„W mooooim magicznym domuuu, wszystko się zdaaarzyć możeee…” – śpiewała Hanna Banaszak w naszej rodzinnie ulubionej piosence.
Takoż i u nas – wszystko się zdarzyć może, więc zdarzyło się nagle i niespodziewanie (bo akurat pogoda się rozpogodziła), że pojechałam na wyprawę w Beskid Mały z Rodzynkiem.
Zatem w ramach zadośćuczynienia za moją nieobecność tutaj w ubiegły wtorek, częstuję Was mili czytelnicy wspomnieniami i zdjęciami z wyprawy. Znaleźliśmy dużo grzybów – niestety niejadalnych:
Podziwialiśmy drzewa o dziwnych kształtach, zachwycaliśmy się ich potęgą i urodą.Trenowaliśmy rozróżnianie sosen, świerków, jodeł i modrzewi. Z rozróżnianiem igieł Rodzynek nie miał problemu, natomiast nie mógł przypomnieć sobie, które z tych drzew mają szyszki „stojące”, a które „wiszące”? Ja też nie mogłam sobie przypomnieć…
Oto buk (albo rodzina buków) napotkany w drodze z Leskowca na przełęcz Kocierską:
Spotkaliśmy też nietypową zakochaną parę:
Zaintrygowały nas korzenie buka otulające warstwy piaskowca („Wygląda jakby ktoś te kamienie poukładał pod korzeniami!”):
Zauważyliśmy też, że poprzeczka od „A” nie wskoczyła na swoje miejsce:
Wejścia do Rezerwatu Madohora strzegła taka oto „kolczasta brama”:
Rodzynek zastanawiał się: „Ciekawe, co pochyliło tak te sosny?”
Hmm… a to? Palma czy sosna?
Spotkaliśmy też inny interesujący kształt:
No i oczywiście podziwialiśmy przepiękne pejzaże:
Niezłe pocztówki, prawda?
A ostatnia z nich pochodzi z Bielska-Białej, gdzie zakończyliśmy naszą wyprawę:
To jak to jest z tymi szyszkami?
Jeden komentarz