak się da? 😉 a tak szczerze, to marzę o tym, żeby wstać kiedyś o 6:30 i to przed dziećmi, żeby zaplanować posiłki na cały tydzień i jeszcze na dodatek zrobić do nich zakupy! Z jednej strony słyszę, że tak się da, że to obowiązek tak żyć – że tak się da; a z drugiej, że jestem wystarczająca taka jaka jestem, nawet z nieposkładanym praniem i dziećmi bawiącymi się jednak LEGO cały dzień – i o zgrozo – bez spaceru! Jak żyć? Kto ma rację? A może racja jest tylko i wyłącznie we mnie i mojej rodzinie?

    Postanowiłam przeczytać Twój blog od początku, jako przewodnik dla matki rozpoczynającej ED, czekam więc na rozwój wydarzeń, bo czuję, że ten wpis to jedynie początek i jednak znajdzie się złota rada.

    1. Miło Cię tu widzieć! Rozgaszczaj się 🙂
      Co do pytania, kto ma rację, to myślę że sama sobie dobrze odpowiedziałaś. Bo każda rodzina ma inne potrzeby i uwarunkowania, i zdaje mi się, że pisałam o tym wiele razy, ale też prawda jest taka, że sporo czasu zajęło mi przepracowanie tego w samej sobie. Tego, żeby nie ulegać presji, ale też nie lekceważyć pracy nad sobą. Powodzenia i cieszę się, że moja pisanina może komuś pomóc. Pozdrawiam 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *