Edukacja domowa – jak godzić z pracą zawodową, obowiązkami domowymi i jak przekonać męża

Edukacja domowa jak godzić z pracą by Kornelia Orwat

Tydzień temu napisałam pierwszą część subiektywnego i osobistego poradnika dla rozważających edukację domową.

Dzisiaj kolejne trzy pytania i odpowiedzi, za tydzień – jeszcze kolejne. Będą zatem trzy części. Trylogia pytań i odpowiedzi na temat edukacji domowej – to brzmi dumnie, nieprawdaż?

Ha! Następnym razem, gdy ktoś zada mi pytanie w rodzaju „A co z socjalizacją?” – wręczę mu swoją wizytówkę z adresem bloga i powiem: „Poczytaj sobie.”

Niestety… do takiej odwagi jeszcze mi daleko. Będę tłumaczyć, wyjaśniać, dyskutować. Dopiero na koniec nieśmiało dodam: „Wiesz, piszę bloga o edukacji domowej, może chcesz poczytać?”

Tak czy owak, jestem pewna, że mój poradnik przejdzie do historii… to znaczy, chciałam powiedzić, że mam nadzieję, iż Wam się, miłe czytelniczki i mili czytelnicy, przyda.

Zatem przechodzę do drugiej tury pytań.

5. Czy pogodzę pracę zawodową z nauczaniem domowym?

Z reguły jest tak, że w rodzinach edukujących domowo jedno z rodziców rezygnuje z pracy zawodowej. Czasem jest tak, że oboje pracują, ale na niepełnym etacie. Czasem jedno ma pracę na etat, a drugie – wolny zawód. Czasem oboje mają wolne zawody. Czasem pracują w domu. Różne są scenariusze, więc i rozwiązania różne.

Jednak w przypadku, kiedy mąż pracuje całe dnie, a my – kobiety stoimy przed dylematem: „Czy pogodzę pracę zawodową z nauczaniem domowym?”, zastanówmy się, co jest dla nas ważniejsze? Wiem, że to zabrzmi tendencyjnie, ale trudno: Co jest dla nas ważniejsze? Praca czy dom?

No i zastanówmy się, po co nam edukacja domowa, skoro chcemy oboje pracować?

No dobrze, chcemy pracować i już. Ważna jest dla nas i praca, i dom. I co teraz?

Dla mnie osobiście dom jest ważniejszy, ale jakoś nie chcę i nie umiem zrezygnować z pracy, jaką jest dla mnie pisanie bloga (a przecież nawet mi za to nie płacą!). Więc jakoś godzę obie te rzeczy, z trudem, bo jest to godzenie okupione stratami. Na przykład, mam mniej czasu na zajmowanie się dziećmi, gotowanie, sprzątanie, prasowanie, spanie i inne rzeczy.

Jak więc sobie radzę? Pisałam już kiedyś, że nie radzę!

Dzieci są coraz starsze, więc częściej zajmują się sobą same. Gotuję prostsze dania, czasem idziemy się gdzieś, jak to drzewiej mawiano, zastołować. Sprzątam rzadziej, ale za to dzieci coraz częściej (nie mają wyjścia – jak chcą mieć czyste naczynia to muszą zmywarkę nastawić, jak chcą mieć uprane rzeczy w szafie, to muszą sobie je zdjąć z suszarki itd.). Prasowanie pominę milczeniem (ostatnio odkryłam Prasowalnię, która ratuje koszule męża). Co do spania, to muszę przyznać, że ostatnio na wakacjach się wyspałam. A inne rzeczy? Trudno.

Więc znów, tak jak w odpowiedzi na pytanie pierwsze – „Czy sobie poradzę?”, mogłabym odpowiedzieć:

„Nie poradzisz sobie ZE WSZYSTKIM”. Co w kontekście godzenia pracy zawodowej z edukacją domową oznacza – nie pogodzisz całkowicie.

Albo inaczej: jeśli zechcesz, to pogodzisz, tylko przy okazji z części obowiązków będziesz musiała zrezygnować. Znów – jest to kwestia priorytetów i delegowania niektórych spraw osobom trzecim. Albo rezygnacji z nich.

Dużo zależy też od tego, jaką mamy pracę i ile czasu nam ona zabiera, w jakim wieku i ile mamy dzieci, i czy jesteśmy w stanie zapewnić sobie pomoc.

Wiadomo, że małe dzieci wymagają większej uwagi i po prostu opieki 24/24. Starsze są bardziej samodzielne, co ułatwia nam sprawę.  Jednak bycie mamą w edukacji domowej jest zajęciem tak angażującym, że baaaardzo trudno znaleźć czas na cokolwiek innego. Ja na bloga poświęcam średnio około dwóch godzin dziennie, nie korzystam prawie wcale z pomocy osób trzecich i przyznam szczerze, że jest mi strasznie trudno wygospodarować w ciągu dnia czas na spokojną pracę. Dlatego najczęściej piszę po nocach, kiedy dzieci śpią (mogłabym rano, ale nie mogę… mówię przecież, że nie mogę!).

Moje koleżanki po fachu – mamy w edukacji domowej, które łączą to mamowanie z jakąś formą pracy zawodowej – dokonują różnych wygibasów, żeby wszystko działało jak należy (u mnie nie działa).

Niektóre dzielą obowiązki z mężem, inne zatrudniają do pomocy babcie, ciocie, nianie, guwernantki, nauczycieli, sprzątaczki, kucharki. Niektóre zapisują dzieci do tzw. „szkoły demokratycznej”. Wymieniają się opieką z innymi mamami. Niektóre (tak jak ja) wciąż żyją złudzeniami, że poradzą sobie same (wyjątek – stołowanie się i „Prasowalnia”).

Są też w edukacji domowej takie rodziny, w których dziecko jest zabierane do pracy, bo są nią na przykład – koncerty, podróże, zajęcia dla dzieci, hodowla zwierząt czy cokolwiek innego, w czym dziecko może uczestniczyć.

Pozwolę sobie jeszcze na małą osobistą dygresję na temat „szkoły demokratycznej”. Wzięłam ją w cudzysłów, bo nie jest to szkoła w tradycyjnym rozumieniu – raczej kooperatywa rodziców wspólnie organizujących edukację dzieci poza szkołą i poza domem rodzinnym, w wynajętym wspólnie do tego celu lokalu. Dlatego mam trochę kłopot z nazywaniem tego „edukacją domową”, która dla mnie ma wydźwięk mocno prorodzinny. Cieszę się jednak, że taka alternatywa istnieje. Choćby dla rodziców, którzy z różnych powodów nie chcą zrezygnować z pracy, a zarazem chcą, by ich dzieci miały możliwość korzystania z wolnej edukacji.

I to jest chyba odpowiedź na pytanie, które zadałam Wam wyżej: „Zastanówmy się, po co nam edukacja domowa, skoro chcemy oboje pracować?”. Ano właśnie po to, żeby nasze dzieci mogły korzystać z wolnej, alternatywnej edukacji.

Jeśli bardzo nie chcecie rezygnować z pracy, na pewno znajdziecie jakieś rozwiązanie dla Waszej rodziny.

Wsłuchajcie się jednak w Wasze serce. Co Wam podpowiada? Może nie chcecie rezygnować z pracy dlatego, że głupio będzie na pytanie : „Gdzie pracujesz?” odpowiadać: „Siedzę w domu z dziećmi”?

Na taką okoliczność mam tylko jedną radę: Głupio to kraść. Wiem, że my kobiety  (a szczególnie mamy w edukacji domowej) to istoty ambitne, ale uświadomijmy sobie, że wychowanie i kształcenie dzieci to najcenniejsza praca na świecie! Przecież tworzymy nowych ludzi! Kapitał ludzki!

Napisałam kiedyś zresztą artykuł o tym, dlaczego lubię być etatową Mamą.

A może nie chcecie zrezygnować z pracy zawodowej dlatego, że boicie się utraty części dochodów? Na tę znów okoliczność mam odpowiedź taką: edukacja domowa to rodzina. Jeśli rodzina i budowanie relacji z dziećmi jest dla nas najważniejsze, bez problemu pogodzimy się z niższym poziomem życia (chyba że jest już on tak niski, że bardziej obniżyć się nie da, ale to już inna sprawa).

Zresztą, edukacja domowa nie musi być kosztowna. Nie musimy kupować co roku nowej wyprawki, nowych smartfonów i markowych ciuchów dzieciom i sobie, możemy korzystać z darmowych ofert domów kultury, ogródków jordanowskich, darmowych dni w muzeach. Korzystać z podręczników „z odzysku”, bibliotek. Nauczycieli pozyskiwać wśród rodziny i znajomych i wymieniać się umiejętnościami. Korzystać z zajęć oferowanych przez szkołę, do której są zapisane nasze dzieci.

Chyba że MEN znów obetnie subwencję, co sprawi, że szkoły nie będą zainteresowane organizowaniem czegokolwiek dla uczniów z edukacji domowej. Oczywiście subwencja przekazywana w jakiejś formie rodzinom edukującym domowo sprawiłaby, że mniej kobiet miałoby dylemat, czy rezygnować z pracy zawodowej na rzecz poświęcenia się edukacji i wychowaniu swoich dzieci na „pełen etat”. W końcu ta praca to tak jak praca nauczycielki, pedagoga, psychologa, kucharki, sprzątaczki i intendentki jednocześnie.

Bardzo ciekawie i zabawnie mówiły o pracy zawodowej w kontekście edukacji domowej Ania i Agnieszka z bloga „Więcej niż edukacja”. Warto posłuchać tego odcinka. Dziewczyny bardzo sprytnie rozprawiają się w nim z mitem „siedzenia w domu”.

6. Jak pogodzę edukację domową i obowiązki domowe?

Myślę, że jeśli przeczytałaś odpowiedź na pytanie 1. i 4., to już wiesz.

NIE pogodzisz. Albo pogodzisz, ale wtedy Twoje dzieci nie nauczą się sprzatać, prać i robić zakupów. Więc lepiej nie gódź. Lepiej zajmij się jakimś hobby albo pracą zawodową. Obok edukacji domowej, oczywiście.

No dobrze, koniec żartów.

Z edukacją domową trudno jest godzić cokolwiek, bo to zajęcie, w którym mamy na głowie dzieci przez 24 godziny na dobę, i w dodatku jesteśmy pod presją wiszących nad głową egzaminów. Dzieci na głowie, egzaminy nad głową… Dom też wtedy często staje na głowie.

Tak jak pisałam w odpowiedzi na pytania 1. i 4. – potrzebujemy ustawić sobie priorytety, a co się z tym wiąże, zdecydować, co sobie odpuścimy albo zlecimy osobom trzecim. Mogłabym też znów tendencyjnie zapytać, co jest dla nas ważniejsze – sprzątanie czy zabawa z dzieckiem, ale nie zapytam. Bo czasem jednak ważniejsze jest sprzątanie. Bo w zabałaganionym domu nie umiemy się bawić.

Przy okazji tych wszystkich pytań typu „Czy pogodzę? Czy poradzę?” chcę zwrócić też Waszą uwagę na jedną ważną rzecz.

Dzieci lekko niedopilnowane są bardziej samodzielne. Dzieci lekko nudzące się są bardziej kreatywne. Dzieci lekko niezajęte wciąż nowymi zajęciami, lekcjami muzealnymi, domowymi mają więcej czasu na zabawę i czytanie. Co też rozwija. Dzieci lekko zaniedbane muszą sobie radzić same. Co… też rozwija. Dzieci lekko niedouczone tego czy owego też przeżyją. I egzaminy pozdają. Może nie na same piątki, ale czy piątki są gwarancją sukcesu w życiu?

A zatem, proszę Was, kobietki, nie przejmujcie się tak, tylko działajcie. Zdecydujcie o priorytetach i róbcie swoje. Najlepiej jak umiecie. Czasem też najgorzej jak umiecie. Kierujcie się trochę rozsądkiem, trochę intuicją i nie przejmujcie się tym, czy i jak sobie poradzicie. 

Bo wbrew temu co tu wypisuję – PORADZICIE sobie. Czy my, kobiety, mamy jakieś inne wyjście niż radzić sobie? „Padnij, powstań, popraw koronę i zasuwaj”, jak mówi popularny napis na koszulkach i kubkach.

7. Jak przekonam do edukacji domowej męża, babcię, dziadka, sąsiadkę, teściową…?

A musisz przekonać?

Dobra, męża musisz, ale resztę sobie daruj. To nie babcia, dziadek, sąsiadka ani teściowa będą zajmować się edukacją domową Waszych dzieci. No, chyba że będą, to wtedy musisz ich przekonać.

Co do męża, to sprawa jest poważna, bo nie da się prowadzić edukacji domowej wbrew jego woli.

Każdy mąż jest inny, więc i na każdego działają inne sposoby. Ja nie musiałam przekonywać, bo „TO” się dokonało samo, gdy czytałam na głos fragmenty z książki „Zamiast edukacji” Johna Holta, czy „Edukacji domowej” Marka Budajczaka. Potem czytałam na głos fragmenty z bloga hslinum i artykuły ze strony Stowarzyszenia Edukacji w Rodzinie.

Prawda jest taka, że mój mąż od najmłodszych lat nie lubił szkoły, więc gdy dowiedział się, że jest możliwość edukacji domowej naszych dzieci, bardzo się ucieszył. Jednak zastanawialiśmy się długo. Mniej więcej po roku czytania różnych tekstów o edukacji domowej, stwierdziliśmy, że spróbujemy, ale… najpierw damy szansę szkole.

Jakież było nasze zdziwienie (czy naprawdę?), kiedy okazało się, że szkoła nie jest dla dziecka, lecz to dziecko jest dla szkoły. Skoro dziecko nie pasuje do szkoły, to trzeba dziecko dopasować – to przecież oczywiste, prawda? Więc wysyła się dziecko do poradni – a nuż zdiagnozują coś na co można dać tabletki i proszę bardzo – dziecko jak ulał pasuje do szkoły. Nawet nie biega na przerwach! (Nie biega, bo nie chodzi do szkoły. Nic nie zdiagnozowali.)

Przepraszam, odeszłam od tematu przekonywania męża.

Więc, moją radą jest – rozmawiać, cytować mądre artykuły, książki (ostatnio znana jest postać i książki Andre Sterna, który nigdy nie chodził do szkoły, a jest muzykiem, lutnikiem i pisarzem; bardzo polecam też obejrzenie filmu „Alfabet”), a przede wszystkim zasugerować mężowi, by zastanowił się, co takiego dała mu szkoła?

Czy jest coś – jakaś umiejętność, wiedza, która w dzisiejszym życiu jest mu potrzebna, a którą nabył w szkole? Czy jest to coś dla niego cennego? Ciekawe mogą to być spostrzeżenia!

Jeśli o mnie chodzi, wszystkich najciekawszych i najważniejszych dla mnie rzeczy w życiu nauczyłam się poza szkołą. Żeby wymienić tylko kilka: języka obcego – w obcym kraju, śpiewania i czytania nut – w chórze (a chodziłam też do szkoły muzycznej), teorii uczenia się muzyki E. E. Gordona – na kursie, wychowywania dzieci i pisania bloga – samodzielnie.

Oczywiście wielu rzeczy nauczyłam się też w szkole. Bardzo lubiłam biologię i polski i zdałam je bardzo dobrze na maturze. Ale… zdałam tak dobrze dzięki temu, że w ostatnim semestrze czwartej klasy liceum mieliśmy lekcje okrojone tylko do przedmiotów maturalnych i miałam wreszcie dość czasu na SAMODZIELNĄ naukę.

Bo, koniec końców – w momencie gdy trzeba zdać jakieś egzaminy czy napisać klasówkę – dziecko i tak musi nauczyć się samo. Wystarczy popatrzeć na dzieci „szkolne”, ile czasu poświęcają na tak zwane odrabianie lekcji.

Jeśli te wszystkie artykuły, filmy, argumenty nie przekonają męża do edukacji domowej, to jest nadzieja, że szkoła przekona.

Wysyłamy dziecko do szkoły i czekamy. Obserwujemy. Może się okazać, że nasze dziecko pasuje do szkoły jak szklany pantofelek na nóżkę Kopciuszka, i wtedy jest git. Ale może się też okazać, że pantofelek tafił nie na nóżkę Kopciuszka, tylko na paskudną, niezgrabną stopę jednej z jej przyrodnich sióstr. Wtedy, być może mąż będzie skłonny rozważyć decyzję o edukacji domowej raz jeszcze.

A jeśli bardzo Was martwi fakt, że babcia, dziadek, sąsiadka czy teściowa nie są przekonani do edukacji domowej, to podpowiem Wam, że na pełne zdziwienia pytania rodziny i znajomych „Dlaczego Wasze dzieci są w edukacji domowej?!” najlepiej odpowiadać „Bo można!”

Ewentualnie (i tutaj przyszedł mi z pomocą mąż): „Może zrobię Babci kawę?” lub „Czy Mama naprawdę musi już iść?”

I tym optymistycznym akcentem kończę dzisiejszą turę odpowiedzi.

Za tydzień kolejna, a następnie, być może, kolejna. Zapraszam do nadsyłania pytań. Czytelniczki pytają, „Przyjaciółka” odpowiada!

Tradycyjnie proszę też o udostępnianie tego artykułu, jeśli uznacie, że komuś z Waszych znajomych może się przydać.

Autor: Kornelia Orwat

To ja. Kornelia zwana Werką, żona męża i mama trójki nastolatków: absolwenta liceum, licealisty i siódmoklasistki. Od 2011 roku tkwię w szaleństwie zwanym edukacją domową. Lubię pisać (nie tylko bloga), spacerować, robić na drutach i szydełkować. Uczę się korekty tekstu i bycia minimalistką. Czasami śpiewam w chórze. Jestem autorką dwóch książek o edukacji domowej: „Droga w nieznane? Edukacja domowa dla początkujących” i „Edukacja domowa niejedno ma imię. Mentorzy edukacji”.

8 komentarzy

  1. Oj tak, trzeba się pogodzić z tym, że nawet siedząc w domu z dziećmi 24 godziny na dobę nie da się wszystkiego pogodzić. I jeśli akurat mam zlecenie i muszę przesiedzieć nad nim trzy wieczory (i wolne chwile, w których uda się przekonać chłopaków, że nie potrzebują mamy do zabawy), to w mieszkaniu będzie wyglądać gorzej. A czasem tak trudno się z tym pogodzić…

  2. Trudno mi się zgodzić z tym, że nie da się pogodzić obowiązków domowych z ED. Jak sama zauważyłaś ED to rodzina i min budowanie więzi, zatem nie wyobrażam sobie, żeby nasze ED miało wyglądać tak, że oto moim obowiązkiem jest zadbać o edukację dzieci a ponadto zadbać o dom. O co to to nie. Z resztą ja szalenie nie lubię słowa obowiązek. Nasz dom i nasza rodzina wymaga wielu czynności, których czasem nie lubimy, ale które koniecznie trzeba wykonać, żeby nam się wspólnie dobrze żyło. I tego się trzymam. Nie stawiam się przed dylematem czy pogodzę ED z obowiązkami domowymi. Po prostu godzę ED z dbaniem o dom a w to dbanie o dom od najmłodszych lat wciągam dzieci, które po prostu razem ze mną i na miarę swoich możliwości i umiejętności uczestniczą w tym dbaniu o dom i rodzinę. Jakoś nie wierzę, że życie dzieci nawet tych mniejszych powinno się składać wyłącznie z zabawy i edukacji.

    1. O! Joanno, masz rację oczywiście. Trochę to było przewrotne z mojej strony, to że napisałam że się nie da. Da się, tylko czasem lepiej czasem gorzej. Wiesz, każdy ma inne standardy, inną sytuację, inną liczbę i wiek dzieci… A to że dzieci pomagają to normalne, nie ma takiej opcji żebym wszystkich obsługiwała. Faktycznie, mogłam to w tej odpowiedzi podkreślić i zaakcentować, zaapelować: włączajmy dzieci do prac domowych! Zresztą, to w sumie bardzo istotny element edukacji, zwłaszcza domowej 🙂

  3. Dziękuję Ci za ten cykl wpisów. Nasza córka ma 2 lata i rozmyślamy, jak pokierować jej ścieżką edukacyjną w przyszłości. Podoba mi się, że tak często zaznaczasz, że nie ma idealnych rozwiązań, ze każda rodzina jest inna. Obaw mamy wiele, ale chyba więcej przed szkołą niż przed edukacja w domu… 😉 Pozdrawiam!

    1. Witaj, Lindo! Jakoś mi umknął Twój komentarz. Cieszę się, że moje artykuły są przydatne 🙂 Warto spróbować edukacji domowej, zwłaszcza że w każdej chwili można też wrócić do szkoły. Chociaż nasze dzieci nie chcą 🙂

  4. O losie ! Wciąż nie wierze w swoje szczęście ! Trafiłam tu kilka godzin temu i od tej pory czytam czytam i ciagle czytam ( z przerwami na kolacje, kupę, kąpanie, fochy, mycie zębów itp) i serce mi rośnie ! ❤️ 2 miesiace temu podjęłam decyzje ( w zasadzie to już jakieś 2 lata temu ale tylko skrycie w sercu) o ED dla mojej córki, która we wrześniu idzie do 1 klasy. Mąż trochę protestował ale ostatecznie powiedział „spróbujmy” choć w domyśle chodziło mu o „spróbuj”, ponieważ od 8 do 18 jest w pracy 🙂 im bliżej do września tym częściej nachodzi mnie myśl czy dobrze robię…presja otoczenia i co przerażajace dzieci z przedszkola jest coraz większa…z reszta co ja się będę rozpisywać. Dziękuje Bogu, ze jesteś ! I ze nadal prowadzisz ten blog, choć te akurat wpisy publikowałas jak moja Miska właśnie zaczęła stawać na nóżki…

    1. Olu! Cieszę się, że moje wpisy wciąż są aktualne i że Ci pomagają! Myślę, że wszystko Wam się ułoży i nie bój się edukacji domowej 🙂 A już szczególnie nie przejmuj się presją otoczenia. To nie otoczenie wychowuje Wasze dzieci, tylko Wy. Niech się otoczenie zajmie swoim życiem 🙂 O. Ściskam i trzymam kciuki!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *