Czym skorupka za młodu… czyli rzecz o zamiłowaniach i pasjach

O zamiłowaniach i pasjach

Niektóre nasze zamiłowania i pasje śpią.

Chowają się, wciskają w zakamarki podświadomości i siedzą (drzemią?) cichutko jak  mysz pod miotłą. I mogą tak siedzieć (drzemać!) nawet przez dwadzieścia lat!

I tylko czasami, kiedy przypadkiem serce zabije nam mocniej na widok czegoś, co robią inni, kiedy poczujemy to ukłucie zazdrości: „Ja też bym tak chciała!” – budzą się na chwilę. Zaczyna nam swędzieć mózg, świerzbić ręce, czujemy twórczy niepokój.

Zazwyczaj szybko to zagłuszamy.

Biegniemy dalej. Praca, dom, dzieci, metro, dodo, boulot. Nie ma czasu na głupoty. Nie ma czasu na sentymenty. Na zachcianki. Na niepotrzebne wydatki. Na nikomu niepotrzebne wymysły.

Aż w końcu zdarza się tak, że zapadamy na grypę. Przykuci do łóżka, u progu drugiego tygodnia zaczynamy świrować, nudzić się, wymyślać. I wtedy, nie wiedzieć czemu, budzą się one.

Zamiłowania i pasje.

U mnie obudziło się szydełkowanie. Dlaczego wcześniej szydełkowałam tak mało? A dlaczego teraz wpadłam jak śliwka w kompot? Dlaczego zostałam włóczkomaniaczką, szydełkomaniaczką i po nocach rozmyślam, co by tu jeszcze i z czego wydziergać?

Przez wiele lat to moje zamiłowanie zagłuszały różnarakie PO CO:

  1. Po co dziergać, skoro ani dzieciom, ani mnie, ani tym bardziej mężowi nic dzierganego nie potrzeba? Bo wszystko co trzeba już mamy, a to dostane, a to kupione.
  2. Po co dziergać, skoro jeśli będziemy czegoś potrzebować, to możemy kupić za grosze na ciuchach i nie tylko na ciuchach (!).
  3. Po co dziergać, skoro trzeba nakupić do tego włóczki i szydełka, a to kosztuje i w dodatku wcale nie grosze?
  4. Po co dziergać, skoro nie będę miała co z tym zrobić? Nie będę przecież obwieszać mieszkania wyszydełkowanymi serduszkami i kwiatuszkami, obrusów i serwetek mam aż nadto, a poduszki na kanapie tylko nam przeszkadzają. No i nie będę przecież na siłę uszczęśliwiać krewnych i znajomych.
  5. Po co dziergać, skoro powinnam posprzątać, ugotować, uprać i tak dalej?
  6. Po co dziergać, skoro mi za bardzo nie wychodzi? Przecież nie umiem i nigdy nie nauczę się robić takich cudów jak te zdolniachy na instagramach!
  7. Po co dziergać, skoro tyle osób robi to o wiele lepiej ode mnie?
  8. Po co dziergać, skoro lepiej czytać i pisać, bo to rozwija?
  9. Po co dziergać, skoro nie mam w domu kota, siedemdziesiątki na karku i szesnaściorga wnucząt?
  10. Po co dziergać, skoro…

Jednym słowem, zagłuszacze działały pełną parą.

Zagłuszacze, czyli pragmatyzm, niewiara we własne siły i poczucie, że nikomu to niepotrzebne.

A gdyby artyści (oczywiście nie porównuję się do nich, chodzi mi o proces tworzenia) tworząc swoje dzieła zastanawiali się, komu właściwie to potrzebne? Czy ktoś zechce ten kolejny kawałek drewna czy płótna? Czy warto marnować ten marmur, tę farbę? A nie lepiej zrobić coś bardziej PRAKTYCZNEGO?

Czy podziwialibyśmy wówczas subtelne nenufary Moneta albo kochanków Rodina?

Ale wróćmy na ziemię. Dlaczego zostałam szydełkomaniaczką?

Tak, przyznaję. To wszystko wina Instagrama! Po prostu nie mogłam patrzeć spokojnie na te wszystkie piękne rzeczy i na te kolorowe, cudowne, puchate i miękkie włóczki! Po prostu musiałam kupić sobie choć trochę wełenek i kordonków.

Wcześniej miałam przebłyski. Ot, takie chwilowe, sezonowe przebudzenia. Ze snu zimowego moja pasja budziła się w wakacje, gdy z czystym sumieniem mogłam zabijać czas z szydełkiem w ręku. Ze snu zimowego budziła się także wtedy, gdy jechałam do kogoś w gości, albo siedziałam i czekałam na dzieci, które były na zajęciach. Bo kiedy się tak siedzi i nic nie robi, tylko gada albo tylko czeka, to aż głupio tak nic nie robić i lepiej ręce czymś zająć, prawda?

