Fajerwerki! Sylwester!

Kupiliście już fajerwerki? Hurra! Sylwester! Ale będzie zabawa! Łubu, dubu, bam, bum, ŁUUUUP!!!

Gdy byłam dzieckiem, bałam się burzy. Bałam się huku piorunów, bałam się błyskawic. Bałam się, że piorun uderzy w dom i będzie pożar.

Nie bałam się fajerwerków. Nie bałam się huku wystrzałów. Dlaczego?

Dlatego, że gdy byłam dzieckiem, nie było fajerwerków.

Była tak zwana komuna i nie było mięsa, masła, sera, czekolady, pomarańczy, bananów, kawy, butów, szamponów, locków lego, słowem – prawie niczego nie było, a tym bardziej – nie było fajerwerków. Uff, całe szczęście.

Moja córka, kiedy była maleńka, bała się wichury, deszczu, burzy. Kiedy jest wichura, deszcz czy burza, możemy dziecku wytłumaczyć, czym są te zjawiska i dlaczego się pojawiają. Są przecież częścią natury i musimy je zaakceptować, przyzwyczaić się do nich.

A co, kiedy nie ma burzy, a nagle zaczyna coś walić, huczeć, strzelać z całej siły, tak, że aż dom się trzęsie? Dziecko się boi, panicznie boi i płacze.

Nie ma gdzie się schować, nie ma gdzie uciekać, nie ma jak wytłumaczyć. Bo co tłumaczyć? Że niektórzy ludzie lubią sobie postrzelać? Że lubią odpalać fajerwerki, na które przerażone dziecko nawet nie chce patrzeć?

Jedyne fajerwerki, jakie w życiu z przyjemnością oglądałam, to pokaz w EuroDisnaylandzie. Miałam wtedy osiemnaście lat, a EuroDisnayland był dla mnie czymś nieprawdopodobnie zachwycającym. (Podobno pomimo kiczowatości, nadal zachwyca nawet dorosłych. Nie wiem, bo byłam tam tylko raz.) Nie pamiętam dobrze, ale z dużym prawdopodobieństwem mogę powiedzieć, że był to mój pierwszy w życiu pokaz fajerwerków. Wspaniały, profesjonalny. Huku wystrzałów prawie nie było słychać, bo oglądaliśmy go z odpowiedniej odległości.

Kolejne „przygody” z fajerwerkami, czyli noce sylwestrowe uatrakcyjniane hukiem i łomotem wszędzie, gdzie by się człowiek nie ruszył, utwierdziły mnie w przekonaniu, że swobodny dostęp do kupowania tego ustrojstwa jest totalną porażką.

Żeby to chociaż było tylko w noc sylwestrową. Można by dziecko jakoś psychicznie nastawić, a nawet wyjechać do lasu. Ale ni stąd ni zowąd, w środku dnia, przy obiedzie, dwa dni przed Sylwestrem, nagle jak coś nie łupnie! Ło matko! Szklanki podskoczyły na stole, a dziecię w płacz! – Mamo, co to było? – pyta drżącym głosikiem. A Mama, wściekła jak nie wiem co, bo to już piąty raz dzisiaj, nie wie co wymyślić (wcześniej mówiła, że „panowie” kontenery ze śmieciami opróżniają, że coś na budowie huknęło, i tak dalej). No i palnie coś w stylu, że ktoś szafę przez okno wyrzucił. A rodzina jak nie huknie śmiechem. Tak – po śmiechu następuje płacz, jak mawia mój znajomy. Ale w życiu różnie bywa, bo na szczęście – czasem po płaczu następuje śmiech.

Fajerwerków podobno panicznie boją się psy. O tym się mówi. Jednak nie mówi się o tym, że fajerwerków panicznie boją się dzieci.

Zresztą, psów dzieci się też boją. Bywa, że panicznie. I tylko właściciel spuszczonego ze smyczy bydlaka bez kagańca z miłym uśmiechem zapewnia, że piesek „nic nie zrobi”. Zawsze mam ochotę takiego właściciela udusić.

Podobnie mam ochotę podusić wszystkich tych idiotów, którzy pod naszymi oknami urządzają sobie kanonady z fajerwerków. Bo chociaż moje dzieci wyrastają ze strachu przed hukiem, ja nadal nie lubię, gdy w noc sylwestrową urządza mi się symulację działań wojennych.

I nic na to nie poradzę, że gdy widzę stoiska z fajerwerkami, a przy nich ludzi, którzy chyba mają za dużo pieniędzy, skoro chcą sobie nimi postrzelać w niebo, to pukam się w czoło.

I chociaż jest zwolennikiem wolności obywatelskiej w jak największym wymiarze, to w przypadku fajerwerków jestem za ograniczeniami.

Niechaj sobie organizuje pokaz fajerwerków, kto chce, ale niech będzie to zrobione profesjonalnie i bezpiecznie.

Bez naruszania wolności do życia w spokoju tych, którzy nie gustują w tego typu rozrywkach.

Życzę Wam miłej zabawy w Sylwestra! Przy dobrej muzyce, jedzeniu, albo – jak kto woli – śpiąc smacznie w ciepłym łóżku. A co!

 

P.s. A o fajerwerkach w kontekscie idei zero waste piszę tutaj.

Autor: Kornelia Orwat

To ja. Kornelia zwana Werką, żona męża i mama trójki nastolatków: absolwenta liceum, licealisty i siódmoklasistki. Od 2011 roku tkwię w szaleństwie zwanym edukacją domową. Lubię pisać (nie tylko bloga), spacerować, robić na drutach i szydełkować. Uczę się korekty tekstu i bycia minimalistką. Czasami śpiewam w chórze. Jestem autorką dwóch książek o edukacji domowej: „Droga w nieznane? Edukacja domowa dla początkujących” i „Edukacja domowa niejedno ma imię. Mentorzy edukacji”.

Jeden komentarz

  1. Życie niestety dopisało dalszy, nieszczęśliwy ciąg do tego tematu. Kilka dni temu w sąsiednim bloku zdarzył się tragiczny wypadek z udziałem pirotechnika-amatora testującego czy też konstruującego fajerwerki. Całonocna ewakuacja mieszkańców wieżowca, blokada ulicy i tak dalej. Szkoda chłopaka, został inwalidą.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *