Idź do lasu. Albo na łąkę.

Idź do lasu. Albo na łąkę. Tylko tyle i aż tyle. To mówię ja, mieszczuch. Warszawianka, zakochana w swojej kanapie, książkach, smartfonie, laptopie i szydełku. Mieszczuch, który nawet mięty w doniczce nie potrafi utrzymać przy życiu. Mieszczuch, który co prawda do lasu ma jakieś pięć kilometrów, ale za to kilka pięknych parków na wyciągnięcie nóg, których to nóg nie chce mu się wyciągać. Z tej kanapy. Ja, mieszczuch, zakochany w polskiej wsi, polach i łąkach. Mieszczuch, który dzieciństwo spędził w Gołdapi u stóp Puszczy Rominckiej i w Janowie… Czytaj dalej Idź do lasu. Albo na łąkę.

Śmiesznotki na Dzień Nauczyciela i co pranie ma z tym wspólnego

Nigdy nie obchodzę Dnia Nauczyciela. No bo w końcu jestem dla swoich dzieci mamą, a nie nauczycielką. Ale jednak… uczę ich przecież tego i owego. Tyle że oni o tym nie za bardzo wiedzą… albo nie pamiętają. Taka dola mamy-nauczycielki. Ale dziś, z okazji Dnia Nauczyciela, który jest jutro, przedstawiam Wam, mamusiom w edukacji domowej, ale i innym mamusiom albo i nie mamusiom (no dobrze – wszystkim Drogim Czytelnikom), nie więc przedstawiam Wam garść anegdot. Śmiesznotek z życia wziętych. Z naszego życia. ***… Czytaj dalej Śmiesznotki na Dzień Nauczyciela i co pranie ma z tym wspólnego

Pytanie, które mną wstrząsnęło i co to ma wspólnego z Netem i Doktorkiem

Niedawno na fejsie, którego, jak wiecie, nie lubię, ale na którego (obowiązki zawodowe!) jednak zaglądam, zobaczyłam pytanie, które mną wstrząsnęło. Brzmiało ono mniej więcej tak: Jak, w świetle popularnego aktualnie trendu na partnerskie relacje z dziećmi radzicie sobie w sytuacjach, gdy dzieci odmawiają ubierania się, mycia zębów i innych tego typu rzeczy? Domyślam się, że inne „tego typu rzeczy” to odrabianie lekcji (pytanie padło na grupie „edukacja domowa”, ale wiadomo… Czytaj dalej Pytanie, które mną wstrząsnęło i co to ma wspólnego z Netem i Doktorkiem

Kraina lodu. Punkt ognia.

Nie jesteśmy rodziną, która podąża za modą. (Sushi to nie moda, prawda?) Nie zabieramy dzieci do kina na każdą nowość ogłaszaną hucznie na billboardach (te akurat w Warszawie widujemy codziennie). W dodatku mam alergię na filmy, których kiczowate wizerunki muszę oglądać na ubraniach, kubkach, tornistrach, piórnikach, kredkach, notesach, pościeli, mydle i powidle. Taka nachalna promocja obrzydza mi film, zanim jeszcze go zobaczę. Nic więc dziwnego, że „Kraina Lodu” przeszła niezauważenie obok nas. Poza tym jest… Czytaj dalej Kraina lodu. Punkt ognia.