Winna była też ta nieszczęsna grypa. Grypa czy przeziębienie – nie wiem, ale coś, co ciągnie się przez cztery tygodnie nie może być przeziębieniem, więc…

No więc grypa plus Instagram. No bo jak już leżeć nie dam rady, czytać nie dam rady, pisać nie mam siły, to może wezmę szydełko? A potem zajrzę na insta, zobaczę co robią inni. Ooo! Ja nie mogę! Jakie cuda!

I w końcu nieśmiałe pytanie do męża: ile mogę wydać na włóczki? No więc mogę. Wydałam. Nakupiłam. Zakochałam się w kolorach, miękkościach, puszystościach – wełnie, alapce, merynosach. W bawełnie byłam zakochana już dawno.

Tak, wiem. To nie jest zero waste. To nie jest oszczędne.

Ale to jest moja miłość. Potrzeba tworzenia. Czy duszę artystyczną można dusić? Czy mielibyśmy sztukę, jeśli artyści mówliliby sobie te wszystkie i inne PO CO? Gdyby byli oszczędni i pragmatyczni?

I proszę bardzo, możecie zaglądać do mojej galerii na insta i śmiać się z moich „dzieł”. Że to nie żadna sztuka, że to zwyczajne, a nawet bardzo zwyczajne robótki. Że wielka mi tu kreatywność i pasja tworzenia, buahahaha.

A ja będę robić swoje i zawijać te pętelki, i supełki, i sploty szydełkowe dziergać. Dziergu dziergu. Bo tak. Bo lubię. Bo mi się podoba.

Czym skorupka za młodu…

Moja Mama zawsze szyła, haftowała, robiła na drutach. Mam w pamięci taki obrazek z dzieciństwa: Mama siedzi w fotelu i śmiga na drutach.

I tak sobie niedawno pomyślałam: Jaki obrazek będą miały w pamięci moje dzieci? Mama siedzi w fotelu i śmiga na smartfonie?

Więc tak. To nie tylko Instagram i grypa są winne. To jeszcze winna jest ta moja skorupka, która za młodu…

A Wy? Czym wasza skorupka za młodu nasiąkła? Macie coś, co zagłuszacie?

***

Przepraszam Was, drogie czytelniczki i drodzy czytelnicy. Miałam napisać drugą część artykułu o obowiązkach domowych i jak sobie z nimi na co dzień radzimy. Ale natchnęło mnie na coś innego. Natchnienie moim przyjacielem jest, więc… wybaczycie? O obowiązkach też będzie niedługo. Obiecuję!

Autor: Kornelia Orwat

To ja. Kornelia zwana Werką, żona męża i mama trójki nastolatków: absolwenta liceum, licealisty i siódmoklasistki. Od 2011 roku tkwię w szaleństwie zwanym edukacją domową. Lubię pisać (nie tylko bloga), spacerować, robić na drutach i szydełkować. Uczę się korekty tekstu i bycia minimalistką. Czasami śpiewam w chórze. Jestem autorką dwóch książek o edukacji domowej: „Droga w nieznane? Edukacja domowa dla początkujących” i „Edukacja domowa niejedno ma imię. Mentorzy edukacji”.

4 komentarze

  1. Moim takim ukrytym marzeniem była uczenie się języków. Pamiętam, że zawsze podziwiałam ludzi, którzy znają kilka języków, ale jakoś długo trwało, abym sobie uzmysłowiła, że to po prostu można zrobić. Oczywiście – minie dużo czasu, zanim się nauczę, ale ten czas i tak minie. Kiedy pomyślę sobie, ile go minęło, a ja wtedy nie robiłam nic… co za marnotrawstwo.

    1. No tak. Też tak myślę w kontekście tego szydełka. No i teraz jak jestem zdrowa, znów mam na to szydełko mało czasu… Ale nie ma co się martwić, że się nie robiło, tylko robić i już 🙂

  2. Moim podobnie jak wcześniej wspomniane były języki. Zawsze mnie to strasznie jarało a co gorsza (co lepsze!) widziałam, że mam do nich smykałkę, że zapamiętuję i szybko pojmuję zasady nowo poznanego języka. Ale w liceum uruchomiła mi się blokada. Po co znać kilka języków skoro i tak nie jestem tak dobra jak inni? Oprzytomniałam teraz jako dwudziestolatka, czytając komentarze na youtubie po niemiecku i uświadamiając sobie „skoro rozumiem doskonale to co teraz czytam to czemu mam tego nie szlifować” 😀 I tak oto od 2 miesięcy znowu siadam przed komputerem lub słownikiem i przypominam sobie wszystko co pokochałam w tym języku, rozumiejąc nawet więcej na niektóre tematy niż wcześniej. Aż głupio mówić, ale podczas tego czasu „nauki” (dziwnie nazywać tak coś co daje mi frajdę), gdy tak siadam przed laptopem, rozwiązuję testy i zapisuję nowe słowa i pojęcia.. to aż mi się uszy trzęsą 😀 Czasem bawię się w ten sposób, że znajduję język którego kompletnie nie znam i uczę się go przez pół godziny. Tak o, żeby się oględnie zapoznać i zweryfikować czy chcę się go uczyć. I pomyśleć, że jeszcze niedawno uważałam to za stratę czasu..

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *