Dziś podsumowanie naszego drugiego tygodnia Dzikich Dni, czyli wyzwania blogowego #30 Days Wild w wersji polskiej.
(Tutaj są opisane zasady wyzwania Dzikie Dni. Może ktoś chce jeszcze dołączyć?)
Codziennie spędzamy czas w jakimś parku albo chociaż na skwerku, więc podstawowy kontakt z naturą mamy zapewniony. A oto bardziej wyszukane aktywności:
1. Odwiedziliśmy Warszawskie ZOO.
Zawsze uwielbiam tam chodzić, a dzieci, oprócz Najstarszego, któremu się już trochę znudziło, także podskakują z radości na wspomnienie słowa ZOO.
Dużo czasu spędziliśmy przy ptakach. Oprócz flamingów, papug i ptaków w hali wolnych lotów obserwowaliśmy też te, które wcześniej nam jakoś umykały, bo są w mniej eksponowanych miejscach. Mam na myśli bażanty i głuszca, którego nigdy wcześniej nie wdzieliśmy. Głuszec naprawdę robi wrażenie, jest przepięknie ubarwiony i potężny.
Później oglądaliśmy jeszcze między innymi pawiany, koczkodany, kangury, nosorożce, no i koniecznie słonie, bo maskotka słonika Hefalumpa nie mogła się doczekać spotkania z krewniakami.
Plac zabaw i lody były na deser.
Niestety, z moich zdjęć robionych telefonem do publikacji nadają się tylko dwa poniższe…
2. Graliśmy w grę „Zielony Piotruś”.
Jest to sympatyczna gra karciana, bardzo starannie wydana przez Ogód Botaniczny Uniwesytetu Warszawskiego.
Piotrusia chyba nie trzeba przedstawiać, napiszę tylko, że „Zielony Piotruś” zawiera trzy komplety kart i plansze z opisami: pospolite drzewa, egzotyczne rośliny użytkowe oraz rodzime rośliny użytkowe. Trzeba znaleźć parę – kartę z obrazkiem rośliny i kartę z obrazkiem zastosowania tej rośliny.
Poniżej widać dwie pary kart z kategorii egzotyczne rośliny użytkowe:
Bardzo miło się człowiek uczy przy tej grze. Gdy są wątpliwości co do rozszyfrowania roślinki, zaglądamy oczywiście do planszy-ściągi, a co tam!
3. Zajęliśmy się znów (A nie jest to takie oczywiste, żebyśmy się tak co tydzień nim zajmowali, o nie!) naszym ślimakiem.
Achatina Fulica Albina alias Bursztynek doczekał się wreszcie normalnego podłoża, czyli torfu zamiast papierowej serwetki. Wcześniej zrobiliśmy mu ulewę jak z cebra, czyli z kranu.
Bursztynek dostał swoje ulubione ostatnio jedzonko, czyli bazylię, gruszkę i pomidora. Dawniej wcinał głównie ogórki, a inne rzeczy omijał łukiem, ale jak nie ma co się lubi, to się polubiło co się ma, ha!
Przy okazji karmienia ślimaka okazało się, że bazylia zwiędła, o tak:
Dostała więc miseczkę wody, którą natychmiast, naprawdę w okamgnieniu wypiła. Wlałam jej więc kolejną porcję i zaczęła się troszkę ożywiać:
Oj, chciało się bazylii pić, chciało!
4. Oglądaliśmy wieczorne niebo,
a to dzięki mojemu Mężowi, który po powrocie z pracy od razu skoczył na balkon (a mamy widoki z balkonu, pochwalę się – piękne), żeby zobaczyć księżyc-rogalik wychodzący z nowiu a nad nim Jowisza i Wenus.
Dzieci oczywiście pobiegły za Tatusiem – w sumie długo go nie widziały, skoro jak wrócił było już widać gwiazdy – a ja dopiero po dłuższych namowach zwlekłam się z fotela. Przyznam, że warto było pokonać wieczornego lenia!
Nie zrobilam co prawda zdjęcia, ale od czego jest wujek Google. Znalazłam ciekawą stronę opisującą zjawiska astronomiczne i jest tu zdjęcie tego ciekawego zbliżenia Jowisza, Wenus i Księżyca. Zajrzyjcie na Niebo za Oknem.
5. Podczas spaceru do parku przyjrzeliśmy się bliżej kilku drzewom.
Rodzynek po liściach poznał od razu, że to platan. Zwróciliśmy też uwagę na charakterystyczną, jasną i gładką korę.
A tutaj bardziej rozpowszechnione u nas drzewo, czyli…
…swojska lipa z widocznymi kwiatostaniami i czymś lepkim na liściach (Ciekawe co to, szkodniki? Może ktoś z was, Czytelnicy, się na tym zna?).
Przyglądaliśmy się też klonom i kasztanowcom. Tego nigdy za wiele, prawda?
Zresztą, jeśli o mnie chodzi, to nigdy nie mam dość obcowania z przyrodą, choćby to było słuchanie i obserwowanie sroki na balkonie albo patrzenie na niebo za oknem.
Takie sobie miejskie rozrywki. Dzikie Dni.