Kłótnie rodzinne – czy złe emocje są złe?

Kłótnie rodzinne - czy są złe? by Kornelia Orwat

Założę się, że większość z Was żyje w kochających się rodzinach.

Kłótnie rodzinne? Gdzie tam!

Jesteście dla siebie mili, uprzejmi, pomocni, rozumiecie się bez słów i nigdy, przenigdy nie dokuczacie sobie nawzajem. Nie kłócicie się, nie krzyczycie na siebie, nie narzekacie.

Jak urocza rodzina w reklamie margaryny albo zupki w proszku.

Słucham? Nie jesteście rodziną z reklamy zupki w proszku? Nie przytulacie się pięć razy dziennie i nie szczerzycie do siebie zębów non stop? Ba! Krzyczycie? Kłócicie się? Ha! Mam Was! Czy leci z nami prokurator albo chociaż kurator?!

No dobrze. Niech Wam będzie. Istnieją na świecie rodziny, w których nie ma kłótni i krzyków. Tylko ja się pytam, dlaczego to są te INNE, CUDZE rodziny! Bo przyznam się (prokurator już poszedł?), że w naszej rodzinie często słychać krzyki i kłótnie. Ooo! Nawet do rękoczynów dochodzi, kiedy trwa zażarta, nomen omen, kłótnia o żarcie (np. o ostatni na talerzyku kawałek jabłka – co prawda w misce na parapecie leży cała ich fura, ale nie ma chętnych do obrania i pokrojenia).

Kłótnie rodzinne to temat tabu (niesamowite, że ostało się jakieś!).

Obyczaj każe, aby „swoje brudy prać w domu”. Od pewnego czasu rodziny żyją też w lęku przed tzw. niebieską kartą, do założenia której mogą przyczynić się choćby mili sąsiedzi. Którym, nawiasem mówiąc, nie dziwiłabym się bardzo, bo jeszcze niedawno nasze pociechy potrafiły podczas mycia głowy podnosić taki wrzask, że mnie samej ciarki przechodziły po plecach, a wyobraźnia podsuwała obrazy, hmmm, jakby to powiedzieć… („Taaaatooooo! NIEEEEEEEE! PROSZĘ!!!!”).

Okazywanie uczuć to w ogóle trudny temat.

Niby trzeba je okazywać, ale znów bez przesady, bo jak to tak… Należy przeczytać kopę książek psychologicznych, żeby wiedzieć, kiedy, gdzie i przede wszystkim JAK okazywać uczucia. Każdy powieniem mieć ukończony kilkuletni kurs okazywania uczuć, zwłaszcza tych negatywnych, bo przecież nieumiejętnym ich okazywaniem może kogoś zranić, skrzywdzić! Ufff…

To ciekawe, ale wciąż pamiętam wpis nauczycielki w moim dziecięcym pamiętniku:

Śmiej się przy ludziach,
płacz tylko w skryciu,
bądź lekką w tańcu,
lecz nigdy w życiu.

Jako dziecko zastanawiałam się, co złego jest w płaczu, że powinnam go ukrywać? Wydawało mi się podejrzane i dziwne pokazywanie ludziom tylko swojej radości. Przecież nie z samej radości się składam!

Współcześnie słyszy się o złych skutkach tłumienia negatywnych uczuć.

Jednak tłumienie to nie to samo co ukrywanie – można popłakać w samotności, prawda?

Pewnie że można, ale czy trzeba?

Kiedy płaczę – potrzebuję pocieszenia, kiedy złoszczę się – oczekuję zmiany na lepsze (kogoś, czegoś)!

Okazuję uczucia, bo chcę, żeby inni je widzieli! Żeby zareagowali!

Krzyk jest wyrazem bezsilności i kiedy krzyczę na dzieci, jestem zła na siebie. Bo wiem, że krzyk to przemoc. Ale czy przemoc nie jest nieuchronnie wpisana w nasze życie? Wyobrażacie sobie świat bez przemocy? Przecież to utopia.

Możemy zaklinać rzeczywistość, ale prawda jest taka, że życie to ciągła walka. W przenośni i dosłownie. Powiem więcej: walka to życie. Spójrzcie na te niedżwiedzie na zdjęciu. Przejrzyjcie choćby bazę Pixabay pod hasłem „walka” (tam znalazłam to zdjęcie).

Pisałam już trochę o tym w artykule o niegrzecznych dzieciach.

Podobnie jak „grzeczność” jest czymś zgoła nienaturalnym u dzieci, tak brak woli walki i niechęć do kłótni, czytaj: konfrontacji – nie jest dobra ani u dzieci, ani u dorosłych.

Bo świadczy o niemocy, bezwolności, poddaniu się. Miłość bliźniego nie oznacza wyrzeczenia się uczuć. A gniew to też uczucie. Potrzebne jak smutek, strach i wstyd, które przecież JAKĄŚ rolę pełnią. Jaką? Chronią nas, bywają motorem do zmian…

Sama z natury jestem człowiekiem ugodowym i raczej unikam konfrontacji. Jednak – o dziwo – gdy chodzi o dzieci – staję się wilczycą, niedźwiedzicą albo hipopotamicą (podobno są najgroźniejsze). Ponadto – o dziwo – w warunkach domowych potrafię być lwicą i krzykliwą papugą. Cóż, w domu nie musimy się kryć i udawać, hamulce puszczają (a Wam nie?).

Wiem, że ranimy się nawzajem, ale też i wylizujemy sobie nawzajem rany.

Czy to nie symptomatyczne, że im ludzie bardziej się kochają, tym bardziej się kłócą? Kłócą się, bo im zależy. Zależy na zrozumieniu, na wyjaśnieniu, na ustaleniu granic, na „naprawieniu” bliskiej osoby. Wiem, wiem,

Dobrymi chęciami piekło wybrukowano.

Ale tam gdzie miłość, tam i złość.

Kto się czubi, ten się lubi.

Owszem, znam „Hymn o miłości” z 1. listu Św. Pawła do Koryntian i wiem, że miłość:

(…) nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego (…).

Tak! To jest ideał, do którego dążymy. Ale… kto pierwszy rzuci kamień?

Autor: Kornelia Orwat

To ja. Kornelia zwana Werką, żona męża i mama trójki nastolatków: absolwenta liceum, licealisty i siódmoklasistki. Od 2011 roku tkwię w szaleństwie zwanym edukacją domową. Lubię pisać (nie tylko bloga), spacerować, robić na drutach i szydełkować. Uczę się korekty tekstu i bycia minimalistką. Czasami śpiewam w chórze. Jestem autorką dwóch książek o edukacji domowej: „Droga w nieznane? Edukacja domowa dla początkujących” i „Edukacja domowa niejedno ma imię. Mentorzy edukacji”.

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *