Dlaczego mama w edukacji domowej przed egzaminami się stresuje, a dziecko nie?

Dlaczego mama w edukacji domowej przed egzaminami się stresuje, a dziecko nie by Kornelia Orwat

Zaczęły się roczne egzaminy w edukacji domowej.

Jest ich sporo, bo w czwartej klasie – sześć, a w siódmej – dziesięć. Więc nie ma co czekać, sesję czas zacząć.

Ale… dlaczego mama w edukacji domowej przed egzaminami się stresuje, a dziecko nie?

No właśnie. Tydzień do egzaminu. Mama w panice sprawdza, które z zagadnień na ustny (dla przykładu – historia w czwartej klasie – 50 zagadnień, historia w siódmej – 34) dzieci jeszcze nie opracowały. Okazuje się, że zakres wynosi od 0 do ok 1/4, co oczywiście nie oznacza, że dzieci nic nie umieją. Oznacza, że nie opracowały. Czyli nie przygotowały odpowiedzi w formie pisemnej, po trzy-cztery zdania na każde zagadnienie, coby szybko przed egzaminem powtórzyć i zebrać wiedzę „do kupy”.

Dzień przed egzaminem. Mama w panice, a dziecko – luz bluz.

Przed snem, zamiast czytać historię, czyta na tablecie „Zwiadowców” czy innych… Rano, przed śniadaniem, zamiast powtarzać testy, bawi się klockami lego. Wybiera się na egzamin. Mama mówi, weź do samochodu książkę, przeczytasz sobie jeszcze podsumowania rozdziałów, dziecko mówi – nie, już nie będę sobie w głowie mieszał.

Mama w panice, a dziecko – opanowane. Zazdroszczę i podziwiam. Wiesz, mamo, ja już się nauczyłem nie przejmować, bo przecież wiem, że zdam. A ocena nie jest taka ważna. No… jasne że głupio nie umieć, ale jakoś dam radę.

I wchodzi, i daje radę. Czwórka z pisemnego i piątka z ustnego.

No więc dlaczego mama się denerwuje?

Bo mama myśli, że egzamin to coś strasznego, stresującego. Coś, co jest stworzone po to, by nam udowodnić, że nie umiemy. Że czegoś nie wiemy. A nie po to, by sprawdzić co umiemy i w czym jesteśmy dobrzy.

Mama denerwuje się też dlatego, że efekty egzaminów dzieci świadczą o niej. O tym, jaką jest mamą. Jak sobie radzi z edukacją domową. Czy dobrze uczy dzieci? Czy dobrze je dyscyplinuje?

Efekty egzaminów świadczą też o tym, jak dzieci radzą sobie z edukacją domową. Czyli, jak to ma miejsce w naszym przypadku – z samodzielną nauką.

Poza tym, mama spędziła dwanaście lat swego życia w szkołach, w których na porządku dziennym były następujące teksty:

– Dzień dobry! Wyciągamy karteczki. Kartkówka-pięciominutówka.
– A ty, Kowalski, co się tak śmiejesz? Ciekawe, czy pamiętasz co było na ostatniej lekcji? Do tablicy proszę!
– No dobrze… kogo my tu dzisiaj odpytamy… może… no… może… dajmy na to… numer 15!

Słowem, człowiek nie znał dnia ani godziny. (Sprawiedliwie muszę przyznać, że były też klasówki zapowiedziane: „- Ha! Za tydzień klasóweczka! Zobaczymy, co Wy tam umiecie!”) Człowiek nie wiedział, kiedy przyjdzie mu zabłysnąć lub, co gorsza, upokorzyć się publicznie, i… A, ten to ZNOWU piątka. Albo… JAK ZWYKLE, dwója.

Słowem, mama tkwi mentalnie w świecie, w którym wiedza nie jest wartością samą w sobie, tylko jest walutą, za którą kupujemy sobie dobrą lub złą opinię, dobre lub złe stosunki z rówieśnikami, zadowolenie lub niezadowolenie rodziców, dumę lub wstyd… i co za tym wszystkim idzie – silne lub słabe poczucie własnej wartości…

Smutne, prawda? Budowanie poczucia własnej wartości na ocenach. Na ocenach, które naprawdę rzadko są obiektywnym wyznacznikiem posiadanej wiedzy. Które zależą od tak wielu zmiennych, jak choćby łut szczęścia, kiedy trafimy na „dobre” pytania. Nie wspominając o stresie i nerwach, które nawet najlepiej przygotowanego ucznia potrafią rozłożyć na łopatki. No i wiadomo, to ten co zawsze czerwieni się przy tablicy, hehe. I duka, hehe.

A co z tego, że jest oczytany? Inteligentny? Że jest dobrym człowiekiem?

Łatka przypięta, basta.

Wiem, że przesadzam, uogólniam. Moja pamięć pewnie szwankuje, a poza tym pamięta się to, co wzbudzało emocje. Ale cóż zrobić, egzaminy są tym czymś. Emocje negatywne. Stres. Klasówki, kartkówki i odpytywanki przy tablicy. Dlatego właśnie mama denerwuje się bardziej niż dzieci. Bo mama nie miała edukacji domowej. A dzieci – owszem, mają. I te egzaminy nie są takie straszne, jak je malują. Na szczęście, howgh!

A jeśli jesteście ciekawi, jak zdawaliśmy egzaminy w zeszłym roku, zapraszam tutaj, klik!

Autor: Kornelia Orwat

To ja. Kornelia zwana Werką, żona męża i mama trójki nastolatków: absolwenta liceum, licealisty i siódmoklasistki. Od 2011 roku tkwię w szaleństwie zwanym edukacją domową. Lubię pisać (nie tylko bloga), spacerować, robić na drutach i szydełkować. Uczę się korekty tekstu i bycia minimalistką. Czasami śpiewam w chórze. Jestem autorką dwóch książek o edukacji domowej: „Droga w nieznane? Edukacja domowa dla początkujących” i „Edukacja domowa niejedno ma imię. Mentorzy edukacji”.

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *