Dlaczego nie powinnaś czytać czasopism o urządzaniu wnętrz?

Jestem nałogową czytelniczką czasopism o urządzaniu wnętrz. To taka moja mała przyjemność, co pozwala mi złapać oddech po ciężkim dniu.

Napawam się pięknymi wnętrzami. Studiuję rzuty mieszkań i domów. Przyglądam się niuansom stylów wnętrzarskich. Wczytuję w opisy kuchni, łazienek, salonów, sypialni i przedpokoi. Podpatruję pomysły, podziwiam jak pięknie można zrobić coś z niczego (albo nowe ze starego).

Nierzadko też krztuszę się ze śmiechu czytając, jak to młody właściciel nowego, ponadstumetrowego M6 urządzonego w modnym stylu loftowo-prowansalsko-orientalno-skandynawskim przeczytał ostatnio książkę po angielsku.

Jasne. Trzeba czymś ludziskom zaimponować. Przeczytanie książki to już samo w sobie jest COŚ. A jeszcze do tego PO ANGIELSKU!!!

No więc, jak widzisz, lektura czasopism brzydko potocznie zwanych wnętrzarskimi dostarcza mi taniej rozrywki. Nie mamy w domu telewizora. To co nieco wyjaśnia w temacie poszukiwania rozrywek (tanich).

Ale, ale… Czytanie tych czasopism, choć nie tak zgubne w skutkach jak inne nałogi, ma swoje wady. Dlatego chcę ostrzec Cię, droga czytelniczko, przed niemiłymi, uciążliwymi następstwami lektury czasopism o urządzaniu wnętrz.

Oto dlaczego nie powinnaś ich czytać:

Po pierwsze, dla tego samego, dlaczego nie powinnaś czytać tak zwanych pism kobiecych.

Bo zaraz dowiesz się, że powinnaś zapobiegać zmarszczkom (Haha!!! Jakby cokolwiek mogło im zapobiec!), usuwać cellulitis (Hę?) czy wysysać tłuszcz na brzuchu (A nie lepiej iść na basen?) albo malować sobie na twarzy barwy ochronno-wojenno-plemienne jakimiś specyfikami za ciężkie pieniądze.

Pzekładając rzecz na kwestie wnętrz – dowiesz się, że Twoje krzesła w jadalni są już dawno niemodne, powinnaś więc je odnowić nową modną metodą postarzania czyli malowania super hiper świetnymi farbami za ciężkie pieniądze.

Po czym w kolejnym artykule w innym czasopiśmie dowiesz się, że te super hiper farby są co prawda modne i drogie, ale nietrwałe, więc lepiej używać innych. A jeszcze lepiej w ogóle żadnych nie używać, krzeseł nie odnawiać, bo teraz jest nowy trend zwący się wabi sabi, czyli im starsze i bardziej obdarte tym piękniejsze! Bingo! Nareszcie coś dla mnie! I modnie, i tanio, i łatwo, i nawet ładnie (zawsze lubiłam obdarte starocie) i jeszcze zero waste!

I tak w koło macieju. Napalasz się na coś, kombinujesz jak by to zrobić, kupujesz tę farbę czy inną, przekonujesz męża, że tylko tak na próbę, jedno krzesełko, zobaczysz jakie będzie ładne, machnę je w jeden dzień, nawet nie nabrudzę w domu bo na balkonie machnę…

I jak mąż już prawie ugadany i macha zrezygnowany ręką – a rób co chcesz, jak cię to uszczęśliwi, tylko żebyś mi za chwilę nie płakała że nie tak miało to wyglądać albo że teraz już inne kolory modne… no właśnie, jak już ugadany i klepnął to nasze malowanie krzesełka – okazuje się że w innej gazetce o wnętrzach napisali o wabi sabi. No. W koło macieju. Mówiłam.

Dlatego nie czytaj. Nie nakręcaj się, głowy spokojnym i statecznym ludziom (mężom) swoimi wariackimi wymysłami nie zawracaj.

Po drugie, kiedy czytasz czasopisma o urządzaniu wnętrz, zaczynasz traktować dom jak plan zdjęciowy.

A to prosta droga do frustracji. Bo, o ile nie mieszkasz sama, w Waszym domu rzeczy żyją swoim własnym życiem.

Co z tego, że przed chwilą uprzątnęłaś stół w jadalni, ułożyłaś na nim piękny lniany obrus (obowiązkowo modnie i ekologicznie pognieciony) i postawiłaś wazon (a raczej modną i ekologiczną butelkę po winie) z kwiatami oraz tacę ze świecami i owocami ułożonymi modnie i ekologicznie? Szybciej niż prosię zdąży mrugnąć, jak mawiała Linus Ida w „Madice z Czerwcowego Wzgórza”, na owym pięknym stole pojawią się kredki, kartki, kolorowanki, klocki, ksiażki, kubki i… inne rzeczy, miejmy nadzieję że już nie na „k”.

Co z tego, że na kanapie w salonie ułożyłaś pięknie kolorowe poduszki, a łóżko w sypialni przykryłaś narzutą (zaś drugą narzutę udrapowałaś stylowo w nogach łóżka)? Szybciej niż drugie prosię zdąży mrugnąć, poduszki z salonu powędrują na podłogę do sypialni, coby razem z narzutami z łóżka i krzesłami z jadalni (tymi o-mało-co nie odnowionymi metodą postarzania) utworzyć namiot, w którym zamieszkały jakieś dzikie stwory (kto wie, czy nie są to te właśnie prosięta, co tak szybko mrugają?!).

Po trzecie, czytanie czasopism o urządzaniu wnętrz sprawia, że pragniesz mieć w domu zawsze pięknie, zawsze czysto i zawsze świeżo.

Co samo w sobie nie jest złe, ale: patrz wyżej.

Poza tym: w pewnym momencie dochodzisz do wniosku, że jedynym rozwiązaniem jest wysprzątanie gruntowne, generalne i na maksa, czyli metodą KonMari, czyli metodą wyrzuć wreszcie te wszystkie graty, których tyle nagromadziłaś napędzana instynktem wicia gniazda skrzyżowanym z instynktem czytania czasopism o urządzaniu wnętrz.

Co samo w sobie też wcale nie jest złe. To sprzątanie metodą KonMari, a nie gromadzenie gratów, oczywiście.

Po czwarte, czytanie czasopism o urządzaniu wnętrz sprawia, że Twoja córka zamiast, jak do tej pory, grzecznie rysować księżniczki, koniki i komiksowe instrukcje typu jak zrobić zakładkę do książki albo jak zrobić szarlotkę, nagle jak w jakimś artystycznym szale zaczyna rysować rzuty mieszkań i domów.

Wyrywa Ci z rąk każdy nowy egzemplarz „Trzech kątów” czy innego „Modnego wnętrza”, czyta, ogląda, po czym łapie za kartkę i ołówek i rysuje, rysuje, rysuje. A miała przecież zostać baletnicą, nie architektem!

Po piąte, czytanie czasopism o urządzaniu wnętrz sprawia, że sama zaczynasz zastanawiać się, czyby nie zostać architektem wnętrz.

Bez komentarza.

O, nie! Przypominasz sobie, że gdy byłaś dzieckiem, też rysowałaś rzuty mieszkań!

Po szóste, czytanie czasopism o urządzaniu wnętrz sprawia, że ciągle chcesz coś zmieniać, ulepszać, przestawiać, odnawiać, odświeżać.

„Żeby odświeżyć wystrój wnętrza, wystarczy zmienić kilka detali. Kup nowe zasłony, obrusy, poduszki, powieś nowy obraz w salonie, przemaluj komodę i zamów nową zastawę stołową. Świetnym sposobem na szybkie i tanie odnowienie łazienki jest pomalowanie płytek specjalną nowoczesną farbą.” I tak dalej w ten deseń. Pomijam już fakt, że komunikat jaki płynie z takich tekstów sprowadza się do „KUP!” – na zmianę „TANIO-EKOLOGICZNIE!” i „DROGO-SNOBISTYCZNIE!”. A Ty przecież chcesz być minimalistką. I żyć zero waste. Czyli oszczędnie.

No dobrze. Nie pomijam. Ogłaszam głośno i wyraźnie: Czytanie czasopism o urządzaniu wnętrz nie przystoi minimaliście i zwolennikowi stylu życia zero waste. Minimalista i zwolennik zero waste może sobie czytać co najwyżej na czytniku elektronicznym. I co najwyżej o minimalizmie i zero waste, a nie, broń Boże, o stylu prowansalskim czy glamour.

A serio mówiąc. To, że czasopisma o urządzaniu wnętrz prowokują nas do wprowadzania w domu zmian, jest może i zabawne, ale rzeczywiście sprawia, że tracimy czas i pieniądze.

I co istotne w przypadku, kiedy masz dzieci – zaburza w pewien sposób ich dzieciństwo.

Trochę dziwnie to zabrzmiało. Wiem. Już wyjaśniam. Otóż uzmysłowiłam sobie niedawno, jak ważne jest, by dom był dla dzieci czymś stałym i niezmiennym. Wiadomo, czasem przeprowadzka jest koniecznością. Jednak dzieci nie lubią zmian. Od dawna słyszę od moich teksty w rodzaju: „Mamo! Znowu coś zmieniasz! Znów coś przestawiasz! Dlaczego chcesz oddać ten stół?! Nie kupujmy nowej kanapy, ta stara jest taka nasza ulubiona! Nie zgodzimy się, żebyś nam przemalowała piętrowe łóżko! Nie lubimy zmian! Kochamy nasz domek taki jak teraz.”

No właśnie. Dzieci kochają swój dom niezależnie od tego, czy mają w salonie najnowszą top level kanapę model 2018 czy starą, wyświechtaną wersalkę przykrytą narzutą po Babci. Bo dzieci nie kochają mebli czy dodatków. Dzieci kochają DOM.

I co ważne, ten swój ukochany dom niosą we wspomnieniach w dorosłe życie. Niedawno (to właśnie to „niedawno” o którym mowa dwa akapity wstecz) znalazłam starą, naddartą ściereczkę z nadrukiem żaglowców i kalendarza na rok 1980. Zabrałam ją kiedyś z domu rodzinnego na pamiątkę. Ta ściereczka towarzyszyła mi przez całe dzieciństwo. Mianowicie, nie była taką sobie zwykłą ściereczką do naczyń. Ona leżała na pralce!

Czy wiesz, co to znaczy, że leżała na pralce? Taka uprana, wyprasowana, pełniła funkcję serwetki osłaniającej wierzch pralki. Czy dzisiaj ktokolwiek osłania czymkolwiek wierzch pralki? To, że ta serwetka leżała na pralce sprawiło, że wbiła mi się w pamięć niczym „Tęęę pszczóóółkę któóórą tu widzicie zowią Maaająąą”. I tak samo jak piosenka z filmu jest moim obrazkiem z dzieciństwa. Częścią DOMU, który noszę w pamięci.

Dlatego, a może też i dlatego, że trochę się starzeję, a też i jeszcze trochę dlatego, że jednak czytam te czasopisma o urządzaniu wnętrz, zdecydowałam, że oprawię tę ściereczkę w ramę i powieszę na ścianie mojego dorosłego domu. Tego, którego obraz nasze dzieci poniosą w dorosłość.

Żeby w tym ich obrazie znalazło się miejsce na kawałeczek mojego obrazu mojego rodzinnego domu.

Matrioszka. Tak.

Autor: Kornelia Orwat

To ja. Kornelia zwana Werką, żona męża i mama trójki nastolatków: absolwenta liceum, licealisty i siódmoklasistki. Od 2011 roku tkwię w szaleństwie zwanym edukacją domową. Lubię pisać (nie tylko bloga), spacerować, robić na drutach i szydełkować. Uczę się korekty tekstu i bycia minimalistką. Czasami śpiewam w chórze. Jestem autorką dwóch książek o edukacji domowej: „Droga w nieznane? Edukacja domowa dla początkujących” i „Edukacja domowa niejedno ma imię. Mentorzy edukacji”.

2 komentarze

  1. Podbiłaś moje serce swoim stylem pisania 🙂 Czytam i czytam, i końca nie chcę 🙂 Swoją drogą, pięknie ujęłaś problem XXI wieku i trochę – moim zdaniem – zakłamany obraz życia niektórych maniaków eko. Dla mnie trend nie ma znaczenia. Mam w moim domu to, co mi się podoba, co ma dla mnie wartość i budzi wspomnienia. Jakby projektant wszedł to by się za głowę złapał i powiedział: „ależ Pani na żaden styl się zdecydować nie może!”. Mogłabym, ale nie chcę, nie czuję tego. Bo powiedzmy sobie szczerze: PO CO? Kto mieszka w moim domu? Ja! Więc to ja mam czuć się w nim dobrze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *