Cztery sposoby na motywowanie dzieci

W jednym z poprzednich wpisów napisałam o tym, że nie lubię przekupywać dzieci.

1. Często proszę je, żeby coś zrobiły tak po prostu.

Bo przecież też są odpowiedzialne za funkcjonowanie domu. Owszem, buntują się i nie chcą robić, ale nalegam tak długo, aż zrobią.

2. Tłumaczę, że pewne rzeczy potrzebują być zrobione, zwyczajnie.

Jak nie wyniesiemy śmieci, zacznie brzydko pachnieć, jak nie zmyjemy naczyń, nie będzie w czym jeść i tak dalej.

Czy można nazwać to motywowaniem?

Nie wiem, zwłaszcza że moje nalegania przybierają nieraz na sile (głosu, rzecz jasna) i stają się groźbami, przekupstwami lub szantażami.

Bo, co tu dużo mówić, świadomość – na przykład – konieczności posiadania pościelonego łóżka bywa poza zasięgiem czterolatki czy nawet ośmiolatka (Ba, podejrzewam, że niejeden z Was wykrzyknął – poza moim także!). Łatwiej już o radość z samodzielnego wykonania zadania. Jednak przekonanie dziecka do podjęcia próby…

3. Tak więc – przyznaję – uciekam się do drobnych przekupstw i szantaży.

Przykład nr 1:

– Mamo, mogę kawałek czekolady?

– Tak, ale najpierw pościelisz łóżko. (Zakładam, że jesteśmy po śniadaniu.)

– Juhu!

Dziatwa leci ścielić, no bo cóż to wielkiego, raz dwa i zrobione, a czekoladka będzie!

I o dziwo! Radość jest podwójna, gdyż po wykonaniu zadania okazuje się, że ładnie wygląda to łóżko! W dodatku można usiąść albo poleżeć na równinie, zamiast niewygodnie na górach i dolinach.

Czyli mamy tu radość i z nagrody, i z wykonanej pracy.

Przykład nr 2:

– Tato, możemy obejrzeć bajeczkę przed spaniem?
– Tak, ale po kapieli i jak pokój będzie posprzątany.
– Dobra!

Taki szantaż czasem działa, a czasem nie. Jak wtedy, kiedy okazuje się, że sprzątanie zamienia się w zabawę i dzieciątka zapominają o bajeczce. Wówczas musimy wkroczyć z metodą „trzeba posprzątać bo trzeba, bo ktoś się w nocy potknie o zamek z klocków albo poślizgnie na rozłożonej na podłodze planszówce.”

Oj tak, nie jesteśmy Rodzicami Idealnymi.

Szantażujemy i nagradzamy nasze dzieci słodyczami. A może stosujemy metodę naturalnych konsekwencji? Bo przecież chodzi o następstwo zdarzeń: „jeśli A to B” lub „po A jest B”.

4. Mam też sposób na motywowanie, do którego żaden specjalista od wychowania się nie przyczepi.

Działa zarówno na obowiązki domowe, jak i na naukę domową.

Jest to LISTA.

Kiedy pracowałam jako asystentka dyrektora (tak, tak, taką karierę robiłam!), miałam szefa, który był fanem list. Codziennie rano meldowałam się u niego z notesem i albo dyktował mi listę spraw do załatwienia, albo ja meldowałam, jak postępują prace nad załatwieniem spraw z listy.

Okazało się, że moje dzieci też lubią listy zadań.

Przy śniadaniu rozdaję każdemu kartkę papieru i piszemy (ja też mam swoją listę). Na przykład:

  1. Akordeon
  2. Matma
  3. Angielski
  4. Kaligrafia
  5. Zmywarka (rozladować lub załadować)
  6. Pranie (rozwiesić lub zdjąć)

Czasem bywa tak, że:

1. Biegam za chłopakami z ich listami i nagabuję: „Zrobiłeś już to?!”.

2. Krzyczę: „Gdzie macie te listy?! Dlaczego nie odhaczyłeś, że zrobione?!” (Za Gwiazdą nie muszę biegać. Sama biega za mną i pyta „Co jeszcze zapisać na liście?”. Urodzona asystentka dyrektora.)

3. W efekcie udaje się zrealizować około jedną czwartą zadań z listy.

Nie jest to najważniejsze.

Najważniejsze jest to, że dzieci zgodnie przyznają, że lista ich motywuje.

Co o tym sądzicie?

 

cztery-sposoby-na-motywowanie-lista

Autor: Kornelia Orwat

To ja. Kornelia zwana Werką, żona męża i mama trójki nastolatków: absolwenta liceum, licealisty i siódmoklasistki. Od 2011 roku tkwię w szaleństwie zwanym edukacją domową. Lubię pisać (nie tylko bloga), spacerować, robić na drutach i szydełkować. Uczę się korekty tekstu i bycia minimalistką. Czasami śpiewam w chórze. Jestem autorką dwóch książek o edukacji domowej: „Droga w nieznane? Edukacja domowa dla początkujących” i „Edukacja domowa niejedno ma imię. Mentorzy edukacji”.

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *