Co egzaminy w edukacji domowej mają wspólnego z wakacyjną kreatywnością?

egzaminy w edukacji domowej by kornelia orwat

Właściwie to nic.

Ale postanowiłam oba tematy połączyć w jednym artykule.

Dlaczego? Po pierwsze, bo tak mi się podoba. Po drugie, bo kto mi zabroni? A po trzecie – bo mam przeczucie, że w trakcie pisania uda mi się znaleźć coś, co łączy egzaminy w edukacji domowej z wakacyjną kreatywnością.

Zacznę od egzaminów.

Nasze dzieci zdały je dobrze, czyli na… po prostu dobrze. Dla porządku przypomnę, że w tym roku kończyli pierwszą, czwartą i siódmą klasę. Pierwszoklasistka miała jeden egzamin, czwartoklasista – sześć, a siódmoklasista – dziewięć.

A jednak samodzielność!

Dlaczego właściwie piszę Wam o egzaminach? Ano dlatego, że w tym roku po raz pierwszy wykrzyknęłam do męża z radością: „Popatrz! Oni naprawdę uczą się sami!”

Żeby było jasne. Samodzielność przychodzi z czasem. Samodzielność przychodzi z pomocą rodziców: z gderaniem, przypominaniem o nieuchronności egzaminów, a także zwyczajnie – ze wspólnym uczeniem się, pomocą w rozwiązywaniu testów, odpytywaniem, wyjaśnianiem, odpowiadaniem, wspólnym poszukiwaniem odpowiedzi czy wyjaśnianiem wątpliwości.

To wszystko razem natomiast bazuje, jak mi się wydaje, na wcześniejszych doświadczeniach dzieci związanych z zajęciami, na które chodziły. Bo na tych zajęciach niekoniecznie uczyły się tego, co potrzebne do egzaminów. Na tych zajęciach rozbudzały i karmiły swoją ciekawość świata.

I potem, przy „nauce do egzaminów”, okazywało się, że wiele rzeczy łatwiej im zrozumieć czy przyswoić, a co więcej – wiele rzeczy już wiedzą.

W tym akurat roku zajęć było niewiele. Ale w ciągu siedmiu lat edukacji domowej – uzbierało się ich sporo.

O zajęciach pisałam tutaj.

Przypomnę. Lekcje muzealne, spacery z przewodnikiem po Warszawie, wycieczki przyrodnicze po lasach, nad Wisłą i po okolicznych torfowiskach, zajęcia z historii sztuki, zajęcia plastyczne, DUCH czyli Dziecięcy Uniwersytet Ciekawej Historii, warsztaty z fizyki i chemii organizowane przez naszą szkołę albo przez zaprzyjaźnione rodziny. Do tego nasze prywatne „wychodne” – do kina, teatru i opery, plus zajęcia baletowe i w szkole muzycznej. Wizyty w Centrum Nauki Kopernik, Muzeum Techniki, Muzeum Ewolucji…

Nie po to ta wyliczanka, żeby się chwalić. Po to – by Was poinformować. Zainspirować. Zaspokoić ciekawość pod tytułem: „Jak to jest u innych?”

Naszą siłą jest czytanie.

Bardzo pomaga w zdawaniu egazminów fakt, że dzieci dużo czytają. Dzięki temu umieją, nie ucząc się specjalnie. A przygotowanie do egzaminów polega w dużej mierze na sprawdzeniu, czego jeszcze nie umieją, i doczytaniu tego czegoś.

Nie święci garnki lepią.

Podziwem i dumą napawa mnie fakt, że Najstarszy samodzielnie przygotował się do egzaminów z przedmiotów ścisłych. Chemia i fizyka to były przedmioty, co do których miałam wątpliwości, czy podoła im sam. Podołał.

Przeczytał podręczniki, porozwiązywał zadania, poszukał odpowiedzi na pytania testowe (szkoła udostępnia nam przykładowe testy do egzaminów) i się naumiał. Zwyczajnie. Czasem z pomocą taty i internetu. Święci garnków nie lepią – jak lubiła mawiać moja Mama – a dzieci nie są zdane na „wkładanie wiedzy łopatą do głowy” przez nauczycieli.

Młodsi potrzebują więcej pomocy.

Tak gdzieś od czwartej klasy. Bo każdy, kto praktykuje edukację domową potwierdzi, że w klasach 1-3 edukacja robi się „sama”.

Oczywiście dzieci są różne, i zdarza się, że zupełnie nie interesuje ich ani czytanie, ani pisanie, tylko bieganie… (i wtedy zrozpaczone mamy pytają na Facebooku: „Co robić? Ratunku!”, a ja mam ochotę napisać: „Nic! Dać się wybiegać!”) i jest to całkiem w porządku, tylko że niestety, ta terrorystka – podstawa programowa – ma na ten temat inne zdanie.

Nie napiszę Wam, co robić w przypadku opisanym powyżej, bo jakoś bardzo się nie przejmowałam i nie przejmuję nauczaniem dzieci, gdy miały/mają te 5-9 lat. Podstawa programowa może mi naskoczyć, mówiąc brzydko.

A mówiąc ładniej, podstawa programowa na etapie klas 1-3 to po prostu element zwykłego, uważnego wychowania. To coś, co w rodzinach, w których się z dziećmi rozmawia i czyta im książki, zamiast sadzać przed TV czy komputerem (choć nie powiem że sama nie sadzałam, o nie! ale zawsze było to jako coś ekstra, jako dodatek) rzeczywiście robi się „samo”.

Czytanie i pisanie też robi się „samo”?

Problemy pojawiają się zazwyczaj przy nauce czytania i pisania. Tutaj właśnie musimy my, rodzice się wysilić. Ja osobiście bardzo się nie wysilałam, bo jedno z naszych dzieci nauczyło się pisać jeszcze w zerówce, czyli w jedynej klasie szkoły podstawowej, do jakiej w życiu chodziło, drugie nauczyło się w szkole muzycznej (tak, tak! na lekcjach teorii też się pisze!), a trzecie – urodziło się z ołówkiem w ręku, i to prawidłowo trzymanym.

Uczciwie przyznam, że podsuwałam dzieciom ćwiczenia do kaligrafii, różne „połącz kropki”, kolorowanki, szlaczki i tym podobne rzeczy. Podręczniki też podsuwałam, ma się rozumieć. Rysowaliśmy nawet litery w wielkim formacie, na arkuszach szarego papieru pakowego rozłożonego na podłodze. Potem te litery „ubierały się” w rysunki, na przykład literka „b” zostawała helikopterem, a literka „R” – królewną. Trochę się więc wysilałam – żeby nie było, żem taka matka abnegatka.

Co nauki czytania – nasze dzieci nauczyły się same. Trochę pewnie dlatego, że dużo im czytałam, gdy byli mali, a trochę dlatego, że z czasem czytałam im coraz mniej, więc musieli nauczyć się radzić sobie sami. Dziś radzą sobie aż za dobrze. Do tego stopnia, że nie mogę się z nimi dogadać, gdy siedzą wciąż z nosami w lekturach.

Jak więc pomagałam młodszym dzieciom w przygotowaniach do egzaminów?

Jako się rzekło wyżej: pomagam dzieciom od czwartej klasy wzwyż (a z czasem, tak gdzieś koło szóstej-siódmej klasy nasz nastolatek, bo nie dziecko przecież, mówi „A kuku!” i uczy się do egzaminów samo). Nasz schemat jest taki: drukujemy zagadnienia i przykładowe testy egzaminacyjne do każdego przedmiotu (w niektórych przypadkach, by oszczędzić parę drzew, nie drukujemy, tylko sadzamy dziecko przy komputerze coby sobie rozwiązało te testy „ustnie”), następnie czytamy razem, sprawdzając czego dziecię nie wie i w takim przypadku szukamy potrzebnej wiedzy w podręczniku albo i w innych źródłach. Potem następuje „odpytywanie” i rozwiązywanie testów. To tak w skrócie i w uproszczeniu.

Matematyka i angielski wymagają innego podejścia.

Tutaj potrzeba większej systematyczności i system „na sesję studencką” nie wchodzi w grę. Matematyka i angielski, podobnie jak gra na instrumentach to rzeczy wchodzące w skład naszego „MAPA” – czyli codziennego schematu: Matematyka, Angielski, Polski, Akordeon.

„MAPA” podlega modyfikacjom. W przypadku Patrycji zamiast akordeonu są skrzypce, w przypadku Najstarszego doszedł ostatnio francuski. Z tą systematycznością też bynajmniej nie przesadzamy, bo jesteśmy duszami artystycznymi i lubimy spontaniczność! (Tak szczerze mówiąc, to powinnam napisać, że jesteśmy leniami patentowanymi i nie umiemy trzymać się zaplanowanych zobowiązań…)

No dobrze, ale egzaminy mamy zdane. Z głowy.

Teraz są wakacje i właściwie nie zdziwiłabym się, gdyby większość z Was porzuciła czytanie tego artykułu już jakieś dziesięć akapitów temu. Jeśli jednak dobrnęliście aż tutaj, to chapeau bas! Dziękuję!

Teraz są więc wakacje i z moich obserwacji wynika, że w wakacje uruchamiają się nam pokłady kreatywności. Edukacja domowa w ogóle ma to do siebie, że uruchamia pokłady kreatywności. Pod warunkiem, że nie wpadamy z deszczu pod rynnę i zachowujemy umiar w organizowaniu dzieciom zajęć, a sobie – związanej z nimi pracy logistycznej.

Bo, jak wiadomo nie od dziś – kreatywność lubi się z nudą. A do nudy potrzeba wolnego czasu.

I chociaż denerwuje mnie, gdy dzieci snują się po domu i „nic nie robią”, to jednocześnie cieszę się, gdy wyciągają zapomniane instrumenty perkusyjne i flety proste, gdy zasiadają do pianina, i gdy robią inne kreatywne rzeczy, które robią na co dzień, a na które nie mają czasu w okresie intensywnych przygotowań do egzaminów.

Wakacyjna kreatywność dopada matkę w edukacji domowej.

Tak! Bo ja w codzienności edukacyjno-domowej nie mam czasu na nudę. Za to w wakacje, kiedy jesteśmy poza domem i kiedy (to warunek niezbędny!) nie muszę gotować i zajmować się domem, a dzieci (to też warunek niezbędny!) mają swoje wakacyjne zajęcia, takie jak skakanie na batucie czy warsztaty skrzypcowe tudzież kopanie dołków w piasku na plaży, a więc wtedy właśnie odkrywam w sobie zamiłowanie na przykład do… szydełkowania, wymyślam nierealizowalne i nieopłacalne biznesy rękodzielnicze (no bo czy biznes własno-rękodzielniczy może być opłacalny?!!!), a do tego, do tego wszystkiego wymyślam do nich nazwy, loga, kreuję w myślach całe biznesplany i marki. (Hej! Czy ja się przypadkiem nie powtarzam?!)

Ponadto marzę o otwarciu własnej kawiarni, napisaniu książki, kalendarza – plannera dla matek w edukacji domowej, szyciu różnych przydatnych akcesoriów, robieniu artystycznych fotografii i zrobieniu patentu żeglarskiego. Zastanawiam się jak odgracić i przemeblować mieszkanie, zacząć wreszcie planować codzienne menu, częściej sprzątać przy pomocy dzieci, czytać więcej książek, a mniej czasopism o urządzaniu wnętrz, co poprawić na blogu i w ogóle jak sprawić, „żeby żyło się lepiej”. A ponadto, jak sprawić, żeby kolejny rok szkolny naszej edukacji domowej był lepszy a przy tym spokojniejszy niż poprzedni. Takie tam marzenia ściętej głowy, wymysły znudzonej kury domowej i problemy pierwszego (a może drugiego?) świata.

Ech… właściwie… czy te wszystkie rzeczy mają coś wspólnego z kreatywnością? No i w końcu: czy ta „kreatywność” ma coś wspólnego z egzaminami?

Miałam nadzieję, że znajdę to „coś”. I znalazłam. Pierwsze „coś” to nuda. Nuda, która sprzyja kreatywności. Nuda, która nie jest możliwa, kiedy mamy egzaminy na głowie. W każdym razie uczenie się do nich bywa nudne, ale nie o taką nudę nam chodzi, prawda? Drugie „coś” to fakt, że nauka do egzaminów rzadko wyzwala kreatywność.

Ojojoj! Ludzie! Przecież ja wcale nie znalazłam niczego, co łączy egzaminy w edukacji domowej z wakacyjną kreatywnością! Wręcz przeciwnie!

Autor: Kornelia Orwat

To ja. Kornelia zwana Werką, żona męża i mama trójki nastolatków: absolwenta liceum, licealisty i siódmoklasistki. Od 2011 roku tkwię w szaleństwie zwanym edukacją domową. Lubię pisać (nie tylko bloga), spacerować, robić na drutach i szydełkować. Uczę się korekty tekstu i bycia minimalistką. Czasami śpiewam w chórze. Jestem autorką dwóch książek o edukacji domowej: „Droga w nieznane? Edukacja domowa dla początkujących” i „Edukacja domowa niejedno ma imię. Mentorzy edukacji”.

6 komentarzy

  1. U nas w wielu przypadkach jest bardzo podobnie. Szczególnie jeśli chodzi o mażenia ściętej głowy Natomiast jeśli chodzi o kreatywność w czasie egzaminów o to moja córcia lat 15 jest chyba mistrzem. Wtedy wszystko ją inspiruje, ma duszę artysty, dzierga, maluje, gra na skrzypcach, uczy się tańczyć, wypieka itp., a ja muszę być okrutną matką, która brutalnie sprowadza ją na ziemię. Zdaje egzaminy i zapada w marazm. Coś by zrobiła, ale nie wie co. Zacznie się nauka i znów będę mieć kreatywne dziecko
    Pozdrawiam serdecznie i dzięki za super blog

    1. Hihi, tego aspektu kreatywności egzaminacyjnej o którym piszesz nie wzięłam pod uwagę! Ale… ja też to mam! Kiedy muszę zrobić coś na co nie mam ochoty to wynajduję milion innych zajęć, bardziej interesujących. Dziękuję za miłe słowa. Pozdrawiam!

  2. Kornelio świetnie piszesz, chyba tego nie wspomniałam w żadnym komentarzu! Patrzę na swe dziecko (2.5msc) i jestem w szoku jakie jest kreatywne! Ma bardzo mało zabawek (potwierdzają to też nasi goście), a potrafi je wykorzystywać nie na milion sposobów i też nie wszytskie, ale w naprawdę dla mnie zadzwiający sposób. I to nie chodzi o przechwałki, tylko o potwierdzenie Twoich słów. Bo tak sobie dumam, że gdyby miał cały pokój zawalony zabawkami, to ta kreatywność pewnie by się przejawiała w mniejszym stopniu.

    1. Olu, dziękuję za dobre słowa! Kreatywność jest w każdym z nas, tylko z wiekiem coraz mniej mamy na nią czasu. Codzienność skrzeczy. I fajnie że mi przypominasz o tej kreatywności dziecięcej, niezakłóconej, bo łapię się na tym, że wolny czas jaki podarowaliśmy naszym dzieciom dzięki ED wciąż im odbieram nakładając na nich jakieś obowiązki, „bo nie mogę patrzeć jak nic nie robią”. A to nic nierobienie to zabawa, lektura, rysowanie, śpiewanie, kreatywna nuda… No ale obowiązki też potrzebne 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